W 30 dni na Marsa
Naukowcy planują stworzyć rakietę, która wykorzysta to samo źródło energii, co… nasze Słońce. Mowa tu o fuzji jądrowej, dzięki której podróż na Marsa tam i z powrotem zajmie raptem 30 dni.
Uczeni i inżynierowie wiążą wielkie nadzieje z rakietami wykorzystującymi fuzję jądrową. Czas podróży do najbliższych planet jest bowiem główną przeszkodą w planowaniu misji załogowych, na przykład na Marsa. Długa podróż to astronomiczne (sic!) koszty i duże zagrożenie dla zdrowia i życia astronautów. Taka rakieta jest jednak ponoć już prawie gotowa. Pracuje nad nią firma MSNW przy współpracy z waszyngtońskim uniwersytetem. Całość jest współfinansowana przez amerykańską agencję kosmiczną, a więc między innymi z kieszeni podatnika.
Fuzja jądrowa to zjawisko polegające na złączeniu się dwóch lżejszych jąder w jedno cięższe. W wyniku reakcji egzotermicznej wydzielana jest energia. Słońce ową energię zamienia w światło. My wykorzystaliśmy to zjawisko do budowy… bomby wodorowej.
Wykorzystując obecne systemy napędowe, misja na Marsa oznaczałaby 500-dniową podróż. Jak nietrudno się domyślić, to o wiele za długo. Taka misja, rzecz jasna, jest możliwa, ale jest też skrajnie ryzykowana. Wykorzystując fuzję jądrową, rakieta umożliwiłaby misje, które trwają raptem 30 lub 90 dni. Jest tylko jeden mały problem. W porównaniu do rakiety, bomba wodorowa jest zabawką, którą może stworzyć kilkulatek. Problemem jest kontrola nad tą olbrzymią ilością energii.
Naukowcy mają jednak ciekawy pomysł. Chcą wykorzystać plazmę, która następnie chcą wprowadzić w stan wysokiej kompresji za pomocą pola magnetycznego. Owo potężne pole magnetyczne miałoby spowodować, że wykorzystane w systemie napędowym litowe pierścienie wprowadziłyby plazmę w stan wysokiego ciśnienia na kilka mikrosekund. Uzyskana energia miałby spowodować rozgrzanie się i jonizację metalowej skorupy powstałej ze zmiażdżonych pierścieni. Gorący, zjonizowany lit byłby wystrzeliwany z olbrzymią prędkością z dyszy silnika. Fragment owej plazmy wielkości ziarnka piasku mógłby dać tyle samo energii, co paliwo rakietowe, jak twierdzą naukowcy.
Konstrukcja silnika jest ponoć dużo mniej skomplikowana, niż się dotychczas wydawało. Co więcej, wszystkie dotychczasowe testy ponoć wypadają bardzo pomyślnie. W zespole ponoć panuje wielki optymizm (do tej informacji podchodziłbym z dystansem, wszak uczeni starają się o inwestorów i pieniądze na dalsze badania). Niewykluczone, że pierwsza misja załogowa na Czerwoną Planetę odbędzie się właśnie dzięki temu napędowi.
Źródło: Space.com
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.