Sto lat Facebooku!
Jako, że w naszej redakcji funkcjonuję jako największy fan Facebooka, z przyjemnością wystawię piękną laurkę witrynie, która częściowo zastąpiła nam mail i telefon, niemal całkowicie detronizując komunikatory!
4. lutego 2004 roku gdzieś w obrębie Uniwersytetu Harvarda narodził się największy serwis społecznościowy, a kto wie - może i największy fenomen internetu. Na chwilę obecną nie, mimo wszystko wyszukiwarka Google wciąż utrzymuje się na pierwszym miejscu, ale Mark Zuckerberg wielokrotnie dawał do zrozumienia, że nie zamierza spoczywać na laurach - zwłaszcza od czasu, gdy do prawdziwej frustracji doprowadzają go zapewne pazerni i dmuchający na plecy inwestorzy.
Nie ma Facebook łatwych tych ostatnich kilku lat, w kwestii jego losów i przyszłości podzieliła się nasza redakcja. Na pierwszym szczeblu dyskusji trzeba było odrzucić głosy tych kryptogoogleplusowiczów i kryptotwitterowiczów, których u nas w Spider's Web niestety nie brakuje, a którzy znajdują tak mizerne odzwierciedlenie w przełożeniu na polskie społeczeństwo. Głosy osób, które interesują się losami Facebooka i nawet całkiem dobrze mu życzą były podzielone.
Po co ludzie są przy nas i po co my jesteśmy przy nich
O ile nikt nie ma wątpliwości co do tego, że IPO zostało zawyżone, większość redakcji debiut giełdowy postrzega jako gwóźdź do trumny serwisu. Ja i zdaje się Przemek Pająk (choć nie dam głowy, czy nie zreflektował się dopiero po czasie) wierzyłem od samego, że skoro "Facebook has come to stay", to przejściowe problemy w cyferkach na Wall Street aż tak mu zagrożą. Za firmą wciąż stał gigantyczny, może największy na świecie, kapitał ludzki i wcale nie zniechęcający się do niebiesko-białego widoku, od którego uzależniali się kolejni gracze, a ci obecni spędzali jeszcze więcej średniego czasu.
Facebook się nie nudzi, co do zasady oczywiście (tak, tak, szwagrowi się znudził, wiemy), ponieważ Facebook nie jest serwisem. To tylko przykrywka dla wzajemnych relacji międzyludzkich na ogromną skalę. To trochę tak jak miasto - jedno może mieć fajniejsze baseny, inne wielkie wieżowce, ale tak naprawdę wszystko to nie ma znaczenia, liczy się tylko to, że w pobliżu są najbliżsi i jest tam co robić. Na Facebooku mamy dziś naszych przyjaciół, rodziny, współpracowników, wykładowców i autorytety na wyciągnięcie ręki. Tak blisko oni wszyscy jeszcze nie byli.
Kiedy w 2004 roku Mark Zuckerberg startował z Facebookiem, nie miał nawet pojęcia jak bardzo przysłużył się samemu sobie i światu. Podejrzewam, że wielu przed nim starało się stworzyć coś na kształt Facebooka, ale nikt nigdy w powszechnej opinii o nich nie usłyszał. Facebook zaś wyewoluował od FaceMash, czyli amatorskiego serwisu do oceniania najfajniejszych dziewczyn w całej sieci uniwersyteckiej (nie rozumiem oburzenia niektórych naszych czytelników w komentarzach, o tym właśnie myślą chłopaki na studiach, pozostałe 20% uwagi rozdzielając między sesję i gry MMO). Przypadek? Oczywiście, że tak. Niewiele projektów nie tylko w świecie IT, ale generalnie w całym świecie powstało przypadkiem. Jabłka myślicielom spadały na głowę przypadkiem, a piorun - jakże przypadkowo - uderzał w latawiec.
Każdy z nas jak Larry Flint to mały skandalista
A przecież Mark Zuckerberg też nie był świętoszkiem. Dość dobry obraz sytuacji daje The Social Network (które uwielbiam) od Finchera (którego uwielbiam), gdzie Mark w drodze swojej kariery zawodowej sprawiał wrażenie raczej... buca, a i na pewno nie byłoby do końca nieprawdziwe stwierdzenie "jak rude, to i wredne".
Co po tych dziewięciu latach? Facebook musi ewoluować, musi się rozwijać, musi też zarabiać. Zawsze bawi mnie to myślenie ośmiolatków wśród internautów, którzy - czasem już brodaci - jeszcze nie pojęli, że rodzice do końca życia nie będą dawali pieniędzy, a serwisy robią strony po to, by wyświetlać reklamy i zarabiać na czytelnikach, a nie pro publico bono. Facebook musi uważać, by balansując na granicy dobrego smaku, maksymalizować swoje zyski - bo inaczej inwestorzy zarżną serwis od środka. Choć i na barkach samych inwestorów spoczywa zadanie chyba najtrudniejsze - cierpliwość. Jestem jednak pewny, że nawet ci najbardziej pierwotni akcjonariusze na akcjach jeszcze kiedyś zarobią.
Stare porzekadło, które przed chwilą wymyśliłem, mówi, że pierwsze 9 lat w historii serwisu społecznościowego jest najłatwiejsze, a przecież mało komu się udało tyle przetrwać, nie wspominając o wspięciu się i pozostaniu na szczycie. Teraz ekipę Zuckerberga czeka prawdziwe piekło i pewnie dopiero pierwsze prawdziwe kłopoty pokażą jak dobrym przywódcą jest rudzielec, który niemal dekadę temu biegał w klapkach po Harvardzie nie zdając sobie sprawy, że będzie pierwszym, który w jednym miejscu zbierze taki kawał świata.