Płatny Office jest tańszy od darmowej alternatywy. Brzmi absurdalnie, ale są na to dowody
Mogę za coś zapłacić, lub mieć coś niewiele gorszego lub równie dobrego za darmo. Brzmi jak oczywisty wybór, prawda? Więc jakim cudem ktoś w ogóle chce jeszcze używać Microsoft Office, skoro istnieją tak dobre i darmowe produkty, jak OpenOffice.org? Prezentowany tu przypadek może być odpowiedzią na powyższe pytanie.
Otwartoźródłowe, darmowe oprogramowanie z definicji powinno być lepsze do zastosowań w sektorze publicznym. Wtedy mamy pewność, że pieniądze podatników nie są marnowane a także w każdej chwili możemy sprawdzić czy jakaś korporacja odpowiedzialna za oprogramowanie nie podsłuchuje prywatnych danych obywateli. To złe wieści dla Microsoftu, którego sztandarowa usługa, a więc Office 365, jest rozwiązaniem płatnym i, z wyłączeniem samego formatu zapisu plików, zamkniętym.
Microsoft doskonale wie jak uzależniać od siebie kolejne instytucje. Nie wie jednak jak je zmusić na siłę do współpracy i najprawdopodobniej zdaje sobie sprawę z tego, że jest to w dzisiejszych czasach właściwie niemożliwe. Na szczęście dla twórców Office’a stoją za nim pewne twarde dane. I to takie, które stanowią mocny argument dla instytucji komercyjnych i publicznych.
TCO, czyli nie ma darmowych obiadków
Total Cost of Ownership (TCO) jest to całkowity koszt pozyskania, instalowania, użytkowania, utrzymywania i w końcu pozbycia się aktywów w danej instytucji na przestrzeni określonego czasu. Gmina Pesaro we Włoszech postanowiła zaoszczędzić na pieniądzach podatników i porzucić rozwiązanie Microsoftu na rzecz darmowego OpenOffice’a. Teraz, po latach, wycofuje się z tej decyzji i wraca do Office 365. Z powodów finansowych.
Według przeprowadzonej analizy, administracja miasta i gminy Pesaro zaoszczędzi 80 proc wydatków na TCO oprogramowania, na które składają się koszty licencji, wdrożenia, wsparcia technicznego i inne po przesiadce z OpenOffice.org na Office’a 365. Jak się okazało, same koszty wdrożenia darmowej alternatywy, co zrobiono w 2011 roku, okazały się „nadspodziewanie wysokie”.
Jak czytamy w notce prasowej, którą, co warto podkreślić, otrzymałem od strony zainteresowanej, a więc od Microsoftu, najwięcej problemów wystąpiło przy migracji istniejących dokumentów. Office dziś wykorzystuje otwarty model plików będący też standardem ISO. Nie tak dawno temu wykorzystywał jednak całkowicie własnościowe, zamknięte techniki. W efekcie plików Accessa właściwie nie można było używać, a makra w plikach Excela nie działały. Według badania, średnio 300 pracowników poświęcało po 15 minut dziennie na walkę z problemami ze zgodnością.
Nie chodzi tylko o „uwiązanie”
Uważny Czytelnik słusznie zauważy, że to nie dowodzi wyższości Office’a nad innymi rozwiązaniami, a jedynie tłumaczy dodatkowy koszt wpakowania się przed laty w zamknięte, niewspółpracujące z niczym rozwiązanie (bo taki kiedyś był Office). Koszty szkoleń również należałoby odliczyć, bo te tyczą się również nauki obsługi rozwiązania Microsoftu. Na tym jednak wydatki się nie skończyły.
OpenOffice.org nie zapewniał funkcjonalności, jaką oferuje subskrypcja Office 365 a także pracował mniej wydajnie, szczególnie przy współpracy z oprogramowaniem zewnętrznym. Gorszej jakości aplikacje oraz brak rozwiązań takich, jak Skype dla Firm czy Yammer wpłynął znacząco na zwiększenie ilości roboczogodzin koniecznych do wykonania danych zadań i celów.
W efekcie okazało się, że przez pięć lat roczny koszt OpenOffice.org na jednym stanowisku roboczym wynosił, średnio 530,38 euro. Z kolei płatny Office 365 w tym samym ujęciu kosztował gminę…. 111,98 euro rocznie przy uwzględnieniu oszczędności zapewnianych przez Skype dla Firm i Yammera oraz 197,49 euro, gdy te nie były brane pod uwagę.
Dobre wieści dla Microsoftu, kiepskie dla nas
Okazuje się bowiem, że od Microsoft Office ucieczka jest trudna i kosztowna, nie tylko z uwagi na niezliczone ilości plików zapisanych w „starym”, własnościowym formacie, ale również z uwagi na brak realnej konkurencji. Jedyną alternatywą jest właściwie Google ze swoim Google Apps i Dokumentami. Podobnie jak Microsoft, również i Google oprócz samych rozwiązań programowych oferuje chmurę firmom i instytucjom, która pozwala na wygodniejszą współpracę między pracownikami.
Problem w tym, że rozwiązania Google’a na razie są nadal w dość prymitywnym stadium rozwoju. Są w zupełności wystarczające dla domowego użytkownika, a serwerowy backend Google’a jest znakomity i z powodzeniem można go wykorzystywać również w firmie. Samym aplikacjom jednak nadal wiele brakuje by móc równać się z propozycją Microsoftu.
Świat potrzebuje alternatywy i potrzebuje jej szybko. To dobrze, że Office jest świetnym narzędziem. Ale to bardzo, bardzo niedobrze, że Microsoft, przynajmniej na razie, może spać spokojnie i nie obawiać się problemów w tej części rynku informatycznego. Spokój oznacza zastój i dyktat cenowy, a na tym jeszcze nikt nigdy, poza dominującą firmą, nie skorzystał.
* Ilustracja: Shutterstock