Usługi Google mają działać "automagicznie". Dlatego im nie ufam. A Ty?
W ostatnim czasie Google zmienia podejście do swoich aplikacji. Wszystko ma się dziać automagicznie. Inbox sam posegreguje maile, nowy Kalendarz sam utworzy wydarzenia, a auto-zakładki same skatalogują zbiór stron WWW. Kiedy dodamy do tego inteligentnego asystenta Google Now, można mieć wrażenie, że użytkownik traci kontrolę nad swoimi danymi i zadaniami. I ja takie właśnie wrażenie odnoszę.
Korzystając z usług Google, takich jak Gmail, musimy pogodzić się z faktem, że jesteśmy częściowo odzierani z prywatności. Google doskonale zna zawartość naszych skrzynek mailowych i kalendarzy, a także listy naszych notatek, znajomych, czy plików w chmurze. O ile większość z nas pogodziła się z takim stanem rzeczy w imię wygody, to mam spory problem z akceptacją kolejnego kroku Google, którym jest…
Automatyzacja.
Wszystko zaczęło się od asystenta Google Now na Androidzie. Google na bazie informacji, które o nas posiada, podsuwa nam na specjalnych kartach informacje, których właśnie potrzebujemy. Google reklamuje tę usługę słowami „korzystaj z kart z informacjami przydatnymi w ciągu dnia – zanim nawet pomyślisz, że ich potrzebujesz”. Taki inteligentny asystent brzmi całkiem rozsądnie. Przy wyjeździe z pracy mam informacje o korkach, na lotnisku mam pełną informację na temat lotu, przed spotkaniem dostaję szczegóły i lokalizację wydarzenia, a dodatkowo wiem, jaka będzie pogoda.
To rozwiązanie jest ciekawe, przydatne i nieinwazyjne, bo korzystanie z niego jest zupełnie opcjonalne. Co innego w przypadku nowych usług Google, które niedawno miały swoje premiery lub doczekały się odświeżenia.
Prezentacja nowej skrzynki Inbox zrobiła na mnie duże wrażenie. Czar jednak prysł zaraz po instalacji aplikacji.
Przez lata wypracowałem w mojej skrzynce pocztowej system, który w moim przypadku świetnie się sprawdza. Nie prowadzę polityki „inbox zero”, bo zawsze przechowuję kilka-kilkanaście maili, które informują mnie o zadaniach będących w toku. To taka moja prywatna lista „to-do” i częściowo organizer. Taki system sprawdza się u mnie doskonale, bo sam ustalam co jest dla mnie ważne, co ma większy priorytet oraz co i jak długo powinienem widzieć.
Tymczasem w Inbox te decyzje podejmuje za mnie algorytm, a ja po prostu się gubię. Zasady działania znane z Google Now przeniosły się wprost do skrzynki z mailami. Nagle to Inbox sam podejmuje decyzję co jest dla mnie ważne, sam grupuje moje maile, sam wyciąga z maili informacje, które rzekomo mają mnie interesować, ale przede wszystkim – sam tworzy niesamowity bałagan.
Kolejnym przykładem jest nowy Kalendarz, który sam rozpoznaje wydarzenia, zbiera daty, godziny i ważne informacje i automatycznie tworzy wydarzenia na podstawie maili. Jeżeli hotel lub strona informująca o koncercie wyśle nam aktualizację, automatycznie trafi ona do kalendarza. Oczywiście wszystkie te dane zostaną nam w odpowiedniej chwili zaserwowane.
Podobny mechanizm po części został zaprezentowany także w nowym rozszerzeniu do Chrome, o nazwie Bookmark Manager. Segreguje ono zakładki i automatycznie dzieli je na foldery.
Tylko czy można zaufać tym algorytmom?
Ja mam z tym problem. Być może najgorszy jest moment przejścia z własnych reguł na algorytmy Google i stąd to całe zamieszanie. Tyle tylko, że nie wiem czy warto zmieniać swoje nawyki, bo nie wiem, czy Google mnie nie zawiedzie.
Co będzie, jeśli ważne dla mnie wydarzenie zniknie z kalendarza, a ważny mail zostanie uznany za mało istotny? Co jeśli bank lub hotel wyślą mi maila niezwiązanego ze swoją działalnością? Co gdy coś w skrzynce mailowej pojawi się dla żartu? Albo gdy ktoś celowo wyśle na mój adres błędne informacje? Co gdy dotrze do mnie informacja z typowo polskiego podwórka, której nie uwzględnił ktoś w siedzibie Google w Mountain View? Algorytm to tylko kawałek kodu, i choć Google z pewnością zna mnie dobrze, to na pewno nie tak dobrze, jak znam sam siebie.
Z tego samego względu rzadko korzystam z różnych aplikacji automatycznie agregujących treści, pokroju Zite, Flipboard, Pulse, czy Google Play Newsstand. Zamiast tego korzystam ze starych dobrych źródeł RSS, które sam wyselekcjonowałem, bo je znam, lubię i cenię. Wiem czego się spodziewać, gdy dodam lub usunę źródło. W aplikacji nigdy nie mam pewności jak algorytm zrozumie odrzucenie treści – czy odrzuci całe źródło, tę konkretną tematykę, czy może także pokrewne tematy? A może za tydzień, po aktualizacji programu, algorytm zacznie działać jeszcze inaczej?
I tak sobie myślę, że osoby myślące jak ja stają się cyfrowymi dinozaurami.
Nowe pokolenie, które dopiero wejdzie w cyfrowy świat, będzie już żyło w świecie algorytmów, rekomendacji, automatycznych podpowiedzi i inteligentnych asystentów, gdzie czynnik ludzki będzie ograniczony do minimum. Pytanie tylko, co będzie w sytuacji gdy coś nawali, i czy druga strona zrozumie tłumaczenie o „błędzie algorytmu”.