Jeśli Santiago Bernabeu to Microsoft, to Camp Nou to Apple
Z wielkim zaciekawieniem chłonę doniesienia medialne jakoby Microsoft negocjował z Realem Madryt partnerstwo, na mocy którego stadion Królewskich miałby zmienić nazwę na Microsoft Santiago Bernabeu. Gdy się nad tym dłużej zastanowić, to jest oczywiste, że obie marki idealnie do siebie pasują. I jeśli doszłoby to do skutku, to zachęcałbym władze Apple’a do zainwestowania w sponsoring… Barcelony, bo z kolei marka Apple idealnie pasuje do marki FC Barcelona.
Real Madryt - samozwańczy największy i najbogatszy klub piłkarski na świecie. Na dodatek „królewski”, bo błogosławiony przez samego króla Hiszpanii. Wielbiony przez jednych, szczerze nienawidzony przez drugich. Nie liczy się z nikim i niczym, a w szczególności z pieniędzmi. Każda zachcianka musi być zrealizowana - Gareth Bale za ponad 90 mln euro? Nie ma sprawy. Mamy kaprys, to go bierzemy bez względu na cenę.
Działa według zasady - patrzmy kto coś wymyślił w obojętnie jakim zakątku świata, kto coś osiągnął i wyszkolił w futbolu, i przejmujmy to nie patrząc na koszty. Za pieniądze można mieć przecież wszystko: najlepszych i najdroższych piłkarzy na świecie, najlepszego i najdroższego trenera na świecie, najliczniejszą grupę fanów na świecie.
Spójrzmy na największą gwiazdę Realu Madryt - Cristiano Ronaldo. Tytan pracy, doprowadzający swoje ciało do perfekcji pod każdym względem, jednak brak w tym naturalności, lekkości. Jest za to szczękościsk w determinacji, chęci zmiażdżenia wszystkich wokół, totalnej dominacji bez względu na ofiary wokół.
Czyż to przy okazji nie idealny opis Microsoftu?
FC Barcelona - największy innowator na rynku piłkarskim, którego organizacji i kultury działania chcą się uczyć wszędzie na świecie licząc na podobnie naturalne sukcesy. Barcelona nie kupuje know-howu, nie przejmuje piłkarzy za setki milionów euro, a jeśli decyduje się na przejęcia, to tylko po to, by uzupełnić realizację swojej filozofii, dopasować w niej kolejny trybik.
Tu większość piłkarzy to wychowankowie, na własnej ziemi wychowani, nauczeni jednej słusznej filozofii, realizujący się dla dobra nadrzędnego (FC Barcelona), a nie własnego. A ci, którzy nie byli wychowani w słynnej La Masia, to gdy tu przychodzą osiągają pełnię swoich możliwości.
Barcelona ma swoich wyznawców, dla których klub to coś więcej niż tylko zespół piłkarski. Ich fanowanie znacznie wykracza poza ramy normalnego zainteresowania klubem i drużyną. To dla wielu sposób na życia i przy okazji… misja ewangelicka.
Spójrzmy na największą gwiazdę Barcelony - Leo Messiego. Naturalny geniusz, przez wielu nazywany „mesjaszem futbolu”. W młodości zmagający się z wielkimi przeciwnościami losu i straszną chorobą, które jednak nie zabiły jego gigantycznego talentu. Dziś nie ma rekordu, którego boski Leo nie pobije, nie ma trofeów, których nie zdobędzie, nie ma przeciwników, których nie pokona.