Konflikt Google kontra Microsoft przybiera formę tragikomedii
A już się cieszyłem, że Google i Microsoft w końcu nauczyli się współpracować. Opublikowana niedawno aplikacja YouTube dla Windows Phone została zablokowana przez Google. Mimo, iż prace nad nią obie firmy prowadziły wspólnie.
Historia YouTube’a dla Windows Phone to, dla postronnego obserwatora, sprawa przezabawna. Windows Phone, od samego początku, posiadał oficjalną „aplikację” do YouTube’a, stworzoną przez firmę Microsoft. Sęk w tym, że cudzysłów nie jest tu przypadkowy. Ta aplikacja była bowiem niczym innym, jak webową wersją tego serwisu w wersji mobilnej. Innymi słowy, użytkownik uruchamiał za jej pomocą witrynę m.youtube.com i… tyle.
Microsoft długo namawiał Google’a, by ten zrobił własną, pełnoprawną aplikację. Google przez wiele miesięcy odmawiał. Stworzył tylko, dość kiepską zresztą, aplikację do swojej wyszukiwarki. Więcej w ten system nie chce inwestować, gdyż twierdzi, że nie ma tam użytkowników. To oczywiście stwierdzenie, które nijak ma się do stanu faktycznego. Owszem, Windows Phone ma mniej, niż pięć procent rynku. Ale ów rynek jest bardzo duży, więc te kilka procent to co najmniej kilkanaście milionów użytkowników, jeśli nie więcej.
Google jednak ma prawo, wybaczcie kolokwializm, „olać” swoich użytkowników, którzy mają Windows Phone’y. Jego usługi, jego prawo, jego decyzja. Microsoft w końcu dał za wygraną, i stworzył własną aplikację. Wielokrotnie prosił YouTube’a o dostęp do API, które umożliwiałoby realizowanie wszystkich funkcji, co oficjalna aplikacja dla iOS-a czy Androida, ale go nie otrzymał. Gigant z Redmond postawił więc na cwaniactwo. Stworzył świetną aplikację, która… nie serwowała youtube’owych reklam. Na dodatek umożliwiała pobieranie filmików do trybu offline. Microsoft, robiąc anielskie oczka, wytłumaczył, że „bardzo by chciał dodać reklamy na YouTube, ale nie wie jak, bo YouTube nie chciał mu w tym pomóc i udostępnić dokumentacji”. Wspaniały ruch dobrego szachisty. Nieco „brudny”, ale wpakował Google’a w tarapaty. Ten więc się poddał i zapowiedział, że będzie współpracował z Microsoftem. Aplikacja została usunięta ze Sklepu Windows Phone z obietnicą, że wróci po tym, jak zostanie poprawiona.
Faktycznie, wróciła. Zniknęła funkcja pobierania plików, pojawiły się reklamy, doszła obsługa Windows Phone 7 oraz wgrywania filmików na serwis. Po czym po kilkunastu godzinach… przestała działać. Tym razem Google nie kombinował i wprost przyznał, że tak, to oni są odpowiedzialni za to, że YouTube na Windows Phone znowu nie działa.
- Microsoft nie uaktualnił swojej przeglądarki tak, by umożliwić właściwe doświadczenia płynące z obcowania z YouTube. Zamiast tego na nowo udostępnił aplikację, która narusza nasz regulamin – czytamy w oświadczeniu. Raz jeszcze powtarzam: to regulamin Google’a, to usługa Google’a, ma on prawo udostępniać ją komu chce i blokować również komu chce. Ma zamiar szkodzić swoim użytkownikom? Jego święte prawo. Ale o co właściwie poszło?
Microsoft również zabrał głos w tej sprawie. I wytłumaczył co zabolało Google’a. Obie firmy, jak się okazuje, faktycznie nawiązały współpracę. Microsoft uznał wszystkie żądania Google’a za zasadne i je uwzględnił. Włączył reklamy, usunął możliwość pobierania plików i wprowadził kilka drobniejszych poprawek, jakich zażądał Google. Na swój koszt, Google nie poświęcił temu ani jednej roboczogodziny. Rzecz jasna, nie ma co tu robić z Microsoftu aniołka, bowiem robi to tylko po to, by uczynić platformę Windows Phone atrakcyjniejszą. Ta motywacja jest jednak zgodna z interesem użytkowników obu ekosystemów.
Google jednak wystosował nowe żądanie. Stwierdził, że aplikacja, w myśl zasad w jego regulaminie, musi być napisana używając… języków webowych. Innymi słowy, zażądał od Microsoftu napisania wszystkiego na nowo, w HTML5. A to już zaczyna robić się ciekawe.
Po pierwsze, Microsoft twierdzi, że przyjął to do wiadomości i chce poświęcić swój czas i energię na stworzenie takiej aplikacji. Niestety, nie mamy na to dowodów. Faktem jest jednak, że to faktycznie kosztowne i trudne. Microsoft zdecydował się więc na opublikowanie aplikacji pisanej w natywnym języku i rozpoczęcie prac nad webową wersją. W tym momencie współpraca została zerwana a Google włączył blokadę i, to też paradne, odmówił zapewnienia dalszych informacji na temat mechanizmów serwowania reklam.
Po raz trzeci i ostatni: Google ma do tego święte prawo. Wróćmy jednak do jego oświadczenia: „Microsoft nie uaktualnił swojej przeglądarki tak, by umożliwić właściwe doświadczenia płynące z obcowania z YouTube”. Jak rozumiem, właściwe doświadczenia są takie:
Aplikacja Microsoftu jest nieporównywalnie bardziej użyteczna, funkcjonalna i wygodna od mobilnej, webowej wersji Google. Ten jednak chce, bym miał gorzej. Zdecydowanie gorzej. Bo, jak tłumaczy, to „zapewnia właściwe doświadczenia”. Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Efekt jest jednak taki, że, nie licząc aplikacji firm trzecich, które również mogą zostać w każdej chwili zablokowane, ja i miliony innych użytkowników Lumii i innych smartfonów z Windows Phone znowu mamy kłopot z dostępem do YouTube. W imię czego? Właściwie, to sam już nie wiem.
To przecież takie „do no evil” a Google to taka otwarta firma.
Acha, jeszcze jedno. Google żąda napisania aplikacji w HTML5. Tymczasem jego oficjalne aplikacje dla iOS-a i Androida są pisane natywnie. Masz problem z portowaniem na języki webowe, drogie Google? ;-)
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.