REKLAMA

Artyści trzymają na celowniku stawki Spotify, zamiast wziąć pod lupę prawdziwego winnego niskich zarobków

O tym, że artyści na usługach streamingowych zarabiają niewiele albo wcale, mówi się ostatnio bardzo często i bardzo głośno. Nagonka na usługi, które niemalże unicestwiły piractwo muzyczne swoją prostotą dostępu do treści cały czas się pogłębia, a te zbierają coraz większe baty zarówno od artystów, jak i od użytkowników. Okazuje się jednak, że usługi takie jak Spotify, Deezer czy Tidal mogą być winne takiemu stanowi rzeczy tylko w niewielkiej części.

Artyści trzymają na celowniku stawki Spotify, zamiast wziąć pod lupę prawdziwego winnego niskich zarobków
REKLAMA
REKLAMA

Zupełnie nowe światło na sprawę rzuca pozyskany przez The Verge kontrakt z 2011 roku pomiędzy Spotify, a Sony Music Entertainment. W telegraficznym skrócie - Spotify płaci wydawcy potężne pieniądze, w dodatku z roku na rok coraz większe. Niestety kwoty te rozchodzą się w korporacyjnej machinie.

O ile kwestia rozliczenia z samych odtworzeń nadal pozostaje niejasna i dość skomplikowana, o tyle okazuje się, że oprócz tej kwoty Sony otrzymuje sowite, coroczne zaliczki, wypłacane w czterech, kwartalnych transzach. Kontrakt mówi o łącznej kwocie przeszło 42 mln. dol, jednakże wytwórnia zabezpieczyła się na przyszłość, odwołując się do Klauzuli Największego Uprzywilejowania.

Oznacza to, że jeżeli w czasie trwania kontraktu pomiędzy Sony a Spotify inna wytwórnia wywalczy lepszy kontrakt z wyższą zaliczką, Spotify jest zmuszone wypłacić Sony równowartość różnicy pomiędzy ich zaliczką, a zaliczką innej wytwórni. Czyli w przypadku gdy Sony otrzyma 600 tys. dol, a inna wytwórnia milion, Spotify zmuszone jest dopłacić te 400 tys.

Jak wynika z cytowanych przez The Verge źródeł, pieniądze z tytułu zaliczek rzadko kiedy wracają do Spotify, a już tym bardziej nie trafiają do kieszeni artystów. Są to kwoty, które pozostają na koncie wytwórni.

Dwuznacznie wygląda kwestia przychodów z reklam na Spotify.

Według kontraktu Spotify początkowo musiało przeznaczyć powierzchnię reklamową o wartości 9 mln dolarów na rzecz Sony. Co więcej, standardowe, "bezpłatne" reklamy o wartości do 15 mln. dol. były udostępniane wytwórni ze znaczną zniżką, a nie po standardowej cenie. Oznacza to tyle, że na tym układzie zarabiało jedynie Sony, pozyskując znacznie wyższe przychody z tytułu reklam niż samo Spotify.

Nie znaczy to jednak, że serwis streamingowy nie miał żadnego udziału. Zgodnie z klauzulą w umowie, Spotify ma prawo zatrzymać dla siebie 15% z góry od wybranych przychodów z tytułu sprzedaży reklam przez firmy trzecie.

Zarobki Sony nie ograniczają się oczywiście tylko do reklam i zaliczek, pozostaje jeszcze kwestia rozliczenia z serwisem na bazie ilości odtworzeń. I tu raport obnaża, że w przypadku tak dużej wytwórni jak SME, kwoty są imponujące.

spotify 3

Według standardowego układu, Spotify zatrzymuje dla siebie 40% obrotu, podczas gdy 60% dzielone jest pomiędzy wytwórnie. I tym sposobem, jeżeli na przykład 20% z tych 60% wygenerowane zostało przez Sony Music Entertainment, dokładnie taki procent kwoty wytwórnia bierze dla siebie.

To jednak nie wszystko - oprócz sumarycznego wyliczenia z tytułu streamingu, kontrakt opiewa także na kwoty minimalne wypłacane za każde odtworzenie. Jeżeli przekroczą one wartość procentową udziału Sony, wytwórnia otrzyma wypłatę na podstawie kwot za odtworzenia oraz subskrybentów.

Czyli tak czy inaczej - zgarnie dokładnie tyle, ile zarobi.

Nie można oczywiście wyrokować na podstawie tego jednego kontraktu, w dodatku pochodzącego z wczesnego okresu działalności streamingowego giganta, lecz pokazuje on, że finansowy układ pomiędzy takimi usługami a wytwórniami wcale nie różni się tak bardzo od tradycyjnego podziału z dostawcą i sprzedawcą.

Jeżeli przyjąć kontrakt Sony za wzór dla pozostałych, to za niskie zarobki artystów nadal odpowiedzialne są wytwórnie muzyczne, które przede wszystkim nie są w pełni transparentne w kwestii czerpanych przez siebie dochodów ze strumieniowania muzyki, a co za tym idzie mają duże pole do manipulacji ostateczną kwotą, która będzie wypłacona muzykowi z tytułu umowy.

Źródła cytowane w The Verge podają, że standardowy tantiem artystów (o ile nie został on opatrzony stosownym zapisem umowy) opiewa na 15-20%, czyli bardzo podobnie jak w przypadku tradycyjnej sprzedaży.

Jeśli prawdą jest, iż 80% przychodów Spotify trafia w ręce właścicieli praw autorskich z tytułu rozliczeń i wypłacanych zaliczek, to kwestia niskiej gaży za pojedyncze odtworzenie jest tutaj zaledwie ułamkiem problemu.

REKLAMA

O wiele bardziej istotną pozostaje kwestia tego, co z pozyskanymi z tytułu strumieniowania pieniędzmi robią wytwórnie i jak dokładnie rozliczają te kwoty z artystami. A w tej kwestii, niestety, nadal niewiele wiadomo.

* Grafiki pochodzą z serwisu Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA