REKLAMA

Piotr Lipiński: NEWSWEEK POWRÓCIŁ, czyli nie każdemu wiedzie się w cyfrowym świecie

„Zgadza się - Kilgore Trout powrócił. Nie powiodło mu się w szerokim świecie. To żaden dyshonor. Wielu porządnym ludziom nie wiedzie się w szerokim świecie”.

06.12.2013 19.36
Piotr Lipiński: NEWSWEEK POWRÓCIŁ, czyli nie każdemu wiedzie się w cyfrowym świecie
REKLAMA
REKLAMA

Tymi słowami Kurt Vonnegut rozpoczął książkę „Recydywista”, a ja uważam to otwarcie za najlepsze, jakie kiedykolwiek przeczytałem. Z przyjemnością więc je przytaczam, bo przypomniało mi się na wieść o tym, że amerykański Newsweek postanowił powrócić do papierowego świata.

Rok temu wydawało mi się, że warto zapamiętać datę 31 XII 2012 r. Tego dnia miał symbolicznie zacząć się - jak sądziłem – koniec papierowej prasy. Wówczas ukazał się ostatni drukowany numer amerykańskiej edycji Newsweeka. Szumnie zapowiedziano przejście na edycję wyłącznie cyfrową.

I żeby było nowocześnie, na okładce wydrukowano hashtag #lastprintissue.

ostatnia-okładka-newsweeka

Minął rok i wydawca wystrzelił z kolejnym pomysłem - Newsweek powraca do papieru! Teraz ma się stać ekskluzywnym, drogim drukowanym pismem. Może czymś na podobieństwo Vertu w krainie telefonów komórkowych?

Jak się nie uda, to może następnym razem wydawca Newsweeka zakomunikuje, że zamierza publikować na papirusie. Potem wszyscy przestaniemy oglądać telewizję i na nowo zaczniemy słuchać radia. Albo porzucimy nawet te nowomodne radioodbiorniki i zanurzymy się na stałe w oparach farby drukarskiej. Aż w końcu w ogóle zapomnimy, że na świat przyszedł Gutenberg i powrócimy do hieroglifów.

Nie. Zdecydowanie tak się nie stanie (chyba, że wybuchnie bomba atomowa, zaraza albo zjedzą nas kosmici). Czasu nie można cofnąć, nawet w epoce botoksu.

Ale to nie znaczy, że wszystko, co nowsze jest lepsze. I że zawsze powinno wyprzeć to, co starsze.

Kilkadziesiąt lat temu Janusz Rolicki zasłynął serią reportaży wcieleniowych. Bez informowania, że jest dziennikarzem, zatrudniał się na przykład w PGR-ze, a potem opisywał, jak wygląda normalne życie. Całymi dniami harował w polu, nocami wypijał morze wódki. Teksty na owe czasy były szokujące. Rolicki docierał do brutalnej prawdy o losie ówczesnych robotników, i tych w hutach, i tych na roli.

Niedawno zauważyłem dwa materiały, zrobione przez młode dziennikarki, które również posłużyły się metodą reportażu wcieleniowego. Postanowiły pokazać, jak wygląda od wewnątrz praca w dzisiejszych firmach: call-center i supermarkecie. Wyglądałoby więc na to, że w dziennikarstwie przetrwały najlepsze tradycje gatunku.

Materiały, zrobione przez Rolickiego i współczesne dziennikarki, istotnie jednak się różniły. Na starcie przewagę miały współczesne dziennikarki. W końcu call-center brzmi dziś nowocześniej, niż Państwowe Gospodarstwo Rolne brzmiało kiedykolwiek. Na dokładkę Rolicki, ze względu na cenzurę, nie mógł opisać najbardziej drastycznych przejawów codzienności. Tu znowu szala teoretycznie przechylała się na stronę dzisiejszych dziennikarek, które przedstawiając niewymienione z nazwy firmy mogły sobie pozwolić na najbardziej pikantne szczegóły.

Mogłyby w swoich materiałach zawrzeć najgłębsze nawet przemyślenia, gdyby tylko je posiadły. Niestety, nie wyszły poza banał, interesujący jedynie dla kogoś, kto pierwszy raz usłyszał o biednym losie korpoludków.

Rolicki pokazał prawdziwe życie, dziennikarki jego namiastkę.

Rolicki bezapelacyjnie wygrał z jednego, ale bardzo ważnego powodu. Pół wieku temu dziennikarz zbierał materiał do reportażu wcieleniowego kilka tygodni, dziś - kilka godzin. I proszę mnie tu nie podejrzewać o jakiś antyfeminizm, seksizm czy heterofobię – zawsze wolałem młode dziennikarki od Janusza Rolickiego. Jednak przygotowanie reportażu wcieleniowego w dwa dni to jakby kobieta próbowała skrócić ciążę do miesiąca, bo potem musi się zająć czymś pilniejszym.

prasa czytelnictwo

Tylko jaką redakcję dziś stać, żeby wysłała dziennikarza „na materiał” na dwa miesiące? Odpowiedź może być zaskakująca: niemal każdą. To dziennikarze, zatrudnieni na umowach śmieciowych, nie zdobędą się na takie szaleństwo. Honorarium za reportaż nie pozwoli utrzymać się przez tak długi okres. Prasę stać więc na każdego dziennikarza, z wyjątkiem tego, który chce rozsądnie zarabiać.

Nowe tysiąclecie oznacza kryzys w tradycyjnych mediach. Tego dnia, gdy amerykański wydawca Newsweeka zakomunikował o swoim zaskakującym powrocie do papieru, mogliśmy również przeczytać, w jakim stopniu zmniejszył się nakład „Gazety Wyborczej”. W październiku rok do roku spadek 16 procent. Taki trend utrzymuje się od kilku lat.

W Polsce na coraz bardziej lichą sytuację papierowych mediów złożyło się kilka czynników.

Wyniszczająca wojna cenowa zaczęła się z pojawieniem „Faktu”, który zaczął swoje pismo sprzedawać po złotówce. Cenę obniżyła też „Gazeta Wyborcza”. Prawdziwy przełom pojawił się wraz z dziwnymi gratisami – gazety stały się dodatkiem do kuchennego noża albo różowej apaszki. Czytelnicy kupowali nie wiadomości ale bzdurne gadżety.

Dziś przeciwko papierowej prasie jest wszystko: darmowe teksty w Internecie, powolność, a nawet zaśmiecanie mieszkań. Gazeta wychodząca raz dziennie, z reguły z rana, wydaje się nie przystawać do dynamicznej współczesności. Może obroniłaby się, gdyby zamiast atakować krzykliwymi obrazami, pomagała odnaleźć się w tej szalonej współczesności? Albo przeciwnie: drukowała tylko szokujące teksty? Nikt tego nie wie. Gdyby wiedział, byłby współczesnym Reuterem skrzyżowanym z Murdochem.

Przykład amerykańskiego Newsweeka pokazuje jednak, że rzucenie się na głęboką wodę Internetu niekoniecznie jest remedium na dzisiejszy kryzys.

Można stracić dochody z papieru nie zyskując z bitów. Czy ten przykład jednak oznacza, że elektroniczne wydania czasopism w ogóle nie mają sensu? Że prasa powinna trzymać się papierowych korzeni?

magazyny prasa

A może problemy gazet wynikają po prostu z ich tradycyjnych zainteresowań? Prasa zawsze żyła polityką – nawet ta pisząca o szydełkowaniu i sklejaniu modeli samolotów. Odwołując się do analogii z nowoczesnych mediów: temat Macierewicz a Skype obiegł całą polską blogosferę. Ale współczesna polityka stała się niezbyt wciągającym serialem komediowym. Streszczenia w czasopismach kolejnych odcinków są siłą rzeczy niezbyt zajmujące. Szkoda na nie nawet złotówki.

Nie jestem idealnym czytelnikiem. Zdarza się, że przygotowując jakiś duży tekst związany z historią Polski zanurzam się tak głęboko w przeszłość, że w ogóle nie dostrzegam otaczającej współczesności. I pewnie nie jestem w tym odosobniony. Jeden pogrążą się całkowicie w swoim projekcie informatycznym, drugi tonie w analizie giełdowej. Coraz mniej obchodzą nas sygnały dotyczące bieżących wydarzeń - to, co powie polityk wiemy, zanim jeszcze otworzy usta. Kto więc ma ochotę wydawać pieniądze na gazety, relacjonujące kolejne niewiele znaczące starcia?

Prasa tylko w takim stopniu jest atrakcyjna, jak otaczająca polityczna rzeczywistość.

Czy historia mogła potoczyć się inaczej? Wątpię. Pamiętam pierwsze rozważania, jak „Gazeta Wyborcza” powinna zareagować na upowszechnianie się Internetu. A mam tu na myśli okres, kiedy dzieci Neostrady były jeszcze niemowlakami - połowę lat 90. ubiegłego wieku.

Umieszczanie tekstów za darmo wydawało się idiotyczne. Kto kupi papierowe wydanie, jeśli w komputerze może przeczytać je za darmo? Tak myśleli niemal wszyscy zanim ktoś pierwszy zdecydował się wrzucić redakcyjne teksty do sieci. Konkurencja musiała zrobić to samo. I potoczyła się śnieżna kula.

Tradycyjne media nie przeoczyły rozwoju Internetu. Dostrzegły jego rozwój bardzo wcześnie. Tyle, że może z natury są z siecią niezbyt kompatybilne. Kolarz nie zostanie biegaczem tylko dlatego, że modne stały się maratony.

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na Twitterze. Nowy ebook „Humer i inni” w księgarniach VirtualoEmpikAmazon oraz Apple iBooks.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA