W końcu jest sposób, żeby odkopać się z maili. Nie tylko na smartfonie
Niewiele jest aplikacji, które po prostu lubię, nie mówiąc już o tych, które uważam za naprawdę potrzebne lub niezbędne. Wśród tych zaledwie kilku, które instaluję na każdym telefonie, znajduje się jednak jedna, bez której nie wyobrażam sobie komunikacji mobilnej. Od teraz dotyczy to także komputerów. Ta aplikacja to Mailbox.
Zapanowanie nad skrzynką pocztową w dzisiejszych czasach, kiedy niemal każdy otrzymuje codziennie przynajmniej kilka mało, średnio i bardzo ważnych wiadomości, nie jest łatwym zadaniem. Aplikacje pocztowe przez długie lata pozostawały zresztą niemal niezmienione, również w przypadku smartfonów i tabletów. Wielkie, ciężkie, niezbyt piękne woły robocze lub tak okrojone ze wszystkich funkcji, że praktycznie nie dało się z nich korzystać.
Kilkukrotnie próbowano zmienić tę sytuację, starając się stworzyć klienta pocztowego jednocześnie pięknego i przejrzystego, oferującego dodatkowo coś więcej, niż standardowe aplikacje tego typu. Udało się z Mailboxem. Dla wielu prawdopodobnie nadal nie jest to obowiązkowa pozycja, ale kto raz spróbował i przypadła mu do gustu idea "inbox zero", prawdopodobnie nie szukał już niczego innego.
Jedynym problemem Mailboxa był brak aplikacji na komputery, przez co na o wiele wygodniejszym do odbioru poczty elektronicznej sprzęcie nie mieliśmy możliwości tak samo wygodnie zarządzać naszą skrzynką. Kilka tygodni temu aplikacja trafiła jednak w formie bety do wybranych użytkowników, a dziś w nocy - do wszystkich zainteresowanych (posiadających komputer z OS X). Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. I nawet pomimo tego, że nadal jest to wersja beta, nie zamierzam wracać do systemowej (czy jakiejkolwiek innej aplikacji pocztowej).
Niestety nie każdy z całą pewnością będzie miał takie samo podejście.
Największą bolączką Mailboxa jest bowiem to, że obsługuje tylko dwa rodzaje kont - Gmail lub iCloud. To koniec listy wspieranych skrzynek. W przyszłości pozycji tych ma się pojawić więcej, ale co i kiedy - tego nie wiadomo. Dla mnie jednak nie stanowiło to większego problemu.
Czego jednak można spodziewać się po desktopowej wersji Mailboxa? Niemal tego samego, co po aplikacji dla urządzeń mobilnych. Program jest przede wszystkim tak czysty, "płaski" i minimalistyczny, jak tylko się da, nie odwracając naszej uwagi od najważniejszego - treści wiadomości. Można to lubić, ale i można tego nienawidzić - ogromne połacie białego tła, poprzetykane w niektórych miejscach niewielkimi ikonkami, sprawdzają się jednak bardziej niż przyzwoicie w normalnym użytkowaniu.
Po prostu nie zawracamy sobie głowy projektem UI. Jest i tyle. Przemyślane i spójne, ale nie nachalne.
Z mobilnego Mailboxa przeniesiono także wszystkie elementy szybkie obsługi gestami.
Jedno muśnięcie gładzika jest w stanie oznaczyć wiadomość jako przeczytaną, przenieść ją do kosza, dodać do listy lub - co chyba w Mailboxie najważniejsze - odłożyć na później.
W przypadku tej ostatniej czynności najbardziej cieszy obecność dwóch opcji - po jednej w kliencie mobilnym i komputerowym. Z poziomu telefonu możemy "ukryć" wiadomość do momentu, kiedy uruchomimy program na laptopie czy desktopie i na odwrót. Biorąc pod uwagę fakt, że często niektóre wiadomości wymagają dłuższej odpowiedzi, do czego o wiele lepiej nadaje się pełnowymiarowa klawiatura, już sama ta funkcja sprawia, że od Mailboxa trudno byłoby mi uciec.
Wszystko dlatego, że połączenie aplikacji mobilnej i "stacjonarnej" pozwala naprawdę oczyścić naszą skrzynkę z wiadomości, które nie mają teraz znaczenia, na które nie możemy teraz odpowiedzieć, zostawiając tylko esencję - to, co jest do zrobienia na już. O Mailboxie pisano, że pod wieloma względami bardziej przypomina listę zadań, niż skrzynkę pocztową i nie ma w tym żadnej przesady.
Wewnątrz aplikacji nie ma miejsca na chaos - jest błyskawiczne podejmowanie decyzji o tym, czy coś jest faktycznie istotne, możliwe do wykonania, czy może jeszcze chwilę poczekać.
Nie ma flag, różnych kolorów, dziesiątek folderów, reguł i zależności. Jest prosty podział - ważne i na teraz, ważne, ale na później i nie ważne. Nie odpiszemy przecież jednocześnie na 30 maili, nie przygotujemy odpowiedzi na ważną wiadomość jadąc tramwajem do domu, a czasem po prostu nie mamy już ochoty odpowiadać na żadne maile, ale chcemy mieć czyste sumienie.
Otwierając odpowiednio "ogarniętego" Mailboxa widzimy w nim czyste tło. Cisza, spokój, nikt niczego nie chce, a ci co chcieli najwyraźniej muszą poczekać. Właśnie za to uwielbiam Mailboxa - za chociażby iluzoryczną świadomość poradzenia sobie z nawałem wiadomości i podzielenia odpowiedzi na nie na kolejne dni czy godziny, zgodnie z naszymi możliwościami.
Oczywiście prostota ta musi być czymś okupiona. W przypadku Mailboxa można spierać się, czy chodzi o filozofię czy są to po prostu niedopatrzenia, ale trudno nie wspomnieć o tym, że brakuje mu dziesiątek funkcji znanych z innych klientów pocztowych. To nie jest pocztowy odpowiednik stacji roboczej - niekoniecznie da się za jego pomocą nadzorować skomplikowane, wieloosobowe projekty, szczególnie biorąc pod uwagę brak wsparcia dla większości skrzynek pocztowych. Funkcji jest po prostu absolutne minimum, niezbędne do wygodnego wygodnego komunikowania się i zarządzania swoim czasem.
Fani Outooka czy natywnego programu pocztowego OS X mogą być więc rozczarowani. W tej aplikacji nie ma bowiem nic, poza naszymi mailami, a do tego wszystko nakierowane jest na to, aby tych maili było jak najmniej.
Tylko czy przypadkiem nie o to właśnie chodzi?
* Zdjęcie główne pochodzi z serwisu Shutterstock.