Rozmowy, SMS-y i pakiet danych bez żadnych opłat? Model freemium wchodzi do operatorów komórkowych
O FreedomPop już w czerwcu na łamach Spider’s Web pisał Damian. Najnowsze rozwiązanie firmy ma w teorii wstrząsnąć rynkiem telekomunikacyjnym w USA. Klienci dostaną za darmo wszystko to, za co klasyczni operatorzy pobierają opłaty. Wysyłanie wiadomości, rozmowy i pakiety danych mają być bezpłatne. Jaki jest haczyk? To usługa typu freemium, która wymaga do tego specjalnie przygotowanego przez firmę telefonu.
Oferta FreedomPop zapowiada się na papierze lepiej niż przyzwoicie. Firma proponuje zupełnie inny model rozliczeń niźli typowe i wykorzystywane przez operatorów klasyczne abonamenty i prepaid. Ale skoro rozmowy, SMS-y i pakiet danych mają być tutaj w pełni darmowe, to na czym twórcy tej usługi chcą zarabiać? Widząc takie super atrakcyjne oferty od razu szukam kruczków i obostrzeń, bo z zasady jeśli coś wygląda na zbyt piękne by było prawdziwe, to też takie jest.
Nowe FreedomPop nie zadziała z każdym telefonem
Jak donosi The Verge, użytkownicy w Stanach Zjednoczonych, jeśli zdecydują się na nową ofertę od FreedomPop, otrzymają bezpłatnie pakiet danych w wysokości 500 MB, a do tego 500 darmowych SMS-ów oraz 200 darmowych minut do wszystkich sieci. Brzmi zbyt pięknie, żeby to było prawdziwe, prawda? Właśnie. Problem w tym, że z oferty będą mogli skorzystać posiadacze wyłącznie jednego modelu telefonu. Zgadnijcie, przez kogo sprzedawanego?
Specjalnie przygotowany do współpracy z FreedomPop HTC Evo Design 4G dostępny jest do kupienia przez stronę internetową firmy za 99 dolarów. Nie oszukujmy się, nie jest on smartfonem pierwszej świeżości. “W przyszłości” pojawić mają się inne modele, ale jakie to będą i kiedy trafią do oferty, jak na razie nie wiadomo. Nie wierzę też, żeby sprzedaż takich tanich telefonów miała być wystarczająca do utrzymania się firmy i opłat za wynajem infrastruktury od Sprinta.
No w końcu na czym firma chce zarabiać?
Pakiet 500 MB, 500 wiadomości tekstowych i 200 minut do wszystkich to podstawa, z której skorzystać może każdy abonent sieci za darmo. Jak można się domyślić, jeśli ktoś będzie chciał z telefonu korzystać więcej, to będzie mógł wykorzystać dodatkowe, już płatne pakiety. Będą one aktywowane po przekroczeniu któregokolwiek z wymienionych wyżej limitów. Cena za pierwszy pakiet to 7,99 dolara, a użytkownik otrzyma drugą paczkę mobilnego internetu, 500 minut do wszystkich sieci i nielimitowane SMS-y.
Za kolejne 10,99 dolara nielimitowane będą także rozmowy, a limit danych wzrośnie o następne 0,5 GB. Łatwo policzyć, że daje to odpowiednik naszych polskich abonamentów no-limits z pakietem internetu 1,5 GB w cenie 17,98 dolara miesięcznie. Co by nie mówić, oferta jest przejrzysta i może być atrakcyjna dla osób nie posiadających zbyt wielu środków i przypomina nieco polskie Nju Mobile. Naturalnie z dwoma różnicami: w Nju Mobile skorzystamy z każdego telefonu, ale co miesiąc pobierana jest opłata w wysokości niecałych dziesięciu złotych.
Szybkość? Gdzieś między 3G a 4G LTE
A dlaczego FreedomPop wymaga specjalnego telefonu? Połączenia realizowane są nie klasycznie via GSM, a na zasadzie VoIP. Tak samo obsługiwane jest przesyłane wiadomości. Firma zaimplementowała mechanizmy pozwalające na oddzielenie tych tradycyjnych usług od przesyłania danych przez przeglądarkę i aplikacje, chociaż de facto wszystko realizowane jest przez połączenie internetowe. Dzięki wprowadzeniu podziału w rozliczeniach pakietów paczka internetu będzie topnieć tak samo jak w przypadku innych operatorów.
FreedomPop na start nie ma wsparcie LTE, ale też nie miałoby to sensu, bo jedyny telefon w ofercie nie ma potrzebnego modułu. Usługa działa na nadajnikach WiMax 4G od operatora Sprint. Nie osiąga ona takiej prędkości transferu jak “prawdziwe” 4G LTE, ale jest przynajmniej szybsza od klasycznych sieci 3G. Wydaje mi się też, że grupa docelowa, do której kierowana jest ta oferta, nie będzie wybrzydzać i prędkość powinna być wystarczająca. Ważniejsze jest pytanie - jak w praktyce będzie z niezawodnością takiego rozwiązania i zasięgiem sieci.
Free-to-play czy pay-to-play?
We FreedomPop widać więc wyraźnie inspirację modelem biznesowym, który coraz częściej stosują twórcy gier. Tytuły nazywane freemium stają się coraz popularniejsze, zwłaszcza na platformach mobilnych. Często ten sposób opłat wprowadzany jest też do gier uruchamianych w przeglądarce internetowej. Użytkownik otrzymuje za darmo dostęp do podstawowej wersji gry na zasadzie free-to-play, a dopiero w trakcie rozgrywki tytuł podpowiada mu, mniej lub bardziej agresywnie, że za dodatkową opłatą może odblokować nowe plansze, uzyskać czasowe bonusy lub ułatwić sobie rozgrywkę.
Nie jest zaskoczeniem, że czasem twórcy takich tytułów starają się wycisnąć z gracza każdy grosz. Czasem internauci śmieją się, że tak naprawdę takie gry powinny nazywać się pay-to-play. Jednocześnie sam często bywam zniesmaczony, gdy w płatnych tytułach trafiam na mechanizmy mikropłatności. Mam jednak nadzieję, że sytuacja szybko się unormuje i twórcy szybko dojdą do wniosku, że próba namówienia użytkownika do dokonania opłaty wręcz na siłę prędzej go odstraszy, niż zmotywuje do podania swoich danych karty płatniczej.
Czy operator w modelu freemium przetrwa?
Jeśli zaś chodzi o FreedomPop, to pomysł jest ciekawy, ale nie wróżę mu zbyt dużego sukcesu. Z jednej strony to oferta freemium, ale z drugiej użytkownik zmuszony jest do zakupu przestarzałego urządzenia za niemal sto dolarów, a jednocześnie nie może go zmienić na żaden inny model. Z pewnością znajdą się klienci, którym takie rozwiązanie będzie odpowiadać, ale jak dla mnie nie jest to zbyt atrakcyjne.
Znacznie bardziej podobają mi się natomiast polskie pomysły jak taryfy typu no-limits oraz oferty w postaci Nju Mobile, które oferują połączenia przez zwykłe nadajniki GSM. Ciekaw jestem też, czy w przeciągu najbliższych kilku lat FreedomPop nie zniknie z rynku - w końcu oferta kierowana jest dla tych najmniej zamożnych klientów, którzy z zasady nie będą zainteresowani płaceniem więcej, niż wynoszące w tym wypadku zero dolarów minimum.
I jak tak o tym myślę, to nie mamy w tym przypadku czego amerykanom zazdrościć.