Przed oczami Krakena - marketingowo-licencyjny cyrk
Na powyższy tekst zebrały się trzy informacje oraz piosenka. Z trzech doniesień - dwa świeże, jedno nieco starsze. Piosenka ma natomiast zdrowo ponad pół roku, nosi tytuł "Kraken", a gra ją niemiecki duet Deine Lakaien. Te trzy informacje to: promowane tweety, które trochę powinny zmienić sposób działania firm na Twitterze, ponowne ożywienie dyskusji na temat praw autorskich oraz prywatności po premierze Google+ (bo do braku prywatności ludzie już się praktycznie przyzwyczaili), a także dyskusja na temat tego, kto tak naprawdę tworzy Windows 8. Czyli: co w Internecie jest przez kogo i dla kogo? Wygląda na to, że wszystko jest przez wszystkich, prawa ma kto inny, a wszyscy i tak muszą to odebrać. Cały ten tekst to tylko drobny obrazek z otaczającej nas rzeczywistości, pokazujący po raz kolejny kierunek, w którym idzie sieć.
W czym rzecz? Parędziesiąt godzin temu Twitter poinformował, że w sierpniu pojawią się promowane tweety... czyli, tak naprawdę, lekka odmiana reklamy targetowanej behawioralnie. W skrócie - właściciele kanałów firmowych (typu np. @SamsungPolska, czy @NokiaPoland) dostaną do rąk narzędzie pozwalające wysyłać wiadomości w formie tweetów bezpośrednio do użytkowników śledzących dany kanał - zaraz po odpaleniu strony Twittera albo odpowiedniego klienta typu TweetDeck. Po co to wszystko?
Ano całe przedsięwzięcie wzięło się z badań przeprowadzonych przez Twittera, które pokazują, że normalni użytkownicy nie przeszukują strony tak, jakby to robili za pomocą Google czy Binga. De facto motorem napędowym tamtejszej wyszukiwarki są hashe, natomiast całość i tak ginie w zalewie wyników wyrzucanych przez wszystkie kanały - włącznie z tymi, których się nie śledzi. Sam timeline natomiast powoduje tak gigantyczny zalew informacji, że trudno nadążyć za wszystkimi wpisami. Wśród nich prym, jeśli chodzi o zainteresowanie użytkownika, wiodą te dotyczące znajomych, wzmianki oraz wiadomości, które, siłą rzeczy, pokazują się w innym applecie. Po wprowadzeniu tej reklamy użytkownik po prostu będzie musiał dojrzeć reklamę. Czy chce, czy nie chce. W ten sposób Twitter zręcznie ominął problemy reklam bannerowych i innych typów, wprowadzając nowy - trochę chyba nawet bardziej irytujący, bo na pozór nie do ominięcia i wywołujący zastanowienie, czy aby na pewno jest to reklama, czy nie (no, chyba że te tweety będą oznaczone jako np. #PromoAd).
this is paradise
under advert-eyes
this is paradise
this means "get best price"
they know what you want
Co tak naprawdę jest w tym ironiczne? Ano to, że reklamy wywołujemy na własne życzenie, bo powstają one w oparciu o generowany przez nas ruch. Czyli, tak naprawdę, nasza aktywność przekłada się na to, co otrzymamy. Sami sobie niejako tworzymy te reklamy. Oczywiście to nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy użytkownik nacina się na takie rozwiązania w Internecie - prekursorem na wielką skalę było już, bodaj to, Google AdWords. Później do tego grona dołączył Facebook, teraz będzie Twitter. Czyli pełnia Web 2.0. Zabawne w tym miejscu stają się słowa Zuckerberga z prezentacji Skype, który wspominał, że teraz największym zadaniem Web 2.0 jest właśnie redefiniowanie i współtworzenie kultury oraz rynku.
the connected crowd
in the collective cloud
the connected crowd
everything's allowed
they know who you are
Problem kwestii prywatności i licencji odbija się jednak również w inny sposób. Google zapowiedział masową integrację swoich usług po wprowadzeniu Plusa. Jest to ruch w miarę logiczny, jednakże ludzie przypomnieli sobie od razu kwestie własności intelektualnej - a regulamin Google jasno mówi, że to, co trafi do nich na serwer (przykład Picasy), staje się własnością firmy z Mountain View. W ten sposób potencjalny fotograf traci wyłączność na swoje zdjęcia i nie pomaga w tym wyskakujący przy udostępnianiu w Google+ monit, że obraz należy do kogoś innego. W ten sposób wszystko, co uploadujemy, nabiera statusu potencjalnego pliku na licencji commons (czy go osiąga, to już inna sprawa). Żadna to nobilitacja, jeżeli zechcemy potem dyskontować nasze osiągnięcia. Pytanie pozostaje, czy są one na pewno wytworem naszej pracy, czy stają się już wspólnym dobrem?
from an open hand
for no single cent
from an open hand
this means rich content
Z takiego problemu własności zdaje się sobie zdawać sprawę Microsoft. Gwoli przypomnienia: w trakcie tworzenia Windows 7 firma bardzo eksponowała współpracę z potencjalnymi użytkownikami i korzystanie z ich sugestii. Nie tylko w kontekście betatestów, ale także w zbieraniu informacji po forach i wykorzystywaniu nadsyłanych mailami idei. Potem również Win7 prezentowane było jako system przez Microsoft i użytkowników dla użytkowników. Niestety, kiedy jeden z fanów Microsoftu (nawiasem mówiąc pracujący niegdyś na stanowisku IT Managera), Chris Carlucci, podesłał kilka swoich pomysłów w mailu, otrzymał odpowiedź, która jasno prezentowała stanowisko Microsoftu w tej sprawie: sugestie dla obecnych produktów i rozwiązań - jak najbardziej. Pomysły na produkty dopiero tworzone - nie. Oczywiście wszystko się zasadza o prawa autorskie. Jasne jest, że Microsoft wolałby uniknąć papierkowej roboty w przypadku bezpośrednich idei od konkretnych ludzi. Wymagałoby to albo podpisywania umów zrzeczenia się praw autorskich do danego pomysłu, albo ciche liczenie na to, że ktoś nie wpadnie na popularny ostatnio zarzut kradzieży pomysłów i sądzenia się o prawa autorskie oraz tantiemy ze sprzedaży.
they have stored your code
in the collective cloud
is is interaction
this is pure attraction
Wniosek? W dzisiejszym świecie niepewności prawnej i wzmożonej aktywności Web 2.0 najlepiej jest po prostu ominąć prawa użytkownika i żerować na ruchu, jaki generuje w sieci. Tak jest najłatwiej, bo najtrudniej jest wskazać wtedy osobę, która ma jakiekolwiek prawa autorskie. A kwestia prywatności? Cóż, prawnie wszystko zostało w większości przypadków tak obwarowane, że winą użytkownika jest korzystanie z portalu, jeśli nie podobają mu się zasady, do przestrzegania których wyraził zgodę, wchodząc na niego. Ot, paradoks Internetu. Niby wszystko jest nasze, ale tak naprawdę to i tak na nas odbija się rykoszetem.
A wspomniany na początku "Kraken" w swojej elektronicznej konwencji jest dobrą puentą. Wszystko za darmo i dla wszystkich. Działalność współczesnych firm przypomina trochę Robin Hooda ze schizofrenią. A kto jest tytułowym Krakenem? Chyba tak firmy, jak i użytkownicy.
Under the eyes of the Kraken
all for free so he can see