Czego oczekuję od notebooka przyszłości?
Jeszcze nie tak dawno temu odpowiedź na to pytanie była do udzielenia bez konieczności chwili zastanowienia. To proste: wydajność, czas pracy na baterii, wymiary, waga, i tak dalej. Tyle że te wymagania są już spełniane na zadowalającym poziomie. Co dalej?
Notebooki od „zawsze” były ubogimi krewnymi desktopów.
Oferowały względną mobilność w porównaniu do dużych komputerów, ale wszystko inne praktycznie miały gorzej. Z czasem ich rozmiary zaczynały maleć, aż w końcu owa mobilność przestała być „względna”. Komputery te zaczęły stawać się coraz lżejsze i cieńsze. Zawsze jednak oferowały niższą wydajność i mniejsze możliwości od desktopów.
To jednak również zaczęło się zmieniać. W dzisiejszych czasach wyścig producentów sprzętu na megaherce i „teraflopsy” stracił już na znaczeniu. Owszem, istnieją dwie grupy użytkowników, którym mocy obliczeniowej nigdy za wiele. Są to „hardkorowi” gracze oraz nisza profesjonalistów, którzy zarabiają na życie przetwarzając olbrzymie ilości danych (graficy 3D, naukowcy, i tak dalej). Dla tych osób istnieją również dedykowane laptopy. A Kowalski? Ten będzie się czuł pod tym względem tak samo komfortowo na nowoczesnym Ultrabooku, jak i na laptopie sprzed pięciu lat.
Ja, osobiście, dopiero w tym roku wymieniłem notebooka na nowego, i to nie z potrzeby, a dzięki przypadkowi i okazji. Moja poprzednia maszyna miała już pięć lat i nie była demonem wydajności w dniu zakupu. Core 2 Duo, 4 GB RAM, dysk HDD który z czasem wymieniłem na SSD. Przy tej konfiguracji sprzętowej pracowałem na Windows 8 dwóch Pulpitach: na jednym Photoshop, InDesign, Office, przeglądarka z kilkunastoma kartami, na drugim (telewizor) film Full HD, który Blondynka ogląda na kanapie, jak ja pracuję. Wszystko płynnie i bez przycięć. Po co mi więcej? Przyda się, InDesign otworzy się w kilka sekund szybciej, Photoshop sprawniej nałoży filtry, ale nie są to różnice, za które chciałbym płacić duże pieniądze. Problemem wtedy była jednak waga komputera i jego czas pracy na baterii.
Ten problem znika w najnowszych laptopach.
Są leciutkie, cieniutkie i potrafią bez oszczędzania baterii pracować po kilka godzin dziennie bez konieczności podłączenia ich do ładowarki. Gratis, dostajemy jeszcze ekran dotykowy i przeróżne konstrukcje zawiasów, dzięki temu mając nowego notebooka mam też świetny tablet. Czym mnie zaskoczą producenci w kolejnych latach?
Na pewno będą jeszcze szybsze, jeszcze bardziej energooszczędne układy scalone. Pojawią się wyświetlacze 4K zamiast Full HD. Zabawki i gadżety pokroju Leap Motion. Wszystko to jest, jak najbardziej, mile widziane. Ale czy te usprawnienia przekonają mnie do ponownego wydania kilku tysięcy złotych, co dla mnie i, jak sądzę, większości z was jest wydatkiem bardzo obciążającym domowy budżet? Nie sądzę.
Spojrzałem jednak na swojego starego laptopa, z ułamanym bokiem obudowy (kiedyś upadł mi plecak…). Spojrzałem na swojego Surface Pro, którego kolega swego czasu niechcący kopnął butem jak leżał na niskiej półce (kiepsko lata, ale za to robi dużo hałasu przy upadku – cudem nic się nie stało), przypomniałem sobie ile już wydałem pieniędzy na stłuczone szybki w smartfonach i zrozumiałem: po wydajności, wymiarach i czasie pracy na baterii nadszedł czas na kolejną rewolucję. Konstrukcyjną.
Kiedyś notebooka siłą rzeczy traktowało się z szacunkiem.
To była spora, ciężkawa i droga maszyna. Dziś notebook wymiarami i wagą przypomina tablet. Co oznacza, że wygodnie go nosimy wszędzie ze sobą. Bo w końcu jest to wygodne. W podróż, do kuchni, na kanapę, do kawiarenki, i tak dalej. Narażamy owo urządzenie na masę zagrożeń. Urządzenie drogie i niesamowicie kruche.
Notebooki o wzmacnianej konstrukcji typu rugged co prawda istnieją od dawien dawna. Są to tak samo niszowe urządzenia, jak mobilne stacje robocze dla grafików czy gamingowe laptopy. Są wielkie, ciężkie i drogie. To nie jest sprzęt dla Kowalskiego.
Dlatego też będę teraz uważniej obserwował rozwój elastycznych materiałów, nowych tworzyw sztucznych stosowanych przy produkcji elektroniki użytkowej i podobną tematykę. To jest bowiem coś, co faktycznie mnie przekona do zmiany komputera. Kiedyś mówiło się, że notebooki nigdy nie będą na tyle wydajne, by móc na nich komfortowo pracować przez lata. Tymczasem udało się to osiągnąć. Kiedyś mówiło się, że nie jest możliwe w przewidywalnej przyszłości opracowanie ogniw, które pozwalałyby na cały dzień „na nogach” z notebookiem. Dziś większość urządzeń z Haswellem na to pozwala. Dziś mówi się, że opracowanie notebooka, któremu upadek z wysokości 1-1,5 metra nie jest groźny jest nieopłacalne i kłopotliwe. Czekam więc na tę kolejną rewolucję.
Chyba, że macie jakieś lepsze pomysły?
Zdjęcia laptop with broken screen isolated on black background oraz Architect and builders discussing with laptop pochodzą z serwisu Shutterstock.
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.