Jeśli Apple będzie chciał zmienić domyślną wyszukiwarkę, to niech zmieni ją na... swoją własną
Gigantyczna część wyszukiwania mobilnego i uczciwy fragment rynku wyszukiwania na klasycznych komputerach - o taką właśnie stawkę toczy się gra, związana z wygasaniem w tym roku umowy pomiędzy Google i Apple. Chętnych w kolejce jest sporo, choć zwycięzca może okazać się sporym zaskoczeniem.
Do tej pory, na mocy transakcji zawartej jeszcze w 2010 roku, domyślną wyszukiwarką na komputerach z OS X i sprzętach mobilnych z iOS jest Google. Jeśli wierzyć dotychczasowym doniesieniom, nie jest to do końca związek z rozsądku czy z miłości - Apple ma za taką współpracę otrzymywać słuszne wynagrodzenie, opiewające rocznie nawet na miliard dolarów, a i to tylko za część „mobilną” umowy.
Nawet jeśli kwota ta jest w rzeczywistości nieco niższa, doskonale pokazuje to, jak istotne jest to, kto będzie odpowiadał za domyślną obsługę internetowych zapytań w sprzętach Apple. Dla Google jest to tym bardziej komfortowa sytuacja, że w ten sposób obsługuje dominującą część rynku mobilnego i zapewnia sobie stabilny udział na rynku komputerowym.
Oczywiście mówimy tutaj wyłącznie o przeglądarce domyślnej - nie jedynej. We wszystkich produktach Apple zmiana głównej wyszukiwarki jest banalnie prosta, w żaden sposób nie skrywana czy nie blokowana. Można jednak z łatwością założyć, że sporo użytkowników korzysta z tego, co dostaje w „pakiecie” z komputerem i dopóki się sprawdza, nie zamierza tego zmieniać.
Czterech czy pięciu w kolejce?
Biorąc pod uwagę listę dostępnych obecnie w Safari wyszukiwarek, oraz ostatnie historie z nimi związane, kandydatów mamy czterech. Kto wie jednak, czy w przyszłości nie dołączy do nich piąty, o którym do tej pory prawie w ogóle nie słyszeliśmy?
Wielu osobom najbardziej oczywisty mógłby wydawać się wybór Google i przedłużenie dotychczasowej, wieloletniej współpracy. Z jednej strony byłoby to rozwiązanie najbardziej logiczne, zapewniające ciągłość oraz nie zmuszając użytkowników do zmiany dotychczasowych przyzwyczajeń. Znów do głosu dochodzi zasada, że jeśli coś działa, nie warto tego psuć.
Z drugiej strony Apple w swojej historii nie tylko pokazywało, chociażby na przykładzie map, że chce uniezależniać się od Google i kompletować całkowicie niezależny ekosystem, ale też miało z Google spore problemy. Na przykład w sytuacji, kiedy Google naruszyło prywatność użytkowników Safari, zapisując bez wiedzy ich wiedzy ciasteczka i tym samym śledząc ich aktywność internetową.
Firma tłumaczyła się wprawdzie, że był to jedynie wypadek przy pracy, związany z integracją innych funkcji, aczkolwiek nie przekonało to nikogo i ostatecznie Google musiało zapłacić kilkanaście milionów dolarów kary.
Czy miało to wpływ na popularność Google wśród użytkowników? Prawdopodobnie minimalny. Istnieje więc spora szansa, że byliby oni najbardziej zadowoleni wtedy, kiedy wszystko zostałoby po staremu.
Tyle tylko, że na mobilne i desktopowe Safari ostrzą sobie zęby również i inni.
Za najmniejszym z zestawienia DuckDuckGo przemawiać mógłby fakt, że taki wybór mógłby ulokować Apple na wysokim miejscu wśród tych, którzy troszczą się o bezpieczeństwo swoich danych i przynajmniej umowną anonimowość w sieci. Biorąc pod uwagę wpadki Apple w tym temacie, związane chociażby z iCloud, mogłoby to być całkiem rozsądne posuniecie, gdyby nie jest fakt.
W rzeczywistości odsetek osób, które faktycznie dbają o swoja sieciową prywatność jest bardzo niewielki. Prawdopodobnie więc, zamiast docenić to, że wielki producent postanowił się o nich zatroszczyć, byliby raczej rozczarowani tym, że otrzymywane wyniki nie są już tak dobre, jak były kiedyś. Portale tematyczne natychmiast zapełniłyby się poradnikami na temat tego, jak zastąpić DDG wyszukiwarką Google’a.
Zostaje więc dwóch zawodników. Microsoft oraz Yahoo. Ten pierwszy, według nieoficjalnych doniesień, interesował się Safari już 5 lat temu - w momencie, kiedy podpisywana była umowa Apple z Google. Z nieujawnionych przyczyn nie udało się jednak wtedy osiągnąć porozumienia. Być może było jeszcze zbyt wcześnie, aby Bing był gotowy na opuszczenie własnego ekosystemu.
Przez te lata jednak Bing nie tylko wyraźnie dojrzał, ale też zmieniło się niemal całkowicie podejście Microsoftu do swoich usług na urządzeniach konkurencji (która powoli przestaje konkurencją być). Gdyby teraz udało się nawiązać współpracę, kto wie, czy niedługo użytkownicy iPhone’ów nie pracowaliby na dokumentach w Office, nie sprawdzali poczty w Outlooku, nie zarządzali kalendarzem w aplikacji Microsoftu, a na końcu nie wyszukiwali niezbędnych informacji w Bingu?
Brzmi tak dobrze, że aż można zacząć się zastanawiać, czy Apple byłoby w stanie się na to zgodzić. Z drugiej jednak strony, wcześniej godził się na podobne zdominowanie oferty przez Google, więc dlaczego nie zmienić dostawcy, przynajmniej odrobinę osłabiając jednego z największych konkurentów?
Jeśli wierzyć wiadomościom z końca zeszłego roku, Microsoft już od pewnego czasu, wiedząc o końcu umowy z Google, stara się wkraść w łaski Apple. Nie wiadomo z jakim sukcesem, ale pewne jest to, że nie jest sam - oprócz niego podobne ambicje ma odżywające Yahoo. Tutaj jednak nie znamy zbyt wielu szczegółów, więc określenie szans na powodzenie jest raczej niemożliwe. Trochę natomiast przeciwko Yahoo przemawia fakt, że w ostatnich latach częściowo rozeszły się drogi pomiędzy tym gigantem, a Apple.
Zmiana na lepsze czy zmiana na inne?
Wszystko poza Google jest więc drogą, która może odrobinę zniechęcić użytkowników, nawet jeśli powrót do tej popularnej wyszukiwarki nie będzie w żaden sposób utrudniany. Jakakolwiek zmiana wywoła przynajmniej częściowe rozgoryczenie z dość prostego powodu - będzie to coś innego, niż do tej pory.
Idealnym rozwiązaniem, jeśli konieczna okaże się zmiana, mógłby być własny silnik wyszukiwania Apple. Nie dość, że łatwo będzie reklamować go jako coś lepszego (bo własnego i spójnego z ekosystemem) i łatwiej będzie klientom zrozumieć zmianę, to dodatkowo cała władza i ewentualne zyski przejdą w tym momencie w ręce Apple. Ekosystem stanie się jeszcze pełniejszy i łatwy do kontrolowania.
Na razie oczywiście Apple nie ma własnej wyszukiwarki i możliwe, że jeszcze przez jakiś czas nie będzie jej mieć. Nowe plotki mogą wprawdzie sugerować taką możliwość, ale z całą pewnością nie są żadną podstawą, aby uznawać istnienie Apple Search (jako wyszukiwarki internetowej) za niepodważalny fakt.
Bez wątpienia jednak Apple może takiego produktu potrzebować. Pytanie tylko, czy jest w stanie stworzyć od podstaw taki mechanizm na satysfakcjonującym poziomie i sprawić, że nikt z użytkowników jego sprzętów nie będzie szukał drogi powrotu do Google. W przypadku Map, przynajmniej na początku, niekoniecznie się to udało.
* Zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock.