RIAA: Amerykańskie przepisy antypirackie trzeba zaostrzyć
Tak jest - zdaniem przedstawicieli organizacji znanej obecnie głównie z masowego pozywania internautów, którzy udostępnili w sieci P2P kilka "empetrójek", amerykańska ustawa antypiracka DMCA jest zbyt liberalna. A właściwie to nie sama ustawa, ale sposób, w jaki interpretują ją sądy. Tak czy siak, zdaniem RIAA, ustawa powinna zostać zaostrzona. Nowy pomysł otwiera kolejny, trzeci rozdział wielkiej wojny amerykańskich koncernów rozrywkowych z piractwem. Dwa pierwsze "sposoby na piratów" nie wypaliły... Do trzech razy sztuka?
Przypomnijmy - mówimy tu o kraju, w którym w sprawach o piractwo powód może domagać się wypłacenia wielotysięcznego odszkodowania za każdy nielegalnie udostępniony plik (np. utwór muzyczny lub film). I nie są to tylko sytuacje teoretyczne - w USA kilka osób skazano już na kary grzywny w wysokości od kilkudziesięciu tysięcy (głośna sprawa Joela Tenenbauma) do blisko 2 mln USD (samotna matka Jammie Thomas-Rasset). Dodajmy, że w obu przypadkach nie chodziło o warezowców, udostępniających hurtowo całe terabajty pirackich treści - zarówno Tenenbaum, jak i Thomas-Rasset udostępnili ok. 20 plików MP3.
Na tych karach został zresztą oparty wielki plan walki z piractwem - RIAA (Amerykańskie Stowarzyszenie Przemysłu Fonograficznego) przez kilka kolejnych lat na początku ubiegłej dekady walczyło z piratami za pomocą broni masowego rażenia, czyli hurtowo rejestrowanych pozwów o piractwo. Scenariusz był taki: organizacja pozyskiwała z publicznych sieci P2P adresy IP internautów, którzy nielegalnie udostępniali muzykę, a następnie kierowała do sądu anonimowe pozwy (zamiast nazwisk były w nich właśnie IP - po złożeniu pozwu dane delikwenta pozyskiwano od dostawcy Internetu).
Liczba takich pozwów szła w tysiące (szczególnie, gdy do procederu przyłączyła się siostrzana organizacja filmowa - MPAA), ale efekty były... delikatnie rzecz ujmując, mizerne. Owszem, pozwani całkiem chętnie płacili odszkodowania w ramach ugody (zwykle było to kilka tysięcy USD), ale polityka pozwów w żaden sposób nie przyczyniła się do ograniczenia piractwa jako takiego.
Dlatego też po kilku latach RIAA i MPAA nieco zmieniły taktykę - na indywidualnych piratów wciąż polowano, ale głównymi celami operacji antypirackiej stały się serwisy umożliwiające pobieranie nielegalnie udostępnionych plików - od najróżniejszych sieci P2P, przez huby DC, aż po serwisy torrentowe (udostępniające odnośniki do plików dostępnych w sieci BitTorrent).
Problem w tym, że ta taktyka również okazała się niespecjalnie skuteczna - jej głównym efektem było wyparcie z rynku klasycznych systemów P2P przez znacznie doskonalszego (zarówno technologicznie, jak pod względem "pirackiego potencjału") BitTorrenta. Ale do ograniczenia piractwa nie doszło - na miejscu jednego zamkniętego serwisu torrentowego pojawiały się dwa nowe, a użytkownicy jak pobierali nielegalnie udostępnione empetrójki i filmy, tak je wciąż pobierają.
W tej sytuacji przyszedł czas na etap trzeci - panowie i panie z RIAA uznali, że skoro do tej pory walka z piractwem idzie im jak po grudzie, to na pewno jest to wina obowiązującego w USA prawa. Chodzi tu głównie o osławioną - paradoksalnie, głównie ze względu na jej restrykcyjność - ustawę antypiracką DMCA (Digital Millenium Copyright Act).
Przedstawiciele RIAA stwierdzili, że sama treść ustawy jeszcze ujdzie, ale niestety sędziowe zwykli interpretować ją nie po myśli organizacji antypirackich. Ich zdaniem sądy zbyt często i zbyt pochopnie oddalają pozwy o piractwo - dlatego amerykański Kongres powinien ustawę doprecyzować, tak by do nieprawomyślnych interpretacji już nie dochodziło.
Co ciekawe, główne pretensje RIAA ma do orzeczeń dotyczących roli dostawców Internetu (oraz najróżniejszych usług) w naruszaniu prawa autorskiego. DMCA narzuca bowiem na operatorów internetowych sporo obowiązków - muszą oni np. błyskawicznie reagować na zgłaszane im przypadki naruszenia prawa autorskiego i wspomagać właścicieli w dochodzeniu ich praw. Z drugiej strony, DMCA gwarantuje im, że nie będą traktowani jak piraci w sytuacji, gdy ktoś skorzysta z ich usług do dystrybuowania pirackich treści (z taką sytuacją często ma do czynienia np. Youtube.com, w którym każdy może opublikować co chce).
Amerykańskie organizacje antypirackie już kilkakrotnie próbowały wykazać, że dostawcy usług internetowych w jakimś sensie czerpią korzyści z piractwa i że w wielu przypadkach robią to świadomie (np. zezwalając na publikowanie pirackich treści) - czym naruszają zapisy DMCA. Ale sądy konsekwentnie odrzucały takie pozwy, zwykle tłumacząc cierpliwie przedstawicielom RIAA lub MPAA, że np. taki Youtube.com po prostu nie jest w stanie weryfikować legalności wszystkich zgłaszanych plików i nawet jeśli firma zdaje sobie sprawę z tego, że niektórzy jej użytkownicy łamią prawo, to nie można jej za to pociągać to odpowiedzialności.
Ale nie kijem go, to pałką - prawnicy RIAA zamierzają zgłosić do Kongresu własny projekt zmian w DMCA, które mają sprawić, że sądy będą interpretowały ustawę w jedyny słuszny sposób. Czyli po myśli koncernów rozrywkowych. Czy to się uda? Całkiem niewykluczone - amerykańska branża rozrywkowa to potężna gałąź gospodarki, która w przeszłości "przepychała" najróżniejsze korzystne dla siebie regulacje. I choć na pierwszy rzut oka nowe restrykcje dotyczyć będą wyłącznie dostawców usług internetowych, to przecież tak czy owak w końcu dotkną one również użytkowników. Mogę sobie wyobrazić np. pojawienie się regulaminach najróżniejszych usług całkiem konkretnych kar finansowych za publikowanie treści podpadających pod "nielegalne" - bo przecież taki Youytube.com te odszkodowania dla RIAA będzie musiał zapłacić...