REKLAMA

iPodowe inspiracje: no-man - Mixtaped

23.11.2009 09.00
iPodowe inspiracje: no-man – Mixtaped
REKLAMA
REKLAMA

Ok, przyznaję – nie będę udawał obiektywnej recenzji, bo muzyka – wbrew wszelkim dyskusjom na temat tego, czy to zapis nutowy, czy dźwięk – to przede wszystkim emocje. I jeśli dzięki tym emocjom świat choć na chwilę wydaje się fajniejszy niż jest w rzeczywistości, to kompletnie nieważne czy to dzięki mp3, AAC, czy wave.

no-man to dla mnie wyjątkowe zjawisko muzyczne. Wyrosłe z początków lat dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku z ambientu, art-rocka i psychodelii, zakwitło w pierwszej dekadzie XXI wieku wspaniałymi albumami z jednej strony pełnymi smutnej zadumy, a z drugiej uwielbienia dla niczym nie skrępowanych dźwięków. Niegdysiejsi liderzy londyńskiej sceny muzycznej, którzy według najważniejszego swego czasu pisma muzycznego w Wielkiej Brytanii – „Melody Maker” – mieli być najważniejszym zespołem brytyjskim od czasów The Smiths, nie poszli drogą łatwego sukcesu, przez lata tworząc bezkompromisową muzykę, która wprawdzie nie zdobyła milionów łatwych fanów, ale tym, których zdobyła, na zawsze zafundowała niezapomniane przeżycia muzyczne.

„Mixtaped” to pierwszy koncertowy album w ponad dwudziestoletniej historii zespołu no-man. Nie może to dziwić, bo przez te 20 lat no-man dał tyle koncertów, że można by je pewnie zliczyć na palcach u dwóch rąk. „Mixtaped” to zapis koncertu w londyńskiej Bush Hall, który odbył się 29 sierpnia 2008 roku. Koncert rozpoczyna się krótką wersją utworu „Only Rain” z płyty „Returning Jesus” z 2001 r., z której zresztą sporo muzyki zagościło na „Mixtaped”. Rozpoczyna skrzypek?. – który niczym Robert Fripp swoje soundscape’y – zapętla motyw przewodni, wygrywając nad nim przejmujące solo. W połowie trwania wstępu wchodzi swoim niesamowicie smutnym wokalem Tim Bowness: „what can you say? a million ways to stay the same. day after day, a million ways to pass the blame” i już wiadomo, że nie będzie tu miejsca na nieskomplikowany przekaz.


Przez całość trwania koncertu Tim Bowness wypowie do zgromadzonej w London Bush Hall publiczności jedno zdanie, nie przemieszczając się w trakcie całej półtorej godziny dalej niż na pół metra od miejsca, które zajął na początku. Mimo to zupełnie nie można powiedzieć, że wokalista przechodzi obok koncertu i nie ma kontaktu z publicznością. Ma, i buduje go w sposób najbardziej prawdziwy z prawdziwych – emocjami, które przekazuje wyśpiewując kolejne utwory. Czy to w łagodnym „All Sweet Things”, czy w drapieżnym „Pretty Genius” Tim Bowness potrafi zahipnotyzować słuchacza swoimi charyzmatycznie artykułowanymi poetyckimi tekstami. To jeden z tych wokalistów, u których wydaje się, że przez te wszystkie lata śpiewa jeden i ten sam utwór. Ale śpiewa go w taki sposób, że chce się go słuchać stale.

Na płytach studyjnych no-man brzmi niezwykle nowocześnie – mnóstwo tam techniki, sampli, przesterów i komputerowo generowanych dźwięków. Dlatego na żywo każdy jeden utwór musi brzmieć inaczej niż na płytach. I brzmi! W studiu no-man to dwie osoby: Tim Bowness i mag współczesnej kultury Steven Wilson. W 29 sierpnia 2008 r. w London Bush Hall no-man to 7 osób: dwóch gitarzystów, basista, perkusista, klawiszowiec, skrzypek i wokalista. Sporo to instrumentów, żeby dla każdego znalazło się miejsce w dość oszczędnych aranżacyjnie pieśniach no-man. Mimo to aranżacje poszczególnych utworów są ascetyczne; każdy muzyk słucha innych muzyków nawzajem i zanim zdecyduje się na solową zagrywkę zastanowi się nie raz i dwa, czy aby jego solo będzie adekwatne w danym momencie. Taka postawa charakteryzuje jedynie doskonałych muzyków.

Następujące po „Only Rain” – „Time Travel in Texas” zaskakuje drapieżnością. Na najbardziej alternatywnym albumie studyjnym no-man – „Wild Opera” – utwór brzmi funkowo; w wersji koncertowej na „Mixtaped” brzmi jak potężny numer rockowy z fenomenalną wymianą ciosów pomiędzy poszczególnymi instrumentami. To zresztą charakterystyczne dla prawie wszystkich utworów na albumie koncertowym no-man: oszczędne rozpoczęcie jednym instrumentem oraz wokalem, a zakończenie hedonizmem dźwięków wygrywanych na 100% mocy przez wszystkich bez wyjątku muzyków na scenie.

„All Sweet Things” to jedyny obok „Carolina Skeletons” utwór, który w wersji koncertowej brzmi niezwykle podobnie do wersji studyjnej. Ale następny po tym pierwszym utwór „Pretty Genius” z albumu „Wild Opera” brzmi zdecydowanie bardziej funkowo niż na płycie. „All the Blue Changes” to pierwszy przedsmak punktu kulminacyjnego koncertu, który nastąpi w ostatnim utworze części zasadniczej koncertu. „Truenorth” mimo, iż bez kapitalnej trzeciej części zaskakuje słodkością, a w „Wherever There Is Light” skrzypek Steve Bingham zapodaje kończące solo tak piękne, że wyciśnie łzę z każdego wrażliwego oka. Jaka szkoda, że ostatni dźwięk tego sola jest nietrafiony. „Days In the Trees” to kawałek, który grany był na ostatnim koncercie no-man, który odbył się? 15 lat wcześniej. „Lighthouse” poraża finalnym jazgotem wszystkich instrumentalistów.

Przed finałem części zasadniczej koncertu mamy dwa utwory z „Returning Jesus” – wspomniane powyżej „Carolina Skeletons” oraz tytułowe „Returning Jesus”. Ten drugi to jeden z moich ulubionych utworów no-man w historii – na koncercie brzmi jeszcze bardziej tajemniczo i mrocznie niż na płycie studyjnej, a gitara Stevena Wilsona w tym kawałku to kwintesencja tego, za co najbardziej ceni się tego muzyka – świetny timing połączony z kapitalnym dźwiękiem oraz lekko jazzzowym zacięciem.

Ostatni utwór w zasadniczej części koncertu – tytułowy „Mixtaped” zaskakuje najbardziej – na płycie „Schoolyard Ghosts” brzmi jak jazz-rockowa kołysanka, a na koncercie jak hard-rockowy hymn. Wilson wspina się na wyżyny swoich umiejętności nie tylko technicznych, ale także feelingu. Zresztą żadne słowa – nawet te najbardziej wyszukane – nie oddadzą magii, z którą gitara Wilsona współpracuje z wokalem Tima Bownessa. To trzeba po prostu usłyszeć lub zobaczyć. Na bis no-man zagrał w Londynie „Things Change” z gościnnym udziałem szkypka Bena Colemana, który był w jednym z pierwszych składów no-man oraz mniej dynamiczną niż na płycie studyjnej wersją „Watching over Me”.

Tyle. Aż tyle. Tylko tyle.

the run-down streets, the civil wars,
you don’t go there anymore –
it’s how you used to live.

the trampled hopes, the made-up laws,
the itchy feet, the pub quiz bores –
it’s so hard to forgive.

(All Sweet Things)

slow it all down. it always moves too fast.
follow me down to where i’ll always be.
i don’t want to stay a million miles away.

(Returning Jesus)

you survived another winter.
you survived where nothing grew.

the days felt cold and never changing,
so you just slept the whole way through.

(Truenorth)

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA