Gry z gatunku survival podbijają rynek PC. Jestem w (komputerowym) niebie
Od kiedy pamiętam uwielbiałem komputerowe survival horrory. Poza poszukiwaniem mocnych wrażeń od zawsze podobało mi się liczenie każdego naboju, kolekcjonowanie apteczek, zbieranie narzędzi czy wykorzystywanie terenu na swoją korzyść. Dzisiaj, w 22 lata po premierze pierwszego Alone in the Dark, jak na dłoni widzimy rozerwanie tego gatunku na horror, najczęściej nastawiony na akcję oraz survival, dla najbardziej wymagających graczy. To właśnie tą drugą grupą tytułów jestem nieprzerwanie zafascynowany.
Ojców sukcesu było dwóch. Pierwszy to oczywiście Minecraft. Muszę przyznać, ze nie do końca rozumiem fenomen dzieła Notcha. Spędziłem z tym tytułem łącznie kilkanaście miłych i ciekawych godzin, ale nie dałem się porwać. Od wielu miesięcy obiecuję sobie, że dam tej produkcji drugą szanse, ale na horyzoncie zawsze pojawia się jakiś inny tytuł. Oczywiście jestem pełen uznania dla autora produkcji – kapitalny pomysł to przecież klucz do sukcesu. Po co budować graczom zamek z piasku, kiedy można oddać w ich ręce całą piaskownicę – niech bawią się sami.
Mimo tego, filmiki traktujące o Minecrafcie z setkami tysięcy wyświetleń w polskim YouTube oraz społeczność zgromadzona wokół „vlogowych bóstw” jest dla mnie nie tylko niezrozumiała, ale wręcz przerażająca. Minecraft to 15 milionów sprzedanych kopii gry na komputery osobiste i drugie tyle przypadające na konsole. Ogromna armia miłośników, bardzo często w wieku gimnazjalnym. Niezwykle liczna, niezwykle wpływowa grupa, która przyczynia się do sukcesów takich gier jak League of Legends. Co ciekawe, miłośnicy Minecrafta w dużej części omijają szerokim łukiem drugiego ojca współczesnych gier z gatunku Survival. Mówimy oczywiście o DayZ.
Ciężko wyrazić mi słowami, co czuję w stosunku do modyfikacji ARMA II. Miłość, nienawiść, radość, smutek – DayZ to mieszanina wszystkich skrajnych emocji, oferując jedyną w swoim rodzaju rozgrywkę
Oczywiście do czasu wydania wielu naśladowców, o różnym stopniu grywalności. DayZ to bezwzględna produkcja o otwartym charakterze, w którym postać gracza stara się przeżyć w opanowanym przez zombie świecie. Żywe trupy nie są jednak największym jego zmartwieniem. Jak to się mówi – człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie. Inni sterowani przez graczy szabrownicy mogą pozbawić naszego awatara życia jednym strzałem. Nic wielkiego?
Wręcz przeciwnie. Wraz ze zgonem traci się cały dobytek. Niezależnie, czy gromadziliście go przez dzień, tydzień czy miesiąc – wszystko przechodzi w ręce waszych oprawców. DayZ jest bezwzględne i wymusza zupełnie inne podejście do rozgrywki, niż dominujące w branży parcie na łeb na szyję, do którego przyzwyczaiło nas Call of Duty, Battlefield czy większość wysokobudżetowych produkcji. DayZ to kilkuminutowe leżenie w wysokiej trawie bez ruchu, wielogodzinna obserwacja otartego terenu z dogodnej pozycji strzeleckiej, czołganie się w zaroślach oraz nieustanna uwaga na wszystko, co nas otacza. Kruche sojusze, ryzykownej rajdy, dyskusyjne społeczności – modyfikacja do ARMA II to naprawdę jedyny w swoim rodzaju tytuł.
Nic dziwnego, że w niedługim okresie czasu zaroiło się od kopii Minecrafta oraz DayZ
Te pierwsze pojawiały się głównie na smartfonach i tabletach, te drugie na platformie Steam, z niesławnym, wycofanym Infestation na czele. Jedna za drugą, gry z nienazwanego jeszcze wtedy gatunku zaczęły wyrastać niczym grzyby po deszczu. Początkowo skupiały się na walce z żywymi trupami, ale z każdym kolejnym miesiącem pojawiało się coraz więcej interesujących koncepcji. To, co je łączyło, to wspólny mianownik amatorskości. Za „survivale” brały się niezależne studia, nastawione na szybki zysk, zdobyty na podmuchach popularności DayZ oraz Minecrafta. Jakość przyszła z czasem.
Trzecim „wielkim”, który odniósł sukces na ogromną skalę, zdecydowanie było State of Decay. Dzisiaj ten tytuł nabędziecie za grosze, w wersji na komputery i konsole. Małe, nikomu nieznane studio zdobyło światową sławę i rozgłos. Udana warstwa graficzna, trójwymiarowe środowisko, rozbudowany aspekt rozwoju własnej siedziby, no i oczywiście żywe trupy. Szlak po raz kolejny został przetarty. Nowy trend, nowy gatunek w branży stał się faktem, rozlewając się po komputerach osobistych oraz stacjonarnych konsolach.
Hity takie jak Don’t Starve jedynie przypieczętowały sukces nowej grupy tytułów, pokazując przy okazji, że jest dla nich miejsce również na konsolach nowej generacji
Dzisiaj mamy prawdziwy wysyp gier z gatunku Survival, traktujących nie tylko o zombie. Klockowy Minecraft, wymagające DayZ, tandetne, ale głośne Infestation, świetne Don’t Starve (wersja na Vitę już w drodze), Rust od producenta Garry’s Mod, oparta na zielarstwie i kartografii Miasmata, klimatyczne Sir, You Are Being Hunted, wcielające gracza w postać zwierzęcia Shelter, oparte na Unreal Engine Nether, świetne w trybie kooperacji How to Survive – można wymieniać i wymieniać. Niezależne tytuły stanowią coraz liczniejszą grupę, silnie wpływając na największych producentów oraz wydawców. Survival stał się nie tylko gatunkiem, ale również wyraźnym trendem.
Spójrzcie na ostatnie Tomb Raider, gdzie odmłodzona Lara Croft stara się walczyć o własne życie na tajemniczej wyspie. Polowanie na zwierzęta, rozpalanie ognisk, silnie eksponowany wątek przetrwania to przecież nie przypadek. Far Cry 3 wcale nie byłby tak kapitalny, gdyby nie motyw zjednoczenia z naturą, zamiany w łowcę doskonałego. Metamorfoza z mieszczucha w króla dziczy została świetnie wykonana. Polowanie na rekiny, gepardy, dziki i wiele innych niebezpiecznych zwierząt – mniam. W Assassin’s Creed IV: Black Flag Francuzi z Ubisoftu postawili na skórowanie zwierząt silniej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Dead Island oraz nadchodzące Dying Light od rodzimego Techlandu również niezwykle silnie związane jest z elementem przetrwania, rozpoznania otwartego świata, posługiwania i konstruowania narzędzi. Cała koncepcja The Last of Us oparta jest o przetrwanie wymierającego gatunku ludzkiego w niebezpiecznym świecie, podobnie jak nieco już zapomniane I Am Alive. Motyw przeżycia kolejnego dnia w niegościnnym środowisku oczywiście przewijał się w grach niemal od początku historii branży, ale mówcie co chcecie – dotychczas jeszcze nigdy nie był tak silnie eksponowany. Nawet jeśli, stanowił jedynie pewną kosmetykę, nie filar rozgrywki. Dzisiaj każdy szanujący się protagonista gry komputerowej musi być jak Bear Grylls, opatrując sobie rany, wyjmując pociski, polując, obdzierając ze skóry i wykorzystując niebezpieczeństwa terenu na swoją korzyść.
Jestem jak najbardziej na tak. Zwłaszcza, jeżeli razem z pomysłem na rozgrywkę idzie w parze ogromna grywalność, jak w przypadku DayZ czy State of Decay. Niestety, wraz z napływem wielu co najwyżej średnich produkcji tego typu, naprawdę ciężko wybrać mi coś wyjątkowego dla siebie. W tym miejscu chciałbym poprosić o pomoc Was, drodzy czytelnicy. Mam ochotę na survival kompleksowy, drobiazgowy, wymagający, dający popalić i niekoniecznie wyposażony w tabuny żywych trupów. Szukam wzorowego przedstawiciela gatunku, w którym będę mógł się zatracić na długie godziny. Powstaje pytanie, czy taka produkcja już się ukazała, czy ciągle czekany na tytuł doskonały?