Gdyby Diaspora...
O Diasporze świat usłyszał ponad rok temu, gdy nikt nie spodziewał się, że Google uruchomi własny potężny serwis społecznościowy i gdy nie mówiło się o żadnym poważnym konkurencie dla Facebooka. To właśnie Diasporę okrzyknięto potencjalnym Facebook-killerem, na dodatek opartym na idealistycznym podejściu. Jednak w trakcie prac nad serwisem popełniono sporo błędów, a opóźnienie w starcie spowodowało, że Diaspora poszła w zapomnienie. I nawet wczorajsze jej publiczne otworzenie, w zeszłym roku tak oczekiwane, przeszło bez echa.
A Diaspora mogła nie tyle powalczyć z Facebookiem, co stać się całkiem sensowną alternatywą. Serwis opiera się na tak zwanych “aspektach” (takie kręgi z Google+, tylko, że były pierwsze) i na idei wolności dzielenia się danymi oraz kontrolą swojej prywatności. Problemem Diaspory było jednak to, że twórcy nie potrafili otworzyć serwisu, gdy był on na medialnej fali i wywoływał spore zainteresowanie. Grupka studentów, która założyła Diasporę nie nadążała z wprowadzaniem nowych funkcji i serwis beta dostępny był na zaproszenie, na które czekało się... nawet rok, w tym czasie zapominając, że Diaspora istnieje.
Słynne “gdyby”: gdyby Diaspora otworzyła się rok temu, zainteresowanie byłoby spore. Gdyby idea Diaspory nie była tak górnolotna to pewnie udałoby się ją stworzyć szybciej. Na domiar złego Diaspora borykała się z problemami z serwerami oraz oczekiwaniami darczyńców.
To, co wciąż wyróżnia Diasporę to fakt, że projekt jest całkowicie open-source i każdy wedle woli może uczestniczyć w jego rozwoju lub “postawić” własną Diasporę na swoich serwerach. Dodatkowo użytkownicy to całkowici właściciele własnych danych, bez żadnych kruczków w umowach i zasadach użytkowania. Tylko co z tego? Zdaje się, że użytkownicy przyzwyczaili się już, że Facebook rozporządza ich danymi jak mu się podoba, że Google analizuje każdy ich ruch i że w sieci nie ma prywatności. W zamian dostają to, czego oczekują. Przeniesienie aktywności do kompletnie nieznanej, niepołączonej z niczym społecznościówki wydaje się bezsensowne, nawet jeśli przyświeca jej genialna idea.
Ostatnio przed otwarciem Diaspora przypomniała się osobom czekającym na zaproszenie już rok w dosyć nieciekawy sposób - wysyłając maila o treści mniej więcej “kochamy Was, wpłaćcie nam pieniądze”. Wywołało to dosyć duże zniesmaczenie w potencjalnych, jeszcze w miarę zainteresowanych użytkownikach. Teraz po otwarciu pewnie Diaspora zanotuje przyrost, ale nie będzie on spektakularny, bo... Diaspora zmieniała się w trakcie zamkniętego rozwoju tak, że teraz ciężko odróżnić ją od Google+.
Nie można stwierdzić, kto od kogo “zerżnął”, ale domyślać się można, że Google zainspirowało się Diasporą, potem Diaspora Plusem i tak to się kręciło. Tylko, że Plus oferuje rozpoznawalną markę, połączenie z innymi usługami i wielką promocję. Diaspora? Ideały i wciąż dosyć powolne działanie. Dodatkowo kilkanaście dni temu zmarł Ilya Zhitomirskiy, dwudziestodwuletni “ojciec założyciel” projektu.
Diaspora już nie liczy się w grze. Ideały i prywatność nie są w cenie tak, jak kompleksowość i ekosystem. Można rejestrować się na Diasporze, spróbować jak działa, ale tylko mały promil użytkowników ze ścisłych kręgów zainteresowań i dbających o prywatność znajdzie tam dla siebie miejsce.
I w miarę upływu czasu nowi gracze będą mieli coraz trudniej. Pamięta ktoś o Altly, Unthink? Nie? To zapomnijcie też o Diasporze.