REKLAMA

Od dziś będzie mi bardzo trudno recenzować nowe telewizory

Miłościwie mi panujący Przemek co rusz mi powtarza, że „once you go Mac, you never go back”. Mam coś podobnego w zanadrzu, tyle że, dla odmiany, ja mam rację. Podmieńmy tylko „Mac” na OLED. I chrzanić to, że się nie rymuje.

Czerń, kolory i perfekcyjny kontrast
REKLAMA
REKLAMA

Wspólnie z Dawidem relacjonowaliśmy wam konferencję prasową LG, na której zaprezentowano pierwsze telewizory OLED, które będą dostępne w Polsce w cenie nie urągającej zdrowemu rozsądkowi. Choć nadal są bardzo drogie, tak faktycznie zaczynają być w zasięgu nie tylko tych absurdalnie bogatych, ale również i „tylko” zamożnych konsumentów. Już praktycznie następnego dnia udało mi się wypożyczyć jeden z modeli do testów. 55-calowy LG 4K OLED z webOS 2.0. Jeszcze za wcześnie na recenzję tego modelu, tę opublikuję za kilka dni. Ale już teraz muszę zaznaczyć, że jestem chory.

Chory na OLED

Telewizory OLED w teorii nie są niczym nowym. O tej technice wyświetlania obrazu mówi się od lat (a niektórzy z was mają telefony z wyświetlaczami opierającymi się o podobną technikę). LG ma je już w ofercie od dawna, choć z uwagi na drogi proces technologiczny, były one raczej ciekawostką dla najbogatszych, niż realnie dostępnym produktem. Inni producenci nadal nie wyszli z fazy prototypu.

W praktyce więc telewizory OLED widziałem na wystawach, pokazach i tym podobnych. Po raz pierwszy mam taki telewizor w domu. Z moimi filmami, moimi grami wideo, moim Pulpitem Windows i tak dalej. I patrzę sobie na stojące w moim domu inne telewizory, zeszłoroczne płaskie 4K od Samsunga i kilkuletnią Bravię i… trochę nie wiem jak sobie poradzić z powrotem do nich, jak już trzeba będzie oddać wypożyczony od LG egzemplarz.

To nie efekt placebo

Jak już wspominałem, znałem OLED-y wyłącznie z teorii i showroomów. I tłumaczyłem sobie, że różnica oczywiście jest, ale na tyle nieznaczna, że nie warto na nią wydawać dużych pieniędzy. Podobną opinię mam zresztą o 4K: to dobry i słuszny krok w ewolucji, polepszający jakość obrazu, ale warto poczekać, aż zniknie w cenach efekt nowości. Miałem rację co do 4K. Zdecydowanie myliłem się co do OLED-ów.

Różnica w jakości obrazu jest kolosalna i zdecydowanie nie jest to efekt wmawiania sobie czegokolwiek czy związanego z tym efektu placebo. Praktycznie nieskończony kontrast, niesamowita plejada barwna, no i sztandarowa „czarna czerń” w niesamowity sposób zmieniają percepcję tego, co się dzieje na ekranie.

Jest to też pierwszy telewizor, w którym nie trzeba wyłączać tak nielubianego przeze mnie dodawania klatek pośrednich, dzięki czemu obraz wydaje się płynniejszy. Dlaczego w tym telewizorze w końcu to dobrze działa a innych nie i czy ma to związek z błyskawicznym czasem reakcji diod OLED-owych? Nie jestem pewien, ten temat zgłębię na potrzeby recenzji, ale już teraz mówię: to działa. I to jak.

No to mam problem

Po pierwsze, dawno mi się nie zdarzyło pisać tak bezkrytycznego tekstu jak powyższy. Dlatego będę bardzo wnikliwy przy końcowej recenzji, choć i tak zapewne dostanę po nosie w formie „gajeski, a gdzie oznaczenie, że tekst sponsorowany, co?!”. Cóż, nic nie poradzę. Kłamać i zmyślać wad nie zamierzam.

REKLAMA

Po drugie, z omawianym telewizorem przyjdzie mi się rozstać za kilka dni. A OLED-y, choć znacznie tańsze, dalej są poza finansowym zasięgiem większości z nas, w tym moim. Nie zmienia to jednak faktu, że telewizor jest moim głównym źródłem domowej rozrywki, obok książek. Wykorzystuję go do gier, filmów i innych treści. I nawet najlepsze telewizory z kwantową kropką się, po prostu, nie umywają.

Dlatego otwieram skarbonkę i zaczynam ciułać. Wystarczy model z Full HD. Za około rok lub nieco więcej może dozbieram. Nie jest to rozsądne, ani racjonalne, jest to zdecydowanie zakup ponad moje możliwości i ponad stan. Ale, jak już wspomniałem we wprowadzeniu, jak już raz zobaczysz w praktyce OLED-owy telewizor, nic innego cię nie usatysfakcjonuje.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA