Bańka start-upów. Oto jak to działa.
Facebook warty 50 mld dol. po półmiliardowej inwestycji Goldman Sachs. Groupon w kolejnej rundzie finansowania ma zyskać 950 mln dol. i już dziś wyceniany jest na 6 mld dol. Producent gier społecznościowych na Facebooku - Zynga warty 5 mld dol. Twitter zebrał od inwestorów kolejne 200 mln dol. i warty jest już 3,7 mld dol. Nawet byle jaka Quora jest warta prawie 100 mln dol. I żaden z topowych start-upów nie spieszy się na giełdę. Paradoks? Nie, nowy wymiar robienia biznesu w XXI wieku.
Kiedyś było tak - nieważne jak, ale najszybciej jak możesz ruszaj na giełdę. To tam znajdziesz pieniądze, które pozwolą ci nie tylko na spełnienie własnych marzeń o wypasionej hacjendzie w basenem, ale także na dalszy rozwój twojej firmy. Dziś jest inaczej - trzymaj się od giełdy jak najdalej i niby z niechęcią sprzedawaj po trochu udziały na wtórnym prywatnym rynku. Gości z pieniędzmi zafascynowanych Web 2.0 nie brakuje. Starczy i na hacjendę z basenem, i na dalszy rozwój firmy, a nawet na nową przemiłą pokojówkę. Przy okazji nie tracisz władzy i kontroli.
Po co się wstrzymywać przed obietnicą grubaśnych miliardów dolarów z giełdy? No cóż, po tym, jak firma pójdzie "public", nie jesteś już jej właścicielem. Trzeba publikować dokumenty, w tym rachunek zysków i strat, czy w Ameryce - Proxy Statement - gdzie kawa na ławę trzeba pokazywać jak funkcjonuje przyjęty model biznesowy. Trzeba się tłumaczyć choćby przed najmniejszymi udziałowcami, którzy mają prawo głosu na WZA, czy też należy mieć zarząd z prawdziwego zdarzenia, co oznacza dopuszczenie do poufnych informacji ludzi z zewnątrz.
No i po co to? Są inne "narzędzia", a wśród nich firmy specjalizujące się w zarządzaniu ruchem kapitałowym na wtórnym prywatnym rynku. Second Market, Nyppex, czy Sharespost zrobią taką otoczkę wokół twojego start-upu, że żaden rosyjski oligarcha, inwestor-anioł, czy choćby Andreessen razem z Horowitzem nie pozostaną obojętni na twój potencjał. Przy okazji eliminujesz najbardziej upierdliwych indywidualnych inwestorów, którzy - za przeproszeniem - gówno mają, ale często i gęsto zadają pytania. A od pytań uciekać trzeba przecież co najmniej tak daleko jak od giełdy.
Second Market, czy Sharespost zatroszczą się o to, że szumnie nazywana "kolejna runda finansowania start-upu" odbędzie się niczym licytacja na eBayu - kto da więcej, a to zawsze podnieca kupujących niczym dobry hazard. W końcu jest się o co bić - dziś kupiony za "orzeszki" (z angielskiego slangu - peanuts) udział w przyszłej wielkiej gwieździe internetu przełoży się na gigantyczną stopę zwrotu wtedy, kiedy napompowany oczekiwaniami i milionami start-up jednak na giełdę trafi. Rzucą się wtedy na niego mało świadomi potencjalnego ryzyka indywidualni inwestorzy, którzy omamieni gigantycznymi wycenami na prywatnym rynku za pośrednictwem dokładnie tych samych instytucjonalnych graczy, którzy już wyłożyli setki milionów dolarów na część gorącego start-upu, złożą zamówienia na akcje. Start-up zarabia, inwestor zarabia. Bajka.
Na prywatnym wtórnym rynku grają więc tylko zinstytucjonalizowani gracze: banki, fundusze inwestycyjne, fundusze private-equity, czy fundusze emerytalne. Jest to nawet uwarunkowane prawnie - prywatne akcje muszą rozchodzić się pomiędzy akredytowanych inwestorów. Takimi można nazwać podmioty z aktywami o wartości co najmniej 5 mln dol. lub indywidualnymi inwestorami z co najmniej 1 mln dol. (czyli w praktyce starsi koledzy start-upowiczów po fachu; ci już z sukcesem). Goldman Sachs kupił 450 mln dol. Facebooka po to, by sprzedać je swoim klientom. Dopuszczalne inwestycje - od 2 mln dol. w górę. Kto zarobi? Goldman.
Spójrzmy na wycenę Facebooka - 50 mld dolarów. To oznacza, że każdy jego użytkownik jest dziś warty 100 dolarów. Każdy. Ilu z nich udostępniło Facebookowi numery swoich kart kredytowych i cokolwiek u niego kupiło? 75 milionów? Tylu, ile gra w gry Zyngi? A co z resztą? Czy statusy, zdjęcia i komentarze każdego użytkownika na Facebooku są warte 100 dol. Jeśli tak, to jak powinno się wyceniać 160 mln klientów iTunes Store, z kartami kredytowymi, z historią regularnych zakupów? 10 tys. dolarów każdy? Jak powinno się wyceniać dziesiątki milionów użytkowników Amazon o podobnym statusie do tych od Apple'a?
Zastanówmy się wszyscy kto tak naprawdę zarabia na gigantycznych wycenach prywatnych spółek zanim będzie za późno.