Postanowione. Pa pa Chrome. Zostaję z Safari, bo zalety przeważają nad wadami
Udało mi się coś, czemu nie podołał nawet nasz redaktor panujący i mój szef, Przemek Pająk. Po wielu latach korzystania z przeglądarki od Google porzuciłem ją, bez większego żalu, na rzecz apple’owego Safari! Nie jest idealne, ale zalety pozbycia się Chrome’a z dysku przewyższają wady tego rozwiązania. Mało kto by zresztą pogardził dodatkowym czasem pracy na baterii w laptopie.
Z Safari miałem do tej pory dwa romanse, z których pierwszy zakończył się głośnym i smutnym dla obu stron rozstaniem, a drugi trwa w najlepsze. Za pierwszym razem skruszony wróciłem do Chrome’a na kolejne kilka miesięcy, ale to już nie było to samo, co kiedyś. Cóż jednak poradzić, skoro przed aktualizacją OS X do 10.10 Yosemite działanie przeglądarki Apple pozostawiało sporo do życzenia, a Chrome był jedyną rozsądną alternatywą.
Najgorszy w Safari był chyba paskudny pasek kart.
Przed edycją Safari wgraną razem z tegoroczną aktualizacją systemu OS X byłem pewien, że to się nigdy nie uda. Safari wydawało się świetną przeglądarką, ale… nie dla mnie, tylko dla kogoś o mniejszych wymaganiach. Dopiero aktualizacja programu razem z systemem do nowej wersji wprowadziła znośny wygląd i otworzyła szereg nowych możliwości, które wreszcie przysłoniły minusy na tyle, że dałem Safari szansę.
Jak na razie używam programu od dwóch tygodni i powiedzmy sobie szczerze: wymagało to nauki obsługi przeglądarki na nowo. Chociażby przycisk zamykania karty po drugiej stronie paska i inny układ ulubionych dawały się we znaki przez pierwsze kilka dni. Zgadzam się z zresztą Przemkiem, że Safari jest pełne wad, których można było łatwo uniknąć. Kilka funkcji działa nie tyle inaczej, co obiektywnie gorzej, a jedną z nich jest często wykorzystywana przeze mnie wyszukiwarka treści na stronie uruchamiana skrótem Cmd-F.
A to przecież w interesie Apple leży, żeby Safari było jak najlepsze, a użytkownicy porzucili Chrome’a z uśmiechem na ustach.
Chrome to przeglądarka, która zachęca do korzystania z usług Google, co z pewnością nie leży w interesie Apple. Trudno jednak zachęcić do korzystania z rozwiązania systemowego pełnego wad. Szkoda, że Apple akurat w tym przypadku idzie w zaparte i nie dopuszcza do siebie myśli, że Google pewne rzeczy rozwiązało lepiej i warto byłoby niektóre z nich zwyczajnie podwędzić, bo adaptacja niektórych funkcji do Safari wyszłaby wszystkim - mam na myśli tutaj Apple i użytkowników, niekoniecznie Google - na dobre.
Można by długo wymieniać wady Safari, ale oprócz kiepskiej wyszukiwarki najgorszy jest chyba brak wyświetlania favicon w tytule karty. Starczy otworzyć kilkanaście nowych stron bez funkcji przypinania kart i już ciężko się połapać gdzie co jest. Zmusiło mnie to do używania większej liczby wirtualnych pulpitów i tematycznego grupowania kart w kilku rożnych oknach. Ma to swoje plusy, ale jednak w sytuacjach krytycznych wymagających szybkiej reakcji wolałbym identyfikować karty za pomocą ikonek, a nie napisu składającego się z dwóch słów.
Safari jednak się broni
Przeglądarka Apple ma wady, ale też mnóstwo zalet niedostępnych dla konkurencji. Wiele z nich wymienił Przemek w swoim tekście. Elementy, które zasługują na uznanie to chociażby świetny ekrany nowej karty (w końcu mam tam cos innego niż pustą stronę!). Nie bez znaczenia jest też szybkość ładowania stron w Safari oraz gest cofania przesuwający kartę tożsamy z animacją, która jest też w innych aplikacjach od twórców OS X.
Nie korzystam co prawda ze strumienia linków z mediów społecznościowych zachwalanego przez Przemka, bo obok i tak mam podpiętego zawsze Tweetbota, z którym jestem zwykle na bieżąco. Rozczarowaniem jest też lista lektur, która nie zastąpi
Brak Pocketa zresztą martwił mnie najbardziej przed przesiadką.
Zainstalowanie aplikacji Pocket na OS X integruje usługę z systemem, ale używanie jej w ten sposób nie należy do najprzyjemniejszych. Dostępny jest tylko przycisk na pasku narzędziowym Safari. Przyzwyczaiłem się już naprawdę mocno do dodawania znalezisk do listy Pocketa za pomocą prawokliku na linku i z tego naprawdę nie chciałem rezygnować.
Okazuje się jednak, że to jedno jedyne konkretne rozszerzenie, bez którego nie wyobrażam sobie codziennego przeglądania sieci, dostępne jest na Safari! Po jego instalacji poczułem się wreszcie jak w domu, a oprócz tego wgrałem tylko mały mod, który blokuje automatyczne uruchamianie iTunes po kliknięciu w link do strony www sklepu App Store. Więcej rozszerzeń jest mi zbędne.
Zaraz po przesiadce na Maka z OS X wiele osób, w tym Przemek, przekonywało mnie, że nie będę tęsknił za przyciskiem Delete. Okazało się, że wcale tak nie jest.
Tak samo jest w moim mniemaniu z rozszerzeniami do przeglądarki. W większości nie są to wbrew pozorom narzędzia, bez których nie da się żyć. Kiedyś miałem ich zainstalowanych kilkanaście sztuk, a po przejściu na Safari potrzebowałem tak naprawdę jednego z nich, które znacznie mi oszczędza czas.
Reszta z dodatków okazała się nie być niezbędna do codziennej, efektywnej pracy. Polubiłem zresztą filozofię minimalizmu Apple i staram się budować możliwie ascetyczną listę oprogramowania zainstalowanego na moim komputerze i telefonie komórkowym. To pomaga się skupić na tym, co faktycznie najważniejsze.
Był jeszcze jeden powód, dla którego chciałem spróbować poprawić swoje relacje z Safari, typowo pragmatyczny.
Korzystam w domu i w trakcie wyjazdów służbowych z 13-calowego Maka Aira, który ma naprawdę imponujący czas pracy na baterii. Czasem jednak byłem już na granicy wytrzymałości ogniwa pod koniec wyjazdu i każda godzina czasu pracy dłużej może mi kiedyś uratować skórę, a przynajmniej pomóc w walce z nieustępliwymi deadline’ami.
Safari jest, tak po prostu, mniej łakome na prąd. Dzięki temu w Safari z wtyczką Flash mam bonusową godzinę lub dwie pracy z dala od gniazdka, niż w porównaniu do… Chrome z Flashem włączanym jedynie na żądanie. To naprawdę sporo, nawet biorąc pod uwagę 10-cio, a czasem nawet 12-to godzinny czas pracy komputera na akumulatorze.
To co mnie wreszcie przekonało, by Chrome wyleciał z dysku, to spójność wizualna i Continuity.
Sprawdzanie otwartych kart na innym urządzeniu podpiętym pod to samo konto i ich zdalne zamykanie w połączeniu z możliwością zmiany wykorzystywanego ekranu ze stacjonarny na mobilny bez przerywania pracy to coś świetnego. Continuity i Handoff to z mojej perspektywy największe nowości Apple z tego roku, a Safari jest już może nie idealne, ale przynajmniej używalne.
Chrome nie dość, że na OS X działa gorzej od wersji na Windows, to jeszcze nijak nie współgra z systemem operacyjnym pod względem wyglądu. Do tej pory korzystałem z XtraFindera, żeby upodobnić widok nowej karty w przeglądarce plików do tej znanej właśnie z Chrome’a. Wreszcie mogłem wreszcie tę nakładkę usunąć, i teraz przeglądarka Safari i Finder też są wizualnie bardzo podobne.
Na koniec podsumuję, że dla mnie decyzja o daniu szansy Safari okazała się trafiona. Jestem zadowolony, bo w moim przypadku sprawdza się bardzo dobrze, ale oczywiście wszystko rozbija się tak naprawdę o indywidualne potrzeby. Współczuję jednak makowcom, którzy nie chcą lub nie mogą z przyczyn niezależnych od siebie przekonać się do Safari i nadal korzystają z Chrome.