Jedziemy po iPhone'y 6s do Drezna, a ja mam kaca moralnego po zakupach w Apple Store
Udało się. 25 września jedziemy z Przemkiem do Drezna kupić nowe telefony. Tylko teraz mam moralnego kaca. Próbując zarezerwować dla siebie iPhone’a 6s nie czułem się jak dopieszczony przez firmę klient firmy sprzedającej najbardziej pożądane przez konsumentów smartfony na świecie. Nie czułem się nawet jak zwykły klient w markecie z elektroniką, tylko jak namolny, niechciany petent w polskim urzędzie.
Jak co roku we wrześniu świat zwariował na punkcie czegoś tak prozaicznego jak telefon komórkowy. Miliony ludzi chce kupić kota w worku tylko dlatego, że jest nowy i ma na obudowie znaczek z jabłkiem. Sam kiedyś się podśmiewałem z polskich corocznych pielgrzymek do Drezna, by teraz już drugi rok z rzędu dać się porwać tej samej gorączce.
Ponieważ zapotrzebowanie na iPhone’a na świecie przechodzi ludzkie pojęcie, Apple wprowadza go na początku do sprzedaży tylko w kilku krajach.
Jak można się domyśleć, Polski nie ma na tej liście i to dlatego jedziemy po iPhone’y do Niemiec. Już samo to jest upokarzające: jechać na własną rękę przez pół Europy tylko po to, żeby mieć szansę wydać kosmiczne z perspektywy Polaka pieniądze na telefon?
Nie kryję tego, że lubię sprzęty Apple’a - nie tylko komputery, ale też telefony do których nastawiony byłem sceptycznie. To dziś świetne narzędzia do mojej pracy, a w dodatku mogę sobie zakup nowego smartfona zracjonalizować - w końcu zajmuję się zawodowo opisywaniem nowinek sprzętowych.
Z tego powodu już drugi raz nie czekam aż nowego iPhone’a ściągną do siebie polskie telekomy tylko wybieram się na zakupy do naszych zachodnich sąsiadów.
Problem w tym, że w tym roku byłem naprawdę zażenowany próbując złożyć zamówienie. Apple nie prowadzi przy tym pre-orderów per-se - nie da się zamówić urządzenia i od razu za nie zapłacić, żeby mieć pewność, że telefon będzie czekał na odbiór. Można tylko złożyć rezerwację i to z zastrzeżeniem, że… telefonów może w sklepie zabraknąć.
Tak zamawialiśmy telefony rok temu i udało się odebrać - ale w tym roku niemiecki Apple Store znalazł kolejny powód, bym czuł się źle rezerwując telefon. Okazuje się, że część mieszkańców Polski, w tym wyżej podpisany, została poproszona o dodatkową weryfikację w postaci SMS-a. Oczywiście wysłanego z telefonu z niemiecką kartą SIM.
Jak to zobaczyłem, to ręce mi opadły.
Klient kupując telefon w ciemno wydając przy tym kolejny rok z rzędu mnóstwo pieniędzy mógłby chcieć, by producent go dopieścił i zachęcił do zakupu. Apple co prawda na brak klientów narzekać nie może i nie musi każdego hołubić, no ale wypadałoby nie dać odczuć klientom, że są namolnymi petentami.
Widząc kolejny raz z rzędu komunikat o konieczności wysłania SMS-a - po tym jak zerwałem się przed 9-tą rano w sobotę do komputera - moja irracjonalna radość z zakupu przerodziła się w rozczarowanie. Finalnie udało się rezerwacji dokonać, tylko z innego niż moje główne Apple ID i nie z mojego komputera.
Cytując klasyka - niesmak pozostał.
Od rana nerwowo odświeżałem stronę sklepu Apple i zawsze trafiałem na komunikat o konieczności wysłania SMS-a. Był to rodzaj blokady regionalnej na klientów polskich dostawców internetu. Wystarczyło jednak zrobić z iPhone'a hot-spota i już można było zamawiać normalnie - o czym dowiedziałem się oczywiście jak iPhone'ów 6s już zabrakło.
Dobrze, że przynajmniej ominęły mnie dantejskie sceny sprzed kilku lat, kiedy to system rezerwacji nie funkcjonował. Wtedy to dopiero tłum wariatów chciał wyrywać germańskim sprzedawcom pudełka z telefonem z ręki, a w kolejce pełnej fanów i osób kupujących iPhone’y na handel dochodziło do zamieszek.
Niemniej jednak widząc komunikaty o konieczności wysłania SMS-a powinienem to wszystko rzucić to w diabły - skoro na Apple nawet krzyczenie “shut up and take my money!” nie działa. Właśnie dlatego mam moralniaka, bo mimo wszystko jeden telefon dla siebie zarezerwowałem i do Drezna jadę.