Po co jechać do Singapuru? Tu rodzi się jutro!
Tytuł można rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy – dosłowny. Słońce rozpoczyna swój bieg po niebie na wschodzie; to właśnie tam wstaje nowy dzień, a przed Singapurem wita go niewiele stolic. Drugi – metaforyczny. Nie ma bardziej nowoczesnego, czystego i uporządkowanego miejsca na Ziemi. To właśnie w Singapurze testuje się przyszłość!
Spoglądać powinniśmy w dwie strony. Pierwszą jest nasza przyszłość – to, co chcemy osiągnąć, kim chcemy być. Drugą jest nasze serce, wskazujące na najważniejsze rzeczy w życiu, o które warto walczyć. Dlatego ja jestem dziś w Singapurze – stolicy świata, kraju innym niż Polska tak mocno jak to możliwe. Chcę abyście byli razem ze mną.
Ci z Was, którzy śledzą polską branżę technologiczną, a przede wszystkim ludzi starających się o niej pisać, mogli przez ostatnich kilka tygodni zauważyć, że w internetach było mnie mniej. W tajemnicy (nie zupełnej) przygotowywałem projekt, na który dziś padają pierwsze promienie światła.
A skąd właściwie mogliście mnie kojarzyć?
Wcześniej przez nieco ponad 1,5 roku należałem do świetnego grona blogerskiego Antyweb. To właśnie tam stawiałem swoje pierwsze kroki i powoli szlifowałem warsztat.
Oprócz tego pisałem dla innych mediów – Wprostu, Gościa Niedzielnego, CD-Action, Futu czy Mobilnego Marketingu. Prowadziłem także dział felietonu w gazecie studentów SGH, Maglu. Ponad to pod koniec tego roku w księgarniach powinna pojawić się książka mojego współautorstwa, poradnik dla osób zagubionych w zagadkowym świecie Bitcoina – już teraz zapraszam do księgarń <kryptoreklama off>.
W tzw. międzyczasie znalazłem jeszcze chwilkę na zrobienie dwóch staży – jednego w dziale DPE Microsoftu i drugiego w dziale Invention, Mindshare, który ku mojej radości przerodził się w pełnowymiarowy etat.
Poczułem się bardzo stabilnie. Miałem stałe źródło dopływu przyzwoitej gotówki, która pozwalała mi na bezproblemowe utrzymanie. Paczkę przyjaciół, z którą niezwykle przyjemnie traciłem czas (The time you enjoy wasting is not wasted time). Studia, które pozytywnie szły do przodu. I w końcu satysfakcję z tego, że osiągnąłem pewien pułap w życiu – bezpieczną bazę, do której zawsze mogę wrócić, przystań na klifie, której nie sięgną wzburzone fale.
W mediach często można spotkać artykuły traktujące o takim wygodnym życiu. Ludziach, którzy na jednym etacie, w jednej korporacji bezwiednie odpowiadają na maile przez całe swoje życie. Potem przychodzi kryzys wieku średniego i budzą się z ręką w nocniku, patrząc na życie, które niczym rolka filmu przebiega im przed oczyma. Tylko że rolka jest pusta, nie ma na niej momentów prawdziwie zasługujących na utrwalenie.
Nie chciałem, by coś takiego spotkało i mnie. Czułem się źle. Postanowiłem zrobić coś, co niektórym może się na pozór wydawać szalone – rzuciłem wszystko (prawie) co trzymało mnie w Polsce i wyjechałem.
Jeszcze zimą złożyłem podanie o wyjazd na studia zagraniczne do Singapuru.
Dlaczego akurat to miejsce? Bo ze wszystkich umów bilateralnych oferowanych przez SGH wiąże się najgłębszym oderwaniem od naszego polskiego świata. Pozostając w Europie (Erasmus) czułem, że nadal będę zbyt blisko Polski. Może to coś w rodzaju jaskółczego niepokoju, na który cierpiał Werter…
Chciałem doświadczyć w życiu czegoś niesamowitego. Sinapur zdawał się do tego idealnym miejscem, gdzie zachód łączy się ze wschodem, gdzie Europejczycy mieszają się z Azjatami, gdzie jest tyle interesujących rzeczy do zobaczenia, że głowa mała! Ponadto jest niebywale bezpiecznie, więc nawet taki podróżniczy żółtodziób jak ja nie będzie miał najmniejszych problemów.
Chciałem dzielić się swoimi doświadczeniami z innymi ludźmi. Dlatego też o godzinie 13 czasu singapurskiego, siedząc w uniwersyteckiej bibliotece piszę ten tekst. Jest on zapowiedzią niezwykle ważnego intersującego projektu, który dzięki Przemkowi Pająkowi i we współpracy z nim realizuję.
Czego możecie się spodziewać?
Relacji z Azji Południo-Wschodniej jakiej nikt w polskim Internecie jeszcze nie robił. Oczywiście Singapur wyniosę na plan pierwszy, ale zaraz za nim czaić się będą też inne azjatyckie tygrysy i kociątka. Połączę wideo, tekst i fotografię, aby dostarczyć Wam jak najlepszej rozrywki, a także nieco wyedukować.
A! I jeszcze social, gdzie 24/7 (z krótkimi przerwami na sen polifazowy) będę wrzucał najciekawsze znaleziska.
A wierzcie mi – tu z każdego zaułka wygląda pasjonująca historia, opowiadana życiem niezwykłych ludzi! Dlatego tym bardziej wdzięczny będę za każdą uwagę, jaka pozwoli mi spełniać postawione sobie cele w lepszy sposób, a Wam dostarczać lepszej rozrywki!
Trzymajcie kciuki!