O dojeniu roślin, produkcji mięsa w laboratorium, mikrobiomach oraz stanie polskiej biotechnologi - Spider's Web rozmawia z Boost Biotech Polska
Biotechnologia zwykle kojarzy się z biologią, medycyną, smutnymi ludźmi w fartuchach oraz odkryciami godnymi nagrody Nobla. Jak wygląda to w rzeczywistości? Jaka jest polska biotechnologia? O to zapytałem członków stowarzyszenia Boost Biotech Polska.
Paweł Okopień, Spider’s Web: Wybaczcie, może jestem ignorantem ale biotechnologia kojarzy mi się z tysiącami studentów z polskich uczelni, którzy znaleźli się tam często przypadkowo i w dodatku mają ograniczony dostęp do laboratorium. Z drugiej strony mam też zupełnie inną wizję, czyli zaawansowane eksperymenty w kosztownych laboratoriach w USA. Jak jest naprawdę?
Ania Krzyżanowska: Było trochę osób, które traktowały biotechnologię jak “poczekalnię”, bo nie dostały się np. na stomatologię. Były też osoby, które ogólnie nie wiedziały co ze sobą zrobić, ale duża ich część odpadła po przedmiotach takich jak analiza instrumentalna czy statystyka.
Dostęp do laboratoriów jest faktycznie ograniczony podczas pierwszych dwóch lat studiów. Potem jest więcej zajęć praktycznych, wybiera się specjalizację, a na 4. roku z reguły myśli się już o pracy magisterskiej. Wtedy jest świetna okazja, żeby pokazywać się częściej w labotratorium, gdzie będzie się taką pracę wykonywać, oferować swoją pomoc, interesować się planowaniem doświadczeń. Oczywiście zawsze jest lepiej, gdy dana pracownia, w której wykonujemy badania ma grant, bo wtedy jest możliwość wykonania więcej prób i nie ma sytuacji, w której twój opiekun “uroczyście” dodaje jakiś ważny enzym za ciebie żeby go nie zmarnować.
Ania Jeszka: To ja przytoczę kilka liczb. Raport dot. sektora farmaceutycznego i biotechnologicznego w Polsce zrobiony przez Ministerstwo Gospodarki potwierdza twoje skojarzenie z tysiącami studentów (biotechnologię studiuje blisko 13 tys. osób) i trochę to, że ci studenci są tam z przypadku, bo gdyby się zastanowili, to poszliby po rozum do głowy i nie szli na kierunek, który kształci ich do pracy w sektorze, gdzie zatrudnienie znajduje 4 tys. biotechnologów (wg tego samego raportu). Co do ograniczonego dostępu do laboratoriów, to jest to zupełnie osobny temat na długą dyskusję, ale ogólnie tak - prowadzący narzekają na wiedzę studentów, a studenci na laboratoria.
Z kolei różnica między nami i USA jest fajnie pokazana w raporcie Ernst&Young “Beyond borders”. Ciekawe są dane dotyczące liczby firm, pracowników i nakładów na R&D. Ernst&Young twierdzi, że prywatnych firm jest w USA i Europie porównywalna ilość, za to już dużych spółek jest po naszej stronie Atlantyku o połowę mniej. W Europie gonimy Stany i zwiększamy zatrudnienie (8% wzrost między 2011 i 2012), za to tniemy wydatki na R&D, w USA zatrudnienie niewiele się zmienia (i tak jest 2 razy większe niż w UE) za to pompowane są dolary w badania i rozwój (7% wzrost!).
Kiedy rozmawialiśmy pierwszy raz powiedziałem dość otwarcie, że biotechnologia nie jest sexy. To nie jest taki temat jak technowinki, który każdego dnia przewija się przez wiodące media internetowe. Tematy biotechnologiczne traktuje się raczej jako ciekawostkę, taki przerywnik pomiędzy sportem, a polityką raz na kilka dni. Czy tym tematem można zainteresować przeciętnych ludzi?
Ania Krzyżanowska: Biotechnologia, a właściwie rozszerzmy to pojęcie też o inne nauki o życiu, np. genetykę, biologię komórki, biofizykę (nasze stowarzyszenie nie ogranicza się jedynie do biotechnologii) jest bardzo pociągająca. Jak może nie być intrygujące to, że odczytuje się kod zapisany w naszym DNA i to umożliwia np. wykrycie sprawcy zbrodni, albo sprawcę ciąży..., albo że opracowuje się metody, które w szybki i tani sposób pozwalają na określenie rodzajów bakterii wyizolowanych od człowieka, albo że taką bakterię programuje się w taki sposób, żeby produkowała jakiś hormon. Myślę, że dla wielu ludzi, którzy pracują w tej dziedzinie poznawanie czegoś co na początku wydaje się być nienamacalne, niewidoczne jest wręcz uzależniające. Zresztą wszytko jest sexy za co zabiera się Google, a przecież firma ta już zainwestowała w start-up 23andMe , a teraz zabrała się za większe przedsięwzięcie, czyli Calico, które może przedłuży nasze życie o co najmniej 20 lat.
Ania Jeszka: Tak, bio-tech jak najbardziej jest sexi, tylko po pierwsze coś jednak trzeba rozumieć z tego co się czyta, a po drugie mniej produktów trafia do klienta docelowego. Mam tu na myśli to, że IT czy elektronika produkują gadżety, o których jest głośno, dużo ludzi je ma i się nimi bawi, ale większość z nich nie zdaje sobie sprawy, co tak naprawdę trzyma w ręku i dlaczego właściwie to jest tak wspaniałe i jaka w tym jest technologia.
Z kolei idąc do onkologa nie będziesz się na Facebooku zachwycał jaką fajną chemioterapię dostałeś, nie? A telefonem się pochwalisz.
Kiedy słyszysz o nowym modelu iPhone'a, o tym, że ma czytnik linii papilarnych i inne bajery myślisz sobie, że fajnie, ale co z tego? Porównaj to do komunikatu, że naukowcy z sukcesem prowadzą terapie zmierzające do rekonstrukcji rdzenia kręgowego u osób po urazach, albo udoskonalili właśnie chemioterapię i już pacjentom nie będą wypadać włosy… To jest super, ale głównie dla osób, które już używają dostępnych na rynku “gadżetów” z branży i z nadzieją czekają na “wersję beta”. Na szczęście ludzi z urazem kręgosłupa czy z rakiem jest jednak mniej niż tych z iPhone'em.
Ostatecznie jednak znowu sprowadziłabym to do komunikacji - tę samą nowinkę biotechową możesz przekazać tak, że będzie fascynująca i jasna dla laika albo tak, że specjalista niewiele z tego zrozumie.
Spłycę trochę temat i zadam szybkie pytanie - biotechnologia jest bardziej bio, czy bardziej tech?
Ania Jeszka: A IT to bardziej Information czy bardziej Technology? Tak serio, to nie da się tego rozdzielić, bo postęp w tej dziedzinie - tak zresztą jak w IT - jest generowany przez poszerzanie wiedzy i w bio, i w technice. Bez zrozumienia tego, jak ludzie się komunikują i czego oczekują od sprzętu nie zadziałoby się nic w IT, gdzie na podstawie wiedzy z komunikacji buduje się infrastrukturę i tak samo jest w biotechu. Jeśli wiesz jak działa komórka i co chcesz z nią zrobić lub czego o niej dowiedzieć, to możesz pracować nad sprzętem, który ci na to pozwoli. Jak już zbudujesz ten sprzęt, to pozwoli ci on na wygenerowanie dalszych pytań odnośnie tej badanej komórki. Znów porównując do IT - to taka sytuacja, jak wtedy, kiedy masz sprzęt, do którego wymyślasz kolejne zastosowania.
Co kryje się pod pojęciem start-up biotechnologiczny?
Ania Jeszka: To chyba zależy od tego kto odpowiada na pytanie. Dla mnie nazywanie start-upem firmy, która działa na rynku od 5 lat i ma zdefiniowany model biznesowy jest chyba trochę przesadzone. Start-up to coś nowego, którego sensem jest poszukiwanie modelu pozwalającego na określenie rynku i zarobienie pieniędzy. W przypadku biotechu taka jednostka szuka w obrębie sektora, czyli dysponuje sprzętem lub technologią, którą ma nadzieję monetyzować. Jest kilka bardzo fajnych przykładów polskich firm, ale użyłabym raczej określenia spin-off niż start-up. To na przykład Celther, który dziala na polu terapii komórkowej czy Proteon Pharmaceuticals, który od niedawna pracuje nad rozwojem leków przeciwbakteryjnych na bazie bakteriofagów. To co robi ta druga firma polega na szukaniu alternatywy dla leczenia antybiotykami, na które bakterie stają się odporne. Chce zastosować mały “hack” i spowodować, że zachorują same bakterie, które powodują problem u człowieka czy zwierzęcia. Choroby bakterii wywołują wirusy zwane właśnie bakteriofagami.
Ewelina Pabjańczyk: Osobiście nie ograniczałabym pojęcia start-up biotechnologiczny do firmy, która się dopiero kształtuje i “poszukuje” swojego modelu i na pewno nie funkcjonuje na rynku od 5 lat. Biotech start-up różni się tym od innych sektorów, że jest bardzo kapitałochłonny. Programować można wszędzie - nawet w domu, biznes typu szkoleniowego nie zawsze wymaga własnej siedziby, natomiast, aby prowadzić firmę w sektorze biotech potrzeba i wykwalifikowanej kadry i odpowiedniej aparatury, i laboratorium.
Odbieranie firmie, która działa na rynku od 5 lat praw do bycia start-upem uważam za niesprawiedliwe. Ponadto, istotne jest to, jak ta firma powstawała. W biotechu nie jest możliwe, jak np. w IT, zebranie ekipy i siedzenie z nią po godzinach i programowanie. Biotech wymaga większych nakładów finansowych, które często są czerpane z rożnych źródeł. W Polsce to przede wszystkim fundusze unijne, ale i inkubatory, parki technologiczne. Takim przykładem jest wspomniany wcześniej, wyinkubowany Proteon Pharmaceuticals, ale też Analytical R&D z Łodzi. I takie firmy z pewnością można określić jako start-upy. Innym przykładem jest CB DNA z Poznania, które powstało w porozumieniu z Technoparkiem.
W USA oraz na zachodzie Europy, biotech start-upy powstają głównie ze środków prywatnych: funduszy Business Angels lub Venture Capital. W Polsce, inwestorzy są bardzo sceptyczni wobec sektora life science. I pomimo tego, że deklarują chęci, nie zawsze idzie to w parze z konkretnym działaniem. Okazuje się, że nie tylko duże początkowe nakłady finansowe stanowią największy problem. Dla firm z sektora biotech, strumień nakładów finansowych jest obfity w ciągu całego okresu kształtowania się firmy. Sprzęt kupuje się raz, natomiast odczynniki kosztują, a laboranci potrzebują pensje. Oprócz tego, stopa zwrotu w inwestycji jest niekiedy bardzo niska, i jeszcze rozłożona w czasie. W IT zyski i zwort z inwestycji pojawiają się stosunkowo szybko, choć oczywiście to zależy od modelu biznesowego. W biotechu, przy tak ogromnych nakładach, zwrot z inwestycji często przekracza kilka lat, a jeśli mamy do czynienia z badaniami klinicznymi, to nawet 10-15 lat, jeśli w ogóle ponieważ zawsze może nas wyprzedzić konkurencja.
Obecnie prowadzi się w USA badania nad skutecznością zakładania start-upów biotechnoologicznych na świecie. Wiele portali internetowych oraz publicystów m.in. Bioentreprenuer, prowadzi debatę na temat tego, jaka jest skuteczność zakładanych start-upów oraz jakie są przyczyny ich porażek. Niestety według amerykańskich statystyk, średnio 3 start-upy na 4 są porażką.
Ania Krzyżanowska: Warto zwrócić tez uwagę na to, że pomysłodawcą start-upu biotechnologicznego nie jest zwykle osoba zaraz po studiach, tak jak w przypadku dużej liczby start-upów IT. W przypadku biotechu jest to zazwyczaj osoba z długim stażem w laboratorium badawczym, która jest od lat specjalistą w danej dziedzinie, po doktoracie, a nawet habilitacji.
Jakie światowe projekty uważacie za najciekawsze?
Ania Krzyżanowska: U mnie wypieki na polikach wywołała możliwość poznania co żyje na nas i w każdym zakątku naszego organizmu poprzez “genotypowanie mikrobiomu”, czyli odczytywanie kodu genetycznego tysięcy bakterii występujących u człowieka. Liczba genów bakteri znacznie przewyższa nasz własny genom w stosunku 100 do 1, a oprócz możliwości poznania co właściwie tak bardzo zdominowało nasze ciało, można poprzez wypełnienie odpowiednich kwestionariuszy dotyczących diety, stylu życia, miejsca w którym mieszkamy itp. dowiedzieć się jak nasz mikrobiom przedstawia w kontekście kraju i świata i być może powiązać go z jakimiś dolegliwościami na jakie cierpimy. Jeden z takich projektów obejmuje ludzi z USA i nazywa się American Gut. Drugi to μBiome, który wysyła zestawy do pobrania próbek do 196 krajów na świecie. Obydwa mniej więcej w tym samym czasie zebrały fundusze ponad 300 tys. dol. na indiegogo.com. Znany w świecie start-upowym life-hacker i inwestor Tim Ferris już zsekwencjonował swoje drobnoustroje z μBiome.
Bardzo ambitny projekt jest podjęty przez multidyscyplinarny zespół z Seattle Immunosoft, który pracuje nad programowaniem układu immunologicznego. Celem jest stworzenie terapii polegającej na modyfikowaniu limfocytów B człowieka w taki sposób, żeby produkowały odpowiednie produkty biologiczne, które będą zwalczały nowotwory, czynniki zakaźne czy schorzenia układu sercowo-naczyniowego. Gdy komórki te spełnia swoje zadanie będą popełniały samobójstwo, żeby nie powodować nadmiaru takich produktów.
Przedsięwzięcie nam bliższe, bo rozwijane w Łodzi, to projekt, na który firma Mabion dostała w 2010 roku 40 mln zł z programu POIG. Projekt dotyczy rozwijania leku Mabion CD20 używanego w leczeniu nowotworów krwi oraz w terapii reumatoidalnego zapalenia stawów.
Ania Jeszka: Chyba każdy, kto trochę zajmował lub zajmuje się biotechem ma swoich “faworytów”. Mnie z kolei fascynują projekty dotyczące produkcji mięsa w laboratorium - “Cultured Beef”, produkcja drogich substancji przy użyciu techniki nazywanej “dojeniem” roślin, czy projekty zmierzające do regeneracji nerwów, a oparte na połączeniu technik stymulacji nerwów substancjami chemicznymi, sygnałami elektrycznymi i wreszcie motywacji do ćwiczeń fizycznych, czyli rehabilitacji.
Pierwszy projekt ma na celu zastąpienie mięsa pochodzącego z niehumanitarnie traktowanych zwierząt mięsem laboratoryjnym i jest wspierany przez założyciela Google'a, który w filmiku na stronie holenderskiej firmy prowadzącej projekt komentuje, że jeśli pomysł nie wydaje się wystarczające science-fiction, to znaczy, że nie zrewolucjonizuje branży. Chodzi o to, że na razie wydaje się to niewykonalne, żeby wyhodować smaczne mięso w laboratorium. Wszystkie laboratoria hodowli komórek są nastawione na regenerację tkanek lub narządów, a nie na tworzenie produktów kulinarnych. Jak kiedyś opowiadał mi profesor Mark Post, który stoi za projektem, kiedy ich zespół zaczął pracować okazało się, że mają kompletnie inne problemy niż te, do których przywykli. Pytaniem, które zwykle sobie stawiali było: “czy to będzie działać?”. Teraz musieli znaleźć odpowiedź na inne: “czy to będzie mieć dobrą teksturę i smak?”
Dojenie roślin z kolei pozwala pozyskać cenne substancje bez konieczności niszczenia rzadkich gatunków.
Rośliny hoduje się w szklarni, bez użycia gleby i stymuluje się produkcję pożądanego metabolitu. W ten sposób daną substancję można uzyskać w większej ilości i bez konieczności niszczenia rośliny, co z kolei ma tę zaletę, że porządnej substancji nie trzeba pracowicie (i kosztownie) oczyszczać z “koktajlu” innych substancji obecnych w roślinie. Jedną roślinę można ponadto “doić” wielokrotnie. Substancją, którą można uzyskać przy wykorzystaniu techniki “dojenia” jest skopolamina (stosowana w okulistyce i anestezji oraz co ciekawe przez służby specjalne jako “serum prawdy”), którą uzyskuje się z bielunia indiańskiego.
Regeneracja nerwów z kolei jest fascynująca przez to, że może przywrócić sprawność osobom, które utraciły ją w wyniku wypadku. Rozwijanych jest wiele bardzo różnych technik, które prowadzą do osiągnięcia celu. Robi się na przykład maleńkie rurki, gdzie nerwy łatwiej mogą się “znaleźć” i są dodatkowo stymulowane do wzrostu. Tego typu projekty prowadzone są np. w Łodzi. Jednak mnie zawsze najbardziej fascynują projekty jak najbardziej interdyscyplinarne, więc zachęcam do obejrzenia filmiku na TED. Nie opowiem więcej, żeby nie zepsuć niespodzianki.
Jak to wygląda w naszym kraju? Jak w ogóle ma się biotechnologia w Polsce względem reszty Europy, czy Stanów Zjednoczonych?
Ewelina Pabjańczyk: Jeśli chodzi o edukację oraz zaplecze badawcze (kadra) w sektorze biotech w Polsce, wypadamy całkiem nieźle. Według Raportu “Nauka i Technika w 2011” GUS-u, w Polsce są 52 instytucje szkolnictwa wyższego z sektora biotechnologii, 54 podmioty w sektorze rządowym oraz 45 podmiotów w sektorze przedsiębiorstw. Pod tym względem, razem z innymi krajami Europy Centralnej, tj: Czechy, Słowenia i Węgry, stanowimy bardzo szybko rozwijające się kraje i potencjalne biotech-potęgi. Co się za tym kryje, zapewne będzie nam dane zobaczyć i odczuć już niedługo.
Oczywiście nie możemy się porównywać do USA, czy Europy Zachodniej, gdzie obroty roczne sektora life science sięgają 160 mld dol, a do 2016 mają przewyższyć 200 mld dol. Roczne przychody z polskiego rynku biotech szacuje się na 100 mln dol, choć nie ma w tej materii dokładnych danych. Oprócz tego posiadamy też przyzwoitą sieć tzw. Instytucji Otoczenia Biznesu (parki technologiczne, inkubatory, centra transferu technologii, sieci Business Angels i Venture Capital, doradztwo itp.), które często przyczyniają się do szybszego rozwoju w regionie. W roku 2012 mieliśmy 821 tego typu instytucji.
Analizując zaawansowanie polskich podmiotów, a mianowicie metody, z jakich się korzysta, również dochodzimy do wniosku, że Polska nie odstaje od reszty konkurentów. Stosuje się metody i technologie z zakresu DNA /RNA, białek i innych cząstek, prowadzi się kultury komórkowe i inżynierię komórkową, angażuje się terapie genowe i wektory RNA, ale także takie dyscypliny jak bioinformatyka i nanobiotechnologia są coraz bardziej popularne. Szacuje się, że wartość aktualnie trwających projektów R&D w Polsce wynosi ponad 312 mln euro.
Ponadto mamy aż dziewięć tzw. “bio-regionów”, a niektórzy mówią już o 12, gdzie rozwój biotechnologii jest coraz bardziej widoczny. Należy tutaj wymienić przede wszystkim: Warszawę, Wrocław, Łódź, Kraków, Poznań, Szczecin, czy Trójmiasto.
Co zatem powoduje, że Polska nie jest biotechnologicznym eldorado?
Niestety nadal nakłady na badania i rozwój w Polsce są niskie, choć z roku na rok rząd przeznacza coraz więcej funduszy. W 2011 było to 0,77 % PKB i dotyczy to wszystkich dziedzin nauki, a nie tylko biotechnologii. Dla porównania - w latach 2008-2010 Czechy przeznaczały powyżej 1,5%, Francja powyżej 2%, Niemcy około 2,8%, a Szwecja i Finlandia powyżej 3,5%, co nie wymaga komentarza.
Oprócz tego, główny problem pojawia się na styku nauki i przemysłu, a mianowicie braku współpracy. Chodzi tu przede wszystkim o zapotrzebowanie rynku na specjalistów z sektora biotech i udziału podmiotów prywatnych w finansowaniu biotech R&D. Niestety, w Polsce rynek biotechnologii nie jest na tyle rozwinięty, aby wchłonąć 8 tysięcy studentów rocznie, kształcących się w polskich ośrodkach. Nawet jeśli wg GUS-u w Polsce w 2011 roku było 45 przedsiębiorstw w sektorze, a według Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych, w Polsce działa obecnie ponad 70 firm biotech&pharma, to zaledwie 15% z nich to tzw. “core biotech firms”, czyli firmy zajmujące się stricte działalnością R&D, a reszta to podmioty doradcze, dystrybutorzy sprzętu i odczynników.
Powodów takiej sytuacji jest naprawdę wiele, poczynając od przestarzałego systemu edukacji, poprzez dysonans pomiędzy zapotrzebowaniem rynku, a liczbą absolwentów, a kończąc na braku badań stosowanych oraz mentalności polskiego środowiska naukowego. Amerykanie przyznają, że ich nie stać na badania podstawowe, czyli “sztukę dla sztuki” i cały system edukacji opiera się na przekonaniu, że wszystko trzeba robić z założeniem, że kiedyś się na tym zarobi.
W praktyce związane jest to z innym modelem tworzenia badań - najpierw bada się rynek, definiuje problem i szuka jego rozwiązania. A w Polsce nadal dominują badania podstawowe i rzadko kiedy wykonuje się projekty w porozumieniu w przemysłem, a kadra naukowa bardziej zainteresowana jest tytułami, aniżeli wdrażaniem pomysłów do praktyki. Krytykom amerykańskiego podejścia zalecam zainteresowanie się tym, jak przemysł biotech może funkcjonować i jak może się on przyczynić do poprawy sytuacji w regionie. Dlatego właśnie takie inicjatywy jak nasza są bardzo ważne i być może w niedalekiej przyszłości uda się coś poprawić.
Ania Jeszka: Tak, naukowo jest nieźle - Polacy pojawiają się z takich czasopismach jak Science i Nature, mamy kilka ośrodków naukowych, które są rozpoznawalne i cenione za granicą. Takim przykładem jest choćby Instytut Nenckiego z Warszawy. To jednak prawda, że biotechnologia to - w przeciwieństwie do np. filozofii - dziedzina nauki, która wymaga dużych nakładów: drogiego sprzętu i drogich odczynników, na które przez długi czas po prostu nie było nas stać, a teraz trochę nam blokuje dostęp do nich (i opóźnia badania) słynne już prawo zamówień publicznych. Jest jednak już coraz więcej labów z wyposażeniem na najwyższym poziomie, więc chyba po prostu musimy poznajdować nisze. Na przykład polska firma Phage Consultants przoduje w leczeniu bakterii. Tych, które przemysł zatrudnia do produkowania drogich substancji rzecz jasna. Jeśli zostaną zaatakowane przez wirusy (fagi), ich produktywność spada. To może być pożądane (opisywane już działanie fagów analogiczne do antybiotyków), ale w przemyśle nie jest i bakterie trzeba ratować.
Problematyczne jest też to, że wielu naukowców wyjechało i wyjeżdża do renomowanych ośrodków za granicą. Polski biotech zyska bardzo dużo, jeśli tylko uda się tych ludzi ściągnąć z powrotem do nas. Zyskamy też bardzo dużo jeżeli uda nam się wprowadzić ten amerykański motywujący sposób myślenia, który non-stop nakierowany jest na cel i jego komunikację, czyli taką odpowiedź na pytanie “czym się zajmujesz?”, która wciśnie cię w fotel i zafascynuje, a nie zanudzi i odeśle do fachowej literatury.
A co robi wasze stowarzyszenie? Pragniecie zmienić biotechnologię w Polsce?
Nie, nie chcemy zmieniać biotechnologii, tylko podejście do niej i komunikację ze światem zewnętrznym i w branży. Nasze stowarzyszenie stawia sobie za cel stworzenie i animowanie społeczności biotechowej u nas w kraju, trochę tak jak Geek Girls Carrots robi ze społecznością kobiet w IT. Chcemy sprawić, żeby ludzie wybierający biotech robili to świadomi plusów i minusów, a ci, którzy zdecydują się na karierę w branży docenili wagę networkingu, komunikacji, motywacji i przedsiębiorczości.
Wbrew pozorom nauka jest jak biznes. Jeśli znasz ludzi, a właściwie to jeżeli odpowiedni ludzie znają ciebie - jest ci łatwiej. Żeby ich poznać i żeby cię zapamiętali musisz chcieć ich spotkać i umieć ich zainteresować sobą, czyli generalnie - dobrze się sprzedać. Nie zrobisz tego jeśli uważasz, że twoja rola to jedynie pipetowanie i pisanie grantów. Musisz uwierzyć, że ratujesz świat i rozwiązujesz problemy, które są naprawdę ważne. Musisz też umieć napisać ten biznesplan, który naukowcy nazywają grantem i ten klasyczny, który prowadzi do zboczenia na ścieżkę przedsiębiorczości.
W Boost Biotech Polska chcemy sprawić, żeby młody polski bio-tech umiał lepiej się motywować, przekazać komunikat, że jest i że generuje wartość, w którą warto inwestować czas i pieniądze. Komunikat ten ma też oczywiście iść za granicę. Dlatego z jednej strony organizujemy spotkania “Meet Biotech - Boost Biotech” i przymierzamy się do zorganizowania serii warsztatów z komunikacji oraz konkursu na prezentację naukową, a z drugiej współpracujemy z portalem biowebspin.com, gdzie chcemy przedstawiać polski bio-tech zainteresowanym osobom z zagranicy. Być może zachęci do inwestorów do inwestycji u nas, lub młodych naukowców do powrotu go kraju, w którym dużo się jednak w branży dzieje.
Bardzo dziękuję za interesującą rozmowę.