REKLAMA

To są prawdziwi X-mani! Recenzja "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie" autorstwa sPlay

Po 14 latach doczekaliśmy się filmu o X-Men, który łączy wszystko najlepsze w serii komiksów o mutantach, a przy tym nie jest być kolejnym rebootem.

To są prawdziwi X-mani! Recenzja „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” autorstwa sPlay
REKLAMA

Autorem tekstu jest Jacek Zajączkowski, bloger sPlay.pl. Recenzja w pełnej, naprawdę wyczerpującej wersji znajduje się na blogu sPlay poświęconemu cyfrowej rozrywce.

REKLAMA

Widzowie, którzy wybierają się na seans, a mają za sobą wyłącznie przygodę z X-Men: Pierwsza klasa mogą być szczególnie zaskoczeni mając w pamięci dosyć lekki obraz Matthew Vaughna. Pomimo wszechogarniąjącego patosu, twórcy momentami pozwolili sobie na rozładowanie sytuacji. Singer cofa się zatem swoim najnowszym dziełem do 2000 roku, gdzie X-Men potraktował trochę bardziej serio.

W „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” obserwujemy poczynania X-Menów 10 lat po wydarzeniach z „X-Men: Pierwsza klasa”. Charles Xavier już może chodzić, Magneto jest izolowany, Raven (a raczej) Mystique wyruszyła na prywatną misję, przeciwko głównego oponentowi w filmie, czyli Bolivarowii Traskowi. Z drugiej strony, obserwujemy jednocześnie wydarzenia z przyszłości, gdzie mutanci muszą walczyć o przeżycie, a i jedynym ich ratunkiem jest zmiana wydarzeń w przeszłości.

Okazuje się bowiem, że świat ludzi wydal mutantom wojnę, którą ci drudzy zdecydowanie przegrywają (chociaż straty były ogromne po obu stronach) – do czego niewątpliwie przyczyniły się zbudowane przez firmę Traska „Sentinele”, których celem było odnajdywanie mutantów, a następnie likwidowanie. Xavier z przyszłości wraz z Magnetą łączą siły i wraz z pozostałymi przy życiu mutantami (Icemanem, Shadowcat, Colossus, Warpath, Sunspot, Bishop i Blink) ukrywając się na czas podróży w przeszłość Wolverine’a. Ze względu na czynnik regeneracyjny Logana, tylko on może podróżować w czasie.

Logan ma za zadanie zjednoczyć ze sobą Xaviera i Magneto (którzy raczej nie pałają do siebie miłością), aby ci odnaleźli Mystique, która stanie się bezpośrednim zapalnikiem katastrofalnych wydarzeń.

Z jednej strony mamy więc różowe lata 70-te z wodnymi łózkami, lampami „lawa”, automatem z „Pongiem”, kolorowymi koszulami i wielkimi okularami przeciwsłonecznymi, a z drugiej smutną przyszłość, w której mutanci muszą walczyć o przetrwanie. I w tym momencie pojawiają się fabularne nieścisłości, jak na przykład to, że Charles Xavier żyje, a raczej wygląda jak Patrick Stewart. Jak zostało pokazane w „X-Men: Ostatni Bastion”, Xavier został uśmiercony fizycznie, ale jego umysł przetrwał w ciele pewnego osobnika. Kogo? Najwidoczniej kogoś, kto wyglądał identycznie jak on sam, nie wiadomo jednak czy to jego brat bliźniak, czy cholera wie kto…

Singer stara się wszystko wyjaśniać w swoim filmie i wprost nawiązuje do wcześniejszych wydarzeń, o czym świadczą „slajdy” w głowie Logana z mrocznej przyszłości. Dlatego kompletnie nie rozumiem, dlaczego Singer zamiast zdecydować się powiedzieć coś w stylu „hej, to nowy film i nawiążemy w nim do wydarzeń z poprzednich części, ale nie będzie to ta sama linia czasowa”.

Wydaje się więc, że ciągle narzekam, a przecież na początku napisałem, że „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” to najlepszy film w historii X-Men na srebrnym ekranie i… tak jest.

Siłą tego wciąż jest fabuła i manewrowanie między wzniosłymi słowami i emocjami. Wydarzenia z przyszłości naprawdę wgniatają w fotel (aż łzy człowiekowi lecą), natomiast wydarzenia z przeszłości (czyli teraźniejszości dla głównych bohaterów) dają chwilę na złapanie oddechu. Ale tylko chwilę, ponieważ i tutaj akcji jest naprawdę, naprawdę dużo. Sceny walk i efekty specjalne robią ogromne wrażenie. Niby żyjemy w czasach kiedy CGI już od jakiegoś czasu jest na bardzo dobrym poziomie, a mimo to i tak otwierałem szeroko usta ze zdziwienia.

A to wszystko i tak nic w porównaniu z kreacja bohaterów. Nie muszę wspominać tutaj o Stewarcie (Xavier) czy McKellenie (Magneto), którzy mają na karku trochę doświadczeń aktorskich, ale młodsze pokolenie również dawało radę. Fassbender i McAvoy idealnie skopiowali ruchy oraz zachowania swoich bohaterów, nie odrzucając jednocześnie charakterystycznych cech, które zaprezentowali w X-Men: Pierwsza klasa”. Magneto nadal nienawidzi ludzkości, ale kocha mutantów i dla nich zrobi wszystko, natomiast Xavier – pomijając drobny upadek moralny – jest tym Profesorem X, jakiego dobrze znamy, walczącym o pokojową przyszłość ludzi i mutantów.

Mystique z kolei jest na granicy zmian. Widać, że dojrzała do samodzielnego myślenia i dokonywania wyborów (chociaż nie zawsze), a także stała się brutalniejsza, przypominając swoją starszą wersje z „X-Men”, ale jednocześnie nadal jest w niej ogromny sentyment wobec Xaviera i chęć podążania ścieżką dobra (jakże to patetycznie brzmi…).

Logan natomiast jest ciągle dupkiem, którego kochamy, zdolnym do największych poświęceń dla osób, które kocha.

Zabrakło mi w tym jedynie Bestii (Nicholas Hoult), który gdzieś schował się tym razem w cieniu pozostałej czwórki. Stryker z kolei wydawał się typem, którego bardzo można było znienawidzić (czyli brawa dla Josha Hellmana), natomiast Peter Dinklage w roli Traska wypadł cudownie.

Lekkim zawodem było natomiast upchanie nowych mutantów w zwiastunie (walczących w Wietnamie), a którzy w filmie tak naprawdę odegrali w może o minutę więcej niż to co pokazał zwiastun – co przypomina mi sytuację ze Spider-Manem.

REKLAMA

Drobna to jednak wada biorąc pod uwagę fakt, że na scenę, w świetle jupiterów wkroczył Quicksilver. Ten zadziorny chłopak zbudzał tyle sympatii, a Evans Peters był w tej roli tak przekonujący (co nie jest strasznym zaskoczeniem biorąc pod uwagę jego role w American Horror story), że ciężko mi wyobrazić sobie, żeby teraz Whedon stworzył lepszą wersje tej postaci. Peter (Pietro) Maximoff aka Quicksilver odegrał małą rólkę w „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie”, a mimo wszystko swoim krótkim występem wprowadził trochę humoru do akcji i świeżości – takiej młodej krwi X-Meni potrzebują! Będę za tym łobuzem tęsknić, na szczęście Singer zapowiedział już, że Quicksilvera będzie znaaacznie więcej w nowym filmie X-Men: Apocalypse.

Foxowi udało się stworzyć coś na miarę „faz” Disney/Marvel, zbudować jedno wielkie uniwersum, gdzie teraz w zasadzie wszystko jest już możliwe. Singer z Kinbergiem zgrabnie spięli wszystkie części w jedną klamrę i dali początek czemuś nowemu. Jeżeli filmy o X-Menach (w tym najbliższy z udziałem Apocalypse’a) będą chociaż w 75% tak dobre jak „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie”, to Fox już spokojnie może startować z Disneyem w jednych zawodach.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA