Cyfrowa rozrywka może być gorsza, bo... nie pachnie
Gorąco, a przynajmniej ciepło zrobiło się ostatnio w świecie znawców kultury i popkultury. Maciej Nowak, krytyk kulinarny i teatralny, nomen omen skrytykował możliwości technologii cyfrowej. A raczej nietakt na jaki wszyscy sobie pozwalamy ze względu na postęp technologiczny i naszą wygodę.
Nowakowi nie podoba się bowiem to, że w multipleksach wyświetlać będą sztukę "Tramwaj zwany pożądaniem" Tennessee Williamsa z The Young Vic z National Theatre w Londynie. I że go na tę kinową transmisję zapraszają. Nie jestem pewna ostatecznie, co pana Macieja bardziej ubodło, ale niech jego niezadowolenie będzie prowokacją do rozpoczęcia rozważań na temat cyfrowej rozrywki i dostępu do niej. Ważki to temat, wszak sporo się dzieje, jeśli chodzi o zmiany w dystrybucji muzyki, seriali, filmów.
Maciej Nowak nie pierwszy zresztą raz narzeka na prostą i łatwodostępną kulturę oraz rozrywkę, co uświadomiła mi Szprota z bloga szprotestuje.wordpress.com. Krytyk kulinarny i teatralny pisze w jednym ze swoich ostatnich felietonów:
Jakaś mądralińska gapa powiedziała mi, że nie ma co żałować księgarni, bo dzisiaj i tak książki kupuje się w internecie. O biedni, którzy do tego ograniczacie swój bibliofilski odruch.
A ja się zastanawiam, czy więcej z niego snoba, czy człowieka niepraktycznego. A może po prostu większość tych niepraktycznych to snoby?
Dlaczego wygodę, szybkość, możliwość korzystania ze sztuki wysokiej w przystępny, oswajający ją sposób, potrafimy deprecjonować i poniżać?
Pan Nowak nawołuje, żeby sami do nas z tą sztuką przyjechali i zmierzyli się z Polską. Świetnie! Poproszę o to samo wszystkich moich znajomych rozsianych po kraju, kiedy będą chcieli ze mną porozmawiać, a jak będę miała ochotę zobaczyć serial nakręcony w Stanach to poczekam rok albo dwa lata, kiedy zostanie transmitowany w rodzimej telewizji i wszyscy przestaną o nim mówić. Albo lepiej, pojadę do Ameryki i zobaczę go w ichniejszej telewizji. Zresztą czy w ogóle wypada oglądać seriale?
Tak jak nie wypada czytać książek na czytniku. Bo nie są z papieru. Bo nie można ich pomacać. Bo nie pachną.
Bo – argument nie do przebicia, za każdym razem niezmiennie budzący we mnie politowanie – nie mają DUSZY. Nie mają duszy. Stoi za nimi sam szatan jak za Hello Kitty i Monster High.
Według badania na temat czytelnictwa przeprowadzonego przez e-księgarnię Legimi i agencję SW Research ponad 80% respondentów wybiera książki papierowe zamiast e-booków z powodu sentymentu (aż 60% kojarzy ten sentyment z zapachem papieru!). Zastanawiam się, dlaczego tak wiele osób nie dostrzega zalet e-czytelnictwa. Jest ono o wiele praktyczniejsze, szybsze, bardziej dostępne i łatwe. Jest też zwyczajnie tańsze, co ostatnio próbują pokazać twórcy bookto.pl, nowej wyszukiwarki e-booków.
Na stronie bookto.pl obok ceny książki w wersji cyfrowej widzimy również koszt wersji drukowanej, która nierzadko jest co najmniej 20-30% droższa niż e-book. Jeśli to nie potrafi przekonać zwolenników papieru, może będzie to fakt, że aktualnie na swoim czytniku, ważącym mniej niż pół kilo, mam około 80 książek i nadal sporo wolnego miejsca na kolejne pozycje? Co prawda, nie pachną, ale zamiast nich mogę do plecaka wrzucić kilka rodzajów perfumów bez obawy, że go nie dopnę.
Cieszą mnie takie inicjatywy jak biblioteki bez książek, bo pokazują, że na szczęście w mentalności ludzi coś się zmienia. Bez obaw, papier nie zniknie, nie zwiastujmy jego śmierci, ale zdajmy sobie sprawę, że funkcje niektórych instytucji, nasze podejście musi ulec zmianie i pzystosować się do nowych (lepszych?) czasów.
Staliśmy się strasznie zacietrzewieni, stojąc na straży kultury. Z jednej strony nie chcemy utożsamiać jej z rozrywką i widzieć w (o zgrozo!) GALERIACH handlowych, z drugiej zaś chcemy być o krok do przodu przed innymi, wszystko skonwertować i sprowadzić do postaci cyfrowej.
Brak nam głosu rozsądku, bo nie wszystko, co stare będzie dziś przeżytkiem, ale też, a może przed wszystkim, nie wszystko co nowe naszym wrogiem.
Homogenizacja kultury cały czas się dzieje i wciąż postępuje. I choć prowadzi ona do wyrównania poziomu, który odpowiadał będzie w konsekwencji szarej, niczym nie wyróżniającej się masie, mającej zbieżny gust, jest w niej też coś dobrego. Homogenizacja sprawia, że kultura staje się dostępna dla każdego i żeby chodzić do teatru nie trzeba być snobem. Można chodzić do teatru, do kina. I to też jest dobre, bo nowy wymiar kultury to rozrywka. Coraz częściej cyfrowa. Po prostu i na szczęście. I to, że konsumujemy ją zaraz po czy przed Big Makiem wcale nie musi odbierać jej wartości. Wręcz przeciwnie. To udowadnia, że mamy coraz łatwiejszy do niej dostęp.
A to, jest bezcenne. Warte więcej niż bilet do National Theatre w Londynie.
Autorka jest redaktor prowadzącą sPlay.pl – bloga poświęconego cyfrowej rozrywce.
*Zdjęcia pochodzą z Shutterstock.