Nowy MacBook ma wydajność... czteroletniego Aira. To naprawdę jest tylko netbook
Co prawda nowy, 12-calowy MacBook trafi do sprzedaży dopiero 10 kwietnia, jednak już teraz możemy poznać wydajność tego komputera. Okazuje się, że pod tym względem będzie on porównywalny z MacBookami Air… sprzed czterech lat.
Tak, nie pomyliłem się. Okazuje się, że MacBook wyposażony w procesor Core M-5Y31 o częstotliwości pracy równej 1,1 GHz został przetestowany w benchmarku Geekbench 64-bit. W teście jednowątkowym uzyskał on maksymalnie 2044 punkty, zaś w wielowątkowym maksymalnie 4475 punktów.
Dla porównania, tegoroczny MacBook Air z procesorem Intel Core i5 1,6 GHz uzyskuje 2881 punktów w teście jednowątkowym i 5757 punktów w wielowątkowym. Krótko mówiąc, w zależności od scenariusza jest o 29-41% szybszy od 12-calowego modelu.
Różnica jest co najmniej zauważalna.
Gdyśmy chcieli poszukać komputera zbliżonego pod względem wydajności do nowego MacBooka, byłby to też model Air, ale pochodzący z 2011 roku i wyposażony w niskonapięciowy procesor Core i7. Należy pamiętać, że mówimy tu o wydajności samego procesora.
Nowy MacBook ma też szybszy układ graficzny i dysk SSD. Ale na różnicę wydajności między Airem i MacBookiem Retina największy wpływ ma właśnie procesor. Informacje te są tylko potwierdzeniem mojej tezy, jakoby MacBook z ekranem Retina był tylko nowoczesnym netbookiem, internetową maszyną do pisania z możliwością instalacji na niej różnych aplikacji.
Oczywiście, ogromna rzesza osób korzysta z komputera właśnie w ten sposób i nie będzie rozczarowana nowym MacBookiem. Jednak Apple nigdzie wyraźnie nie zaznacza, że jest to słabszy model i pozycjonuje go dokładnie tak jak komputery z dopiskiem Air. A nawet lepiej, bo jeśli ktoś zasugeruje się ceną tej maszyny, będzie święcie przekonany, że kupił nie tylko ładną, ale też wydajną maszynę. I gdy spróbuje zrobić coś bardziej skomplikowanego niż obejrzenie filmu z kotami lub napisanie maila, naprawdę mocno się zdziwi.
Swoją drogą nowy MacBook jest dowodem na to, że Apple już nie stara się wyznaczać trendów, a tylko reaguje na kolejne zmiany na rynku.
Steve Jobs podczas premiery pierwszego iPada otwarcie mówił, że netbooki nie nadają się do konsumpcji treści. Że są gorsze od laptopów i smartfonów, ponieważ cechują się małą wydajnością i są wyposażone w niewygodne oprogramowanie spotykane w laptopach. Uznał, że ich jedyną przewagą nad innymi sprzętami jest niska cena.
W dniu prezentacji nowego MacBooka Apple pokazał, że możliwe jest pozbawienie ich nawet tej zalety. Będąc pewnym, że marka Apple jest na tyle mocna, iż będzie w stanie zmusić świat do ekscytacji Chromebookiem w cenie MacBooka Pro zdecydowano się na wyciągniecie trupa z szafy i udawanie, że nic się nie stało.
Drodzy czytelnicy, jesteście świadkami historycznej chwili.
Momentu, w którym wszystkie pomysły Jobsa zostały już wykorzystane. Ery Tima Cooka, który nigdy nie był, nie jest i nie będzie wizjonerem. Człowieka, o którym świat nowych technologii zapomni dzień po tym, jak ustąpi ze stanowiska CEO Apple. Księgowego, którego nie interesuje rozwijanie rynku ani tylko odcinaniem kuponów od misji zapoczątkowanej prze Steve’a Jobsa. Od misji, którą doceni nawet największy przeciwnik Apple. Od wizji świata, w którym technologia cały czas się rozwija i przynajmniej stara się wzbogacić nasze życie.
Czuję, że Apple już nie wyda żadnego rewolucyjnego produktu. Zarówno MacBook, jak też Apple Watch to tylko odpowiedzi na działania konkurencji. To coś, czego konsumenci chcą. I nie byłoby w tym podejściu nic złego, gdyby nie fakt, że konsumenci nie wiedzą, czego chcą. W końcu Nokia zrezygnowała z wydania swojego pierwszego smartfonu z dotykowym ekranem właśnie ze względu na badania konsumentów.
Nawet Henry Ford mówił, że gdyby na początku swojej kariery przedsiębiorcy zapytał klientów, czego chcą, wszyscy zgodnie odpowiedzieliby, że szybszych koni. Porównanie to jest obrazowe, ale prawdziwe. Apple nie oferuje nam bowiem prawdziwych innowacji, a tylko klony innych rozwiązań opatrzone swoim logo.