REKLAMA

Kiedyś łatwiej było być ekspertem w wielu dziedzinach, czyli o braku nauki

“Kiedyś łatwiej było być ekspertem w wielu dziedzinach, dziś trudno być ekspertem w jednej” - te mądre słowa wypowiedział fizyk teoretyczny Edward Witten. Mądre, bo wspaniale opisują zjawisko niezwykle irytujące. Zjawisko odchodzenia od nauki i opierania swojej wiedzy na teoriach od czapy. Zjawisko to jest niezwykle szkodliwe, na przykład gdy ministrem środowiska zostaje osoba, która kwestionuje obecne paradygmaty nauki w sposób nienaukowy i nie oferujący żadnej wartości.

Kiedyś łatwiej było być ekspertem w wielu dziedzinach, czyli o braku nauki
REKLAMA
REKLAMA

Intryguje mnie, jak to się stało. Jak doszliśmy do momentu, w którym inteligentni przecież ludzie przeciwstawiają się nauce i rzeczywistości i tworzą swoje własne teorie oparte na niczym? Jak to się stało, że tyle osób mija się z faktami, rozsiewa głupoty i miesza tematy?

Zacytowałam Wittena, bo jego słowa chyba lepiej opisują postęp którego dokonaliśmy w ostatnim stuleciu niż trzecie prawo Clarke’a brzmiące: “Każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii.” Kiedyś łatwiej było być człowiekiem renesansu - wiele z dziedzin nauki było mniej zaawansowanych, nie mieliśmy tak rozległej, szczegółowej i skomplikowanej wiedzy, więc siłą rzeczy opanowanie danej dziedziny było prostsze i bardziej dostępne dla wielu osób. Dziś zgłębienie na przykład fizyki to całkiem inna bajka, niż 100 lat temu.

Siłą rzeczy stajemy się więc… głupsi w stosunku do zasobów wiedzy.

Te po prostu rosną szybciej, niż możemy je opanować. Możemy nauczyć się podstaw, ale niestety nie pozwoli nam to na dokładne zrozumienie współczesnych problemów naukowych czy nawet działania sprzętów i urządzeń.

Niektórzy fizycy mówią, że gdy ktoś twierdzi, iż rozumie fizykę kwantową to kłamie. I że fizyka kwantowa jest ciężka do pojęcia zwłaszcza przez fizyków starszej daty, bo staje w sprzeczności z tym, co widzimy na co dzień, z empirycznymi doświadczeniami z życia codziennego i z fizyki niekwantowej. W fizyce kwantowej nie ma miejsca na “chłopski rozum”, na uczenie się metodą “wszyscy wiecie, że jak podrzucę piłkę to ona spadnie, wszystko przez grawitację, tu macie pojęcia opisujące grawitację, teorię względności etc.”.

W którymś z wykładów z World Science Festival (polecam) usłyszałam od któregoś fizyka, że fizyka kwantowa wymaga oderwania się od tej życiowej wiedzy opartej na doświadczeniach, bo tu jest ona całkowicie nieprzydatna, czasem wręcz przeszkadza.

Od razu skojarzyłam to z… ruchem antyszczepionkowym.

Jednym z argumentów, którego używają antyszczepionkowcy to ten, który mówi, że przecież wstrzykiwanie choroby by nie zachorować nie ma sensu. Proste. Jestem zdroworozsądkowa, mój zdrowy rozsądek mówi, że przecież nie pójdę do chorej na grypę osoby, by uodpornić się na grypę, więc wstrzykiwanie grypy jest też złe.

Zrozumienie, jak przygotowywane są i jak działają szczepionki wymaga więcej uwagi, czasem nawet wiedzy z zakresu biologii i zrozumienia tematu. Czasem obieramy pozycję, która wydaje nam się zdoworozsądkowa i potem czynimy wysiłki, by jej bronić za wszelką cenę.

Nie pomaga polaryzacja poglądów, to że zwykle ludzie dzielą się na dwa obozy o całkowicie odmiennych poglądach i bronią ich do ostatniej krwi. Antyszczepionkowiec będzie krzyczał o spisku i big pharmie, obrońca go wyśmieje, tymczasem pieniądze mają wpływ na politykę i regulacje, choć spisku w rozumieniu antyszczepionkowca nie ma.

Żadnej strony nie przekonają badania, fakty, kłótnia odbędzie się na dwóch osobnych torach, które nigdy się nie przetną.

W dosyć jednostronnym filmie dokumentalnym “Merchants of Doubt” pokazano, w jaki sposób zwalcza się fakty. Swojego czasu mechanizm siania zwątpienia pokazał doskonale John Oliver - mimo, że naukowcy zgadzają się, że to człowiek powoduje ocieplenie klimatu, wystarczy, że do programu o globalnym ociepleniu zaprosi się kogoś z tej niewielkiej garstki osób twierdzących inaczej i tworzy się wrażenie, że nauka nie doszła do żadnego konsensusu i w sumie nie wiemy, co powoduje ocieplenie klimatu.

W “Merchants of Doubt” przed kamerą wypowiedzieli się właśnie tacy eksperci. Cynicznie i wprost opowiedzieli, że sianie wątpliwości działa, że można wynająć sobie kogoś, kto zmąci wodę i sprawi, że opinia publiczna nie będzie wiedzieć, co jest bliższe prawdy.

Tak zresztą było z walką z tytoniem. Koncerny tytoniowe wymyśliły mechanizm siania wątpliwości, dopiero po dekadach i ujawnieniu wewnętrznych dokumentów dowiedzieliśmy się, jak działał.

Wiem, brzmi to trochę jak niewiarygodna teoria spiskowa - koncerny, politycy i dziennikarze działają na szkodę ludzi - nic na to jednak nie poradzę.

W sprawie globalnego ocieplenia będę ufać bardziej naukowcom niż ekspertom komunikacji, tak samo w sprawie szczepień czy wieku Ziemi. Tym bardziej, że z niemal 12 tysięcy uznanych prac naukowych z okresu 20 lat, przeanalizowanych pod kątem tego, czy to człowiek powoduje ocieplenie klimatu (Antrophogenic Global Warming, AGW), przeważająca większość wskazuje, że tak. Kilku ekspertów z telewizji i polski minister środowiska twierdzą, że nie. Komu wierzyć?

Media od początku były wykorzystywane do propagandy i własnych celów właścicieli.

Nic więc dziwnego, że dziś, gdy koncerny medialne należą do bogaczy i korporacji, często służą do dezinformacji i żerowania na naszych słabościach takich jak strach czy emocjonalność. Niestety niemal nikogo z nas w szkole nie uczono zrozumienia metody naukowej, nie tłumaczono jak działa i dlaczego na dziś to najlepszy sposób obiektywnego tłumaczenia rzeczywistości. Nie wiemy więc, że w nauce nie ma czegoś takiego, jak prawda ostateczna, że nauka do budowania wiedzy wykorzystuje paradygmaty, które jednak mogą się zmieniać, że największą słabością metody naukowej jest… człowiek

Słucham Janusza Korwina-Mikkego mówiącego o tym, że globalne ocieplenie to kłamstwo, że przecież klimat zmieniał się od zawsze. Czytam o ministrze środowiska, którego niepokoją smugi na niebie pozostawiane przez samoloty i teorie, że są to chemikalia celowo wykorzystywane do kontroli czy szkodzenia ludziom. Z czysto rozrywkowych powodów (a jest to rozrywka przednia, choć przerażająca) śledzę kampanię wyborczą w Stanach Zjednoczonych.

Rozrywki dostarczają republikanie, którzy biją się o nominację. Najpopularniejszym kandydatem jest Donald Trump, biznesmen chcący zbudować mur na granicy by nie wpuszczać Meksykanów, bo gwałcą, rabują i zabierają pracę. Nieważne, że badania i analizy wskazują, że nielegalni imigranci w Stanach popełniają statystycznie mniej wykroczeń i przestępstw, niż obywatele USA (pewnie ze strachu przed złapaniem i deportacją), że rzadziej łamią przepisy drogowe, czy że od kilku lat ze Stanów wyjeżdża więcej Meksykanów niż do nich przybywa.

Donald Trump nie musi opierać się na faktach i rzeczywistości, wystarczy że skłamie tak, by podobało się elektoratowi.

Jeszcze weselsza jest kandydatura drugiego najpopularniejszego chętnego na objęcie jednego z najważniejszych stanowisk na świecie, neurochirurga Bena Carsona. Ten jest kreacjonistą - wierzy, że Ziemia ma kilka tysięcy lat i że powstała dokładnie tak, jak opisane jest to w Biblii.

Carson kiedyś też stwierdził, że piramidy w Egipcie były wykorzystywane do przechowywania zboża, a nie jako grobowce i że naukowcy którzy mówią, iż przy budowie piramid brali udział kosmici są w błędzie.

Naukowcy, którzy mówią, że kosmici budowali piramidy.

22589_explosion-cat-amazing-omg-reactions

Kwiatków jest więcej, cała kampania jest po prostu niesamowita, ale przecież mamy podobne przykłady też w Polsce. Kłamstwa i dezinformacja w sprawach medycznych - chyba zwłaszcza tych dotyczących funkcji rozrodczych - to standard.

REKLAMA

Wciąż próbuję zrozumieć, skąd dokładnie się to bierze. Bo to, że jest niebezpieczne już wiem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA