Okulary od Google'a będą miały jedną, wielką przeszkodę: obawy o prywantość
Okulary Google’a wzbudzają wiele emocji. Co chwilę w internecie przewijają się informacje i domysły na ich temat - a to widziano w nich Brina, a to ktoś zrobił nimi zdjęcie i wrzucił na Google+ i prawie wszyscy mówią jednogłośnie, że to wstęp do prawdziwej przyszłości technologii bardzo osobistej. Warto jednak zasiać trochę wątpliwości, bo takie nowe sposoby komunikacji i wykorzystania zdobyczy techniki coraz mocniej ingerują nie tylko w naszą, ale też w prywatność osób postronnych. Nie wiemy, jak Google Glasses będą działać, ale wielu z nas na pewno nie chciałoby być “skanowanym” przez nieznanych przechodniów na ulicy, czy w poczekalni u dentysty.

Wszyscy wiemy, że Google opiera swój biznes na dopasowanych reklamach. By to robić, zbiera informacje o zachowaniach użytkowników - co lubi, w które miejsca internetu zagląda, co klika, o czym pisze. Cały proces jest zautomatyzowany, a pewnie większość z nas spotkała się z sytuacją dopasowania reklam: na przykład po wyszukiwaniu hasła “narty, Słowacja” dostawaliśmy reklamę wyciągów na Słowacji, czy sklepu ze sprzętem narciarskim. Tak działa dzisiejszy świat i w zamian za darmowe korzystanie z usług zgadzamy się na poświęcanie części swojej prywatności.
Pal licho, gdy dotyczy to tylko nas. Gorzej, gdy nieświadomie w proces analizowania treści angażujemy inne osoby, które mogą po prostu sobie tego nie życzyć. Wysyłamy wiadomość z Gmaila do osoby, która własną skrzynkę posiada na jakimś superbezpiecznym serwerze albo w mailu wysyłamy szczegóły na temat osób, które nawet nie używają sieci - trzeba liczyć się z tym, że to wszystko gdzieś tam jest automatycznie skanowane i przechowywane.
Jednak okulary od Google, ale pewnie jeśli pomysł się przyjmie to i od innych dostawców, to już trochę inna sprawa. Będą wyposażone w zaawansowane technologie geolokalizacyjne, skanowania otoczenia i twarzy, tak, żeby dopasować osobę do kontaktów w Google+, czy stworzyć wizytówkę z kontaktem łącznie ze zdjęciem. Spójrz, rozpoznaj, przeszukaj internet, dopasuj. Wszystko pięknie - tylko co, jeśli ktoś nie życzy sobie takiej zewnętrznej ingerencji we własną prywatność? A przecież w teorii będzie mogła ona być naruszana bez naszej wiedzy, ot gdzieś przypadkiem na ulicy.
Nie bez powodu interaktywne reklamy, które wyświetlają treść w zależności od płci przechodnia, czy innych fizycznych cech budzą wiele kontrowersji. By to zrobić, muszą przeskanować sylwetkę, zrobić jej zdjęcie i zanalizować. Nic dziwnego, że może to budzić uczucie dyskomfortu i sprzeciwu.
Inteligentne okulary mogą wydawać się świetne, jednak ich żywot nie będzie łatwy. Nie będzie zdziwienia, gdy Komisja Europejska, czy amerykańska Federalna Komisja Handlu (FTC) przyjrzy im się bliżej i być może sprawi problemy w ich wypuszczeniu na rynek.
I dobrze. Osobiście nie życzyłabym sobie, by nieznani mi ludzie służyli jako terminale dostarczające informacje o mnie Google’owi, czy jakiemukolwiek innemu koncernowi. Jasne, mamy to już dzisiaj, ale nie w takim stopniu.
To nie technologie, a właśnie obawy o prywatność mogą być największą przeszkodą dla takich okularów. Google będzie naprawdę musiał wykonać niezłą pracę, by ją przeskoczyć, tym bardziej, że regulatorzy już od dawna mu nie ufają.