The Taken King to najlepsze, co przydarzyło się Destiny od premiery – recenzja Spider’s Web
Rozszerzenie The Taken King sprawia, że Destiny jest takie, jakie powinno być od samego początku. Scementowane ciekawymi zadaniami. Wyposażone w znośną fabułę i zaskakujące zwroty akcji. Wsparte wyraźnymi postaciami drugoplanowymi oraz jasno zarysowanym celem, którego zabrakło w poprzednich wydaniach gry.
Destiny jest jak Diablo. Chociaż obie gry różnią gatunki, różni mechanika i sposób rozgrywki, chodzi o dokładnie to samo. Kooperacyjną, niemal nieskończoną pogoń za coraz lepszymi przedmiotami, pancerzami i broniami. Gdzieś tam w tle leży ciekawy świat i przeciętny wątek fabularny. To jednak tylko dodatki do codziennego grindu, codziennej wizyty na serwerze i codziennej rozgrywki. Zasłona dymna, dająca złudne poczucie celowości podczas pokładania swojej wiary w całkowicie losowym systemie przyznawania nagród.
Podobnie jak Diablo, również Destiny posiada miliony zwolenników. Ci nie mogli doczekać się premiery The Taken King – największego wydarzenia w świecie gry od momentu wydania produkcji.
Sam jestem częścią tej grupy. Uwielbiam (niemal) codzienne latanie po planetach naszego układu słonecznego. Nałogowo walczymy ramię w ramię z istotami ciemności, które wyciągają szpony w kierunku resztek futurystycznej, ludzkiej cywilizacji. Nic zatem dziwnego, że odliczaliśmy dni do premiery rozszerzenia The Taken King i nie mogliśmy się doczekać, kiedy położymi ręce na pierwszym pełnoprawnym dodatku.
Dzisiaj mam już za sobą ponad tydzień rozgrywki. Przeszedłem główny wątek fabularny, zdecydowaną większość dostępnych misji pobocznych, poznałem nowe tryby PvP oraz PvE, wszedłem w posiadanie kilkunastu egzotycznych przedmiotów, zobaczyłem wszystkie filmy przerywnikowe, a nawet skosztowałem zupełnie nowego, bardzo długo oczekiwanego trzeciego raidu. Przy całym tym doświadczeniu, od razu rzuca się w oczy, jak doskonale wykalkulowany na pozyskanie nowego gracza jest The Taken King.
Destiny: The Taken King to świetna ofertą dla kogoś, kto nie miał wcześniej styczności z grą Bungie, bądź był rozczarowany zawartością zaraz po premierze.
Producenci nie tylko dodali nową zawartość do gry, ale przepisali na nowo stare misje. Twórcy wprowadzili do gry nowy, śliczny wizualnie, znany z produkcji cRPG system zlecania zadań. Ten obejmuje nie tylko TTK, ale podstawową wersję gry oraz oba DLC. Na potrzeby starych misji, w Bungie nagrano zupełnie nowe linie dialogowe, a także przygotowano całkowicie nowe bronie. Wszystko po to, aby granie w Destiny było spójnym, bardziej czytelnym i zrozumiałym doświadczeniem.
Dzięki temu poczucie pociętej, nieumiejętnie pozszywanej, czasami niepasującej do siebie zawartości z podstawowej wersji gry nie jest już tak dotkliwe. Natomiast, gdy dochodzimy do zawartości z DLC 2 oraz The Taken King, nie wiadomo już, w co właściwie włożyć ręce. Możliwości jest tyle, że nowi gracze będą mieli zabawy na tygodnie, o ile nie miesiące. Trzy raidy, Prison of Elders, Court of Oryx, Iron Banner, patrole, zlecenia, poboczne zadania, masa strajków i ponad 40 misji fabularnych – oj, jest co robić.
Mam wrażenie, że gdyby Destiny pojawiło się z taką zawartością w 2014 roku, doszłoby do prawdziwego trzęsienia ziemi. Niestety, na skutek pociętej zawartości i zachłanności wydawcy, na kompletne Destiny trzeba było czekać dodatkowy rok. Oczywiście płacąc po drodze za dwa DLC i pełnoprawne rozszerzenie. Niezależnie, jak bardzo udany by nie był The Taken King, takich paskudnych praktyk nie powinno się zapominać.
Nowym, nieoczekiwanym filarem The Taken King jest… narracja. Sam nie wierzę, że to piszę, ale dialogi były na tyle dobre, że twórcom udało się mnie kilka razy rozbawić.
Producentom z Bungie wyszło coś niespodziewanego. Niczym potwory Frankensteina, w postacie niezależne zostało tchnięte nowe życie. Chociaż NPC dalej stoją jak słupy soli, tak nareszcie doczekaliśmy się ich częstej obecności w przerywnikach filmowych (te w końcu można przewijać). Ba, NPC są tych filmów gwiazdami! Bohaterowie niezależni mają swoje poglądy, specyficzne dla siebie słownictwo i styl bycia. Diametralnie się od siebie różnią i w końcu nabierają charakterów.
W Destiny gram od roku, ale nigdy wcześniej nie rozpoznawałem konkretnych postaci NPC. Ot, jedna sprzedawała bronie, druga barwniki, do trzeciej czasami przychodziło się z surowcami. Tyle. Teraz razem z drużyną zamiast „powrotu do bazy” wracaliśmy „pogadać z Zavalą”, „oddać quest do Cayda-6” albo „zwiększyć reputację u Eris”. Niesamowite, że stojące w niemal tych samych miejscach zlepki wokseli jeszcze tydzień temu były dla mnie jak powietrze, a teraz znam nie tylko ich imiona, ale również poglądy, charaktery i agendę.
Bungie tłumaczy wysoką cenę The Taken King między innymi zupełnie nowym obszarem, jaki przyjdzie nam zwiedzić. Zarówno podczas misji, jak i swobodnej eksploracji.
Zamiast kolejnej planety, tym razem gracze dostają w swoje ręce wnętrze olbrzymiego, bojowego statku kosmicznego. Ten został wykonany naprawdę pomysłowo i budzi najlepsze skojarzenia z takimi filmami jak Obcy czy Prometeusz. Byłem wręcz zdziwiony, że nigdzie nie spotkałem żadnego ksenomorfa. Jest mrocznie, jest klimatycznie, jest bardzo ładnie. Gra w wersji na PlayStation 4 potrafi zapierać dech w piersiach samymi widokami.
Chociaż nowy obszar nie jest tak rozległy jak powierzchnia Ziemi, Wenus, Marsa czy Księżyca, twórcy upchnęli do niego znacznie więcej sekretów i ciekawych miejsc. Statek obcych przepełniony jest ledwo widocznymi przejściami i znajdźkami. Trzeba skakać po niewidzialnych platformach, ścigać się z czasem, polować na ukrytych przeciwników, uczestniczyć w specjalnych rytuałach, aktywować interaktywne obiekty – naprawdę będziecie mieli co robić. Zwłaszcza, że gracze, którzy odkryją wszystkie sekrety statku, otrzymają przepotężne nagrody.
Sercem nowego obszaru jest Dwór Oryksa. Na nim wszyscy gracze uczestniczący w swobodnym trybie eksploracji będą mogli toczyć boje z coraz silniejszymi przeciwnikami, zyskując świetne nagrody, reputację i punkty doświadczenia. Dzięki temu partole nie tylko stały się ciekawsze, ale skutkują również realnymi, solidnymi, wartymi naszego czasu przedmiotami. W końcu. Co świetne, nie potrzebujemy do tego własnej drużyny, a wystarczą jedynie losowi gracze napotkani na miejscu.
Pierwszy dodatek to również nowa linia fabularna, a także zupełnie dla mnie niespodziewane zwroty akcji.
Mówiąc bardzo delikatnie, misje fabularne nigdy nie były najmocniejszą stroną Destiny. Te zazwyczaj sprowadzały się do skanowania terenu i odpierania kolejnych fal przeciwników. Monotonia wylewała się z ekranu. Tym razem jest zupełnie inaczej. Bungie idzie za ciosem i kontynuuje rozpoczętą w DLC 2 tradycję zróżnicowanych, znacznie bardziej zręcznościowych i ciekawych zadań.
Trzeba więcej skakać. Trzeba więcej kombinować. Trzeba współpracować, przenosić obiekty, osłaniać się i omijać przeszkody. Misja, w której wspinamy się na szczyt kosmicznej, rosyjskiej rakiety, to świetna zabawa bez ani jednego wystrzału. Tak samo jak omijanie elektrycznych wyładowań w starym wojennym bunkrze czy… ciche przemykanie za plecami wrogów! Nie żartuję. Bungie naprawdę postarało się, abyśmy tym razem dostali coś zupełnie nowego. Dzięki temu do kolejnych misji podchodziłem z coraz większym zainteresowaniem, zamiast rosnącym znużeniem. Bomba.
Zmieniona została także filozofia walki z tak zwanymi „bossami”. Najtwardsi przeciwnicy w końcu przestali być gąbkami na obrażenia.
Dotychczasowe walki z tymi największymi, najpotężniejszymi przeciwnikami zawsze charakteryzowały się tym, że ci posiadali olbrzymią pulę punktów życia. Skuteczne wydłużanie rozgrywki kosztem taniego zagrania, które nie podobało się wielu graczom. „Bossowie” chłonęli ołów tak jak gąbki chłoną wodę, wciąż i wciąż twardo stojąc na nogach. To nareszcie się zmieniło!
Walki z najbardziej wymagającymi przeciwnikami nabrały dynamizmu oraz zostały wzbogacone o elementy zręcznościowe. Producenci przestali upychać w swoje kreacje worki z punktami życia, a zamiast tego dodali ciekawe otoczenie i okoliczności walki. Tak oto jedno ze starć jest prowadzone w niemal całkowitej ciemności. Kiedy indziej zostajemy zmuszeni do wymiany ognia z dwoma przeciwnikami na raz, koncertując się na unikaniu ich ataków. Innym razem znajdujemy się arenie, która cały czas ewoluuje, pełna pułapek, min i kolców.
Gra tego potrzebowała. Destiny posiada świetne mechanizmy walki i aż chce się trzymać za spust. Niestety, twórcy sami strzelali sobie dotychczas w stopę, dając nam w większości nudnych, przesadnie wytrzymałych i nijakich przeciwników do pokonania. Tym razem jest zupełnie inaczej. Wraz z The Taken King walki z „bossami” zamiast smutnego obowiązku stały się przyjemnym wyzwaniem, stanowiąc wartość samą w sobie. Trzeba skakać, rozglądać się wokół siebie, stosować zróżnicowane taktyki i szukać słabych punktów oponentów.
The Taken King to również masa zawartości już po przejściu głównego wątku fabularnego i większości misji pobocznych.
Nie chodzi mi tutaj nawet o długo oczekiwany raid, ale mnóstwo aktywności od wykonania czy odblokowania. W każdy kolejny dzień społeczność Destiny dowiaduje się o czymś zupełnie nowym i niespotykanym. Jeden sekret goni drugiego. Każde osiągnięcie odblokowuje kolejne wyzwanie. Powstaje olbrzymi łańcuch możliwości, który trudno rozwikłać nawet po tygodniu grania. Codziennie wracam na serwery, ponieważ moi towarzysze wysyłają mi informacje o kolejnych sekretach i zadaniach.
Świetne zagranie. Główny wątek fabularny to może 1/3 wszystkich misji. Po nich następują kolejne, z zupełnie nowymi dialogami, przedmiotami, pancerzami i przeciwnikami. Destiny naprawdę zaskakuje na tym polu i uzależnia silniej niż kiedykolwiek wcześniej. Zawsze, ale to zawsze jest coś do wykonania. Oczywiście wraz z kolejnymi dniami magia dodatku będzie słabnąć, ale trzeba oddać twórcom, że tym razem naprawdę zadbali o zawartość swojego produktu.
Pierwszy dodatek do Destiny to w końcu o wiele lepszy sposób rozwoju postaci oraz nowe umiejętności klasowe.
Uwielbiam grać Titanem i jego nowe młoty, którymi rzuca na lewo i prawo, są po prostu fenomenalne. Kiedy użyłem ich po raz pierwszy, miałem uśmiech od ucha do ucha. Błyskawice wylatujące z koniuszków palców Warlocka to również świetny pokaz wizualny, podczas którego jednostki wroga padają jak muchy. Paradoksalnie, na tym polu najnudniejszy wydaje się energetyczny łuk Huntera. Ten częściej pełni rolę wsparcia, niżeli ofensywnej broni.
Nowy system rozwoju postaci to najlepsze, co mogło przydarzyć się mechanice Destiny. Od teraz siła naszego awatara to wypadkowa posiadanych broni i pancerzy. Im lepszy mamy sprzęt, tym więcej obrażeń zadajemy i mniej obrażeń zadaje się nam. Oczywiście tradycyjne poziomy pozostały, ale te mają już tylko wartość symboliczną i uchodzą za istotne jedynie podczas rozpoczynania przygody z Destiny.
Zdaję sobie sprawę, że nowy system rozwoju jeszcze bardziej nakręca olbrzymią spiralę grindu. Nazywajmy jednak rzeczy po imieniu – Destiny to jeden, permanentny, rozłożony na kilka odmiennych aktywności grind, który w zasadzie nigdy się nie kończy. To z tego powodu miliony osób dalej grają w produkcję Bungie i nie widzę powodu, aby ich za to nie nagrodzić. The Taken King nareszcie wprowadza wymierny wskaźnik tego, kto rządzi na serwerach.
Grać czy nie grać?
Jeżeli uwielbiasz Destiny, odpowiedź na to pytanie jest zbędna. Jeżeli jednak w Destiny nigdy nie grałeś, masz paczkę znajomych gotowych do rozgrywki i jesteś ciekaw produkcji twórców Halo, lepszej okazji nie będzie. Destiny jest pełniejsze, bardziej zróżnicowane i ciekawsze niż kiedykolwiek wcześniej. Zawartości jest od groma i wystarczy jej na tygodnie, o ile nie miesiące grania.
Zalety
- Nowy obszar eksploracji
- Mnóstwo sekretów
- Zupełnie inna filozofia walki z "bossami"
- Zwroty akcji podczas misji fabularnych
- Więcej skakania, eksploracji i współpracy
- Trzy nowe umiejętności klasowe, każda świetna
- Nowy, sensowny system rozwoju
- Postacie niezależne nareszcie żyją
- Nowe wydanie starej zawartości
- Otwartość na nowych graczy
- Cayde-6
Wady
- Jeżeli oczekiwałeś FPS - MMORPG, to dalej nie to
- Mało filmów przerywnikowych
- Stare pomysły na bronie i pancerze pod nowymi nazwami
- Wykluczenie graczy, którzy nie kupili dodatku
- Dodatek wymaga do działania obu DLC
- PvP to świetna mechanika, ale wciąż średnie wykonanie
Z The Taken King spędzę jeszcze wiele, wiele czasu. Jeżeli jednak jesteś jednym z tych rozczarowanych, którzy liczyli na pełnoprawne MMORPG z mechaniką strzelaniny, nowy dodatek pewnie nie zmieni twojego podejścia. TTK sprawia, że Destiny jest lepsze niż kiedykolwiek wcześniej, ale to wciąż „tylko” kooperacyjna strzelanina z elementami MMO i cRPG. Dla mnie strzał w dziesiątkę.