W wyniku pomyłki naszej praktykantki
Padłem dziś ofiarą - nie po raz pierwszy zresztą - newslettera, w którym nadawca w bezmyślny sposób umieścił kilkaset adresów e-mail do wiadomości wszystkich adresatów. Jak to w takim przypadku bywa, chryja na całego. Obserwacja tego, jak zachowują się co poniektórzy, dostarcza jednak ciekawych wniosków.
Newslettera nie zamawiałem. Nie znam nawet adresata, który w mailu z przeprosinami (oczywiście ponownie do wszystkich kilkuset adresatów) pisze, że to „inicjatywa docierająca do osób, które zainteresowały się naszą Fundacją, czy też uczestniczyły w spotkaniach”. Ja nazwy fundacji i obu osób, które pisały feralne maile nie znałem wcześniej.
W zalewie maili, które przetoczyły się po pierwszym mailu sporo osób narzeka, że to pogwałcenie obowiązujących regulacji. - Naruszone zostało prawo ochrony danych osobowych! - denerwuje się jeden z mailingo-odbiorców, po czym wtórują mu kolejni zbulwersowani, oczywiście w kolejnych mailach wysyłanych do wszystkich kilkuset osób.
Niestety tak nie jest. Jak tłumaczy Jakub Kralka z naszego siostrzanego serwisu Bezprawnik.pl - „ustalenie ewentualnej odpowiedzialności prawnej z tytułu rozsyłania SPAM-u, przetwarzania danych osobowych bez uprawnień, czy upubliczniania danych osobowych sprowadza się do ustalenia czy odbiorcy występują w tej konwersacji jako osoby fizyczne, czy jednak przedsiębiorcy lub ich przedstawiciele. Jeśli to drugie, to prawo nie zostało w tym przypadku złamane”.
No więc klops. Straszenie i denerwowanie się nie pomoże.
- Ostatnią deską ratunku pozostają - od biedy - przepisy o nieuczciwej konkurencji albo niedawno nowelizowany art. 172 prawa telekomunikacyjnego, który nie precyzuje grona adresatów przepisu, ale prawdę powiedziawszy nie jestem największym fanem tego rozwiązania - mówi Kralka.
Obok straszenia konsekwencjami prawnymi pojawiają się w dyskusji inne ciekawe postawy. Ktoś pisze: „Dzięki za listę mailingową do waszej bazy”, inni przyklaskują. Inni się witają: „Pozdrawiam tych z listy, których nie znałem wcześniej”, kolejni przyklaskują.
W końcu pojawiają się tzw. poważne maile poważnych ludzi, podpisane pełnymi stopkami, z pełnymi nazwami stanowisk typu Chief Executive Officer. Zaraz potem pojawiają się „sprzedawcy”, którzy wykorzystują bazę adresową do zareklamowania swoich produktów i usług. Po tym następuje długa lista maili w stylu „każdy ma prawo po pomyłki, wyluzujmy”. A na końcu cały wysyp maili z prośbami o usunięcie z kolejnych maili.
Oto jeden z nich: Chciałbym prosić o zaprzestanie wysyłania 300 maili o tym co się stało, już to każdy zauważył, naruszenie - nie naruszenie… nie każdy musi o tym pisać. Poszło, trudno, już to pewnie się nie powtórzy.. - oczywiście również przesyłany do wszystkich osób z listy adresowej.
I tak toczy się strumień kolejnych wiadomości e-mail, a mi ciągle brzęczy dźwięk przychodzącej poczty. Mail to rzecz święta i sprawdzić trzeba. Czytam więc kolejne fazy tej osobliwej listy dyskusyjnej i tak się zastanawiam, ile czasu dzisiaj zostało zmarnowanego w wielu miejscach w Polsce w wyniku - i tu cytat z maila przepraszającego - pomyłki praktykantki.