Spotify nie zarabia. Artyści na Spotify nie zarabiają. Czy ten biznes w ogóle ma sens?
Kolejna publikacja wyników finansowych Spotify i kolejne pogłębiające się straty mimo rosnących przychodów. Nie da się już uciec od podstawowego pytania: czy streaming jako biznes w ogóle ma sens?
Według informacji „Wall Street Journal”, który dotarł do publikacji wyników Spotify przed regulatorem rynku w Luksemburgu, strata neto na działalności serwisu w 2014 r. wyniosła 152 mln euro wobec 55,9 mln straty rok wcześniej. Z kolei przychody wzrosły z 747 mln euro do 1,08 mld euro.
To nie pierwsza taka sytuacja, bo w każdym z poprzednich lat swojej działalności, inwestorzy Spotify musieli dopłacać do biznesu.
Prześledźmy:
- 2010 r.: przychody 98 mln dol., strata 38 mln dol.
- 2011 r.: przychody 243 mln dol., strata 59 mln dol.
- 2012 r.: przychody 575 mln dol., strata 78 mln dol.
- 2013 r.: przychody 746,9 mln euro, strata 93,1 mln euro
- 2014 r.: przychody 1,08 mld euro, strata 152 mln euro
Żebyśmy mieli pełną jasność - od początku swojego istnienia Spotify nie zarobił ani centa, ani eurocenta na swojej działalności!
Nie można ciągle podniecać się tym, że przychody Spotify rosną z roku na rok, mimo tego, że to oznacza, że serwis zdobywa coraz większy zasięg, przede wszystkim wśród osób chcących opłacać abonament, a nie tylko korzystających z wersji darmowej. Wiemy, że płacących klientów Spotify jest już +15 mln.
Nie można się tym podniecać tym bardziej, że jak pisaliśmy dokładnie rok temu:
Tym razem Spotify tłumaczy znaczny wzrost straty kosztami startu usługi na ważnych dwóch rynkach: Brazylii i Kanady. Szczerze mówiąc, dziwię się jednak komukolwiek, kto w takie tłumaczenia jeszcze wierzy. W kolejnych latach Spotify będzie przecież chciał debiutować na innych dużych rynkach, więc ponownie będzie „okazja” do zwiększenia strat.
Gdyby było jeszcze tak, że chodzi li tylko o samo zarabianie przez Spotify, to można byłoby przymykać nieco oko - w końcu to prywatne pieniądze, jak ktoś lubi je tracić, to dlaczego mu na to nie pozwolić. Gorzej, że chodzi też o artystów, którzy w 2014 r. w bezprecedensowy sposób krytykowali szwedzki serwis streamingowy, a część z nich głośno i wyraźnie mówiło o tym, że nie zarabiają na publikacji swoich dzieł w Spotify. Pamiętamy wszyscy głośny exodus Taylor Swift przy premierze nowego albumu. Pamiętamy innych artystów, którzy poszli w jej ślady.
Skoro nikt na Spotify nie zarabia - ani artyści, ani sam serwis, to naprawdę warto się zastanowić nad tym, czy rzeczywiście oskarżenia o podobieństwo do oryginalnego Napstera nie są bezpodstawne. Czy to rzeczywiście nie jest piractwo zalegalizowane w prawne struktury?
Wiemy, że Apple przygotowuje się do debiutu nowej wersji Beats Audio, usługi wprost konkurencyjnej w stosunku do Spotify, która - tu posiłkujemy się przeciekami z negocjacji z wydawnictwami fonograficznymi - ma opierać się tylko na płatnym dostępie do katalogu streamingowego z dodatkowymi opłatami za super nowości, premiery na wyłączność i dostęp do nigdzie indziej nie publikowanego materiału.
Może to właśnie ta usługa przyniesie powiew normalności biznesowej. Co jak co, ale Apple o filantropijność w działaniu nie można posądzać, więc na pewno będzie to biznes o zdrowych fundamentach.
I tu dochodzimy do najważniejszego.
Czeka nas najprawdopodobniej potężna bitwa na formaty i jestem w stanie przyjąć zakład o to, że darmowa wersja Spotify (i innych serwisów streamingowych) zniknie z rynku. Tyle że wtedy Beats od Apple będzie znienawidzone jeszcze bardziej niż Tidal - serwis kupiony przez Jaya-Z, który również ruszył po rebrandingu z hasłami o „niesprawiedliwości i krzywdzie wyrządzanej przez Spotify”.
Jeśli tak się stanie, to może to skutkować powrotem do niekontrolowanego piractwa. Czyli czegoś, co według mnie serwisowi Spotify udało się skutecznie powstrzymać.
I bądź tu mądry, co lepsze - niezarabiający ale legalny i przyjemny w użyciu Spotify, czy nielegalne i nieprzyjemne w użyciu „blogi muzyczne” z linkami do pirackich kopii muzycznych albumów?
* Grafiki: Shutterstock.