Na Google+ nie chce przyjść nawet pies z kulawą nogą
Pod koniec zeszłego roku Google+ odnotował rekordową liczbę odwiedzin. Wbrew pozorom na tym kończą się powody do radości, gdyż serwis nadal zasługuje na miano pustyni lub miasta duchów.
Google+ odwiedzało każdego miesiąca od 2 do 2,7 mln polskich interautów. Społecznościówka Google odnotowała w ubiegłym roku widocznie lepsze statystyki i w najlepszych miesiącach - październik i listopad 2013 - przekroczyła pułap 3,5 mln real users - podają WirtualneMedia.pl w oparciu o dane z Megapanelu PBI/Gemius.
Jednak o prawdziwym wzroście popularności i zainteresowania Google+ nie ma mowy. Zwiększone statystyki serwisu są naciągane przez działania Googla mające na celu integrację społecznościówki z innymi usługami. W ten sposób gigant napędza ruch na Google+.
Z dużym smutkiem, ale muszę przyznać rację ekspertom oceniającym sytuację Google+ na polskim rynku. Gdy serwis startował wydawał się być ciekawą alternatywą dla Facebooka. Liczyłem na to, że z czasem rozwinie skrzydła i przyciągnie znaczące grono aktywnych użytkowników.
Tymczasem Google+ stoi w miejscu. Są pewne grupy aktywnych użytkowników, rysują się jakieś społeczności, ale to wszystko jest pisane patykiem na wodzie. Nie raz już zaobserwowałem przypadki, w których jeden użytkownik z drugim ogłaszał większą aktywność na Google+. Po kilku tygodniach, udzielania się na łamach tego serwisu, większość takich osób poddawała się. Brak interakcji, nieaktywna społeczność i świadomość, że na Facebooku lub Twitterze dany wpis spotkałby się ze znacznie większym zainteresowaniem sprawiają, że wiele osób odpuściło sobie Google+.
Serwis nazywany jest miastem duchów. To bardzo celne określenie i… mam na to nawet ciekawy dowód. Ostatnio znalazłem psa i musiałem go odstawić do schroniska. Postanowiłem jednak zrobić trochę szumu w mediach społecznościowych i wpuścić informację, że taki psiak czeka na swojego właściciela. Napisałem na Facebooku, Twitterze i Google+. Jako, że na ćwierkaczu nie można opisać całej sytuacji, tylko zasygnalizowałem problem i po więcej informacji odesłałem do wpisu na G+.
Teraz garść statystyk:
- Na Facebooku mam 227 znajomych i konto jest ukryte dla obcych osób. Wpis informujący o znalezieniu psa ustawiłem jako publiczny i został udostępniony 170 razy. Dodatkowo niektóre zdjęcia udostępniono indywidualnie - łącznie 28 razy. Czyli na Fejsie mamy 188 podań dalej przy 227 znajomych.
- Na Twitterze obserwuje mnie 1530 osób. Tweet ze zdjęciem psa i linkiem do G+ został udostępniony ponownie 45 razy.
- Tymczasem na Google+, do którego linkowałem na Twitterze (!), ten sam wpis udostępniono dalej tylko 9 razy. Co ciekawe, na Google+ obserwuje mnie 371 osób, czyli mam o 144 “znajomych” więcej niż na fejsie.
Jak widać są to niestety konta duchy. Osoby, które nie korzystają z Google+ regularnie. Przyszli, dodali kilka osób do obserwowanych i… odeszli. Część z nich zagląda regularnie, widzę to po interakcjach. Jednak na tle Twittera i Facebooka Google+ to pustynia, po której możemy czasem wędrować nawet kilka dni nim natrafimy na żywą dyskusję.
Na Mountain View zapewne widzą nieciekawą sytuację serwisu Google+ i boję się, że będą nam go wciskać jeszcze nachalniej.