Dorzućmy parę czujników tu i tam
Gdyby nie telefonia komórka, nikt i nic nie zmusiłoby nas do noszenia stale przy sobie komputera, który mieści się w kieszeni. Z resztą spójrzcie na ?sukces? palmtopów. Albo tych potworków Microsoftu, co to były za duże do kieszeni, a za słabe by zastąpić laptopa. Odtwarzacze MP3? Apple sprzedał w ciągu 7 lat coś koło 180 milionów iPodów. Czyli trochę więcej niż Nokia sprzedaje telefonów. W jeden kwartał.
Ale nie chodzi nawet o liczby. Chodzi o kosmiczną skalę zmiany. Praktycznie każdy ma dziś w kieszeni mały, elektroniczny gadżet. I to przez cały czas.
Dotąd jednak było dość nudno. Telefony służyły do telefonowania i - ewentualnie - wysyłania SMSów. Nic, czego nie dałoby się zrobić bez nich (tyle, że nie natychmiast i nie z każdego miejsca). Ostatnio zaczynają być trochę mobilnymi przeglądarkami WWW.
Fajnie, ale za rogiem czekają dużo ciekawsze tematy.
Jedną z najbardziej irytujących rzeczy w jeżdżeniu samochodem są korki. Zwłaszcza niespodziewane, psujące cały plan podróży. Załóżmy, że masz do przejechania kilkusetkilometrową trasę i gdzieś w jej połowie trafiasz na paskudny zator. Miejscowi wiedzą jak ominąć go drogami lokalnymi, ale ty, z definicji, nie jesteś tu miejscowym. Twój GPS ci nie pomoże - poda tylko ?optymalną? trasę. Optymalną, czyli wyliczoną przy założeniu, że jedziesz mniej-więcej z maksymalną, dozwoloną prędkością.
Nawigacja mogłaby ominąć korek, gdyby wiedziała, gdzie on jest. Tylko skąd niby miałaby wiedzieć? Oczywiście, do zbierania aktualnych danych można zatrudnić cały sztab ludzi i tony elektroniki. I nawet tak się robi. Ale po co?
Przecież praktycznie każdy ze stojących w korku kierowców ma w kieszeni telefon. Coraz częściej wyposażony w odbiornik GPS. Brakuje tylko darmowego (albo bardzo bardzo taniego) kanału zwrotnego, by przesłać dokładne dane o położeniu i prędkości do Wielkiego Centralnego Komputera, który wszystko przeliczy i wypluje z powrotem ładną mapę korków. Ale to kwestia czasu - nowoczesne smartfony są coraz częściej sprzedawane z solidnymi ryczałtami na transmisję pakietową. Podziękujcie ajfonowi.
Coś takiego próbuje robić w Polsce NaviExpert (niestety, nie real time). Podobnie działa też mapa na stronie TVN Warszawa (tutaj dane pochodzą z jednej z firm zajmującej się monitoringiem aut flotowych). To powoli się rozkręca, zwłaszcza że w przypadku NaviExperta użytkownicy i tak muszą przesyłać dane - program pobiera na bieżąco całe mapy.
Ale wyobraźcie sobie, co by było, gdyby do komórki dorzucić parę innych czujników poza akcelerometrem i GPSem. Nie są jakoś strasznie drogie, a będą coraz tańsze. Wystarczy potem zebrać dane, przefiltrować przez kawałek oprogramowania i - voila - mamy piękną, aktualną mapę smogu albo hałasu. I to minimalnym kosztem.
Z resztą, posłuchajcie tego faceta:
Nikt nie kupi za własne pieniądze urządzenia do śledzenia GPS tylko po to, by w akcie wielkiego altruizmu pomagać innym omijać korki. Tak samo, jak nikt nie kupuje dziś komputera po to, by szukać kosmitów. Ale jeśli można robić to przy okazji, korzystając z posiadanego sprzętu i nie ponosząc dodatkowych kosztów... ?
Z resztą, pierwsze próby wykorzystania sieci zbudowanych z czujników zaszytych w komputerach, które gdzieśtam ktośtam ma na biurku, mamy już za sobą. Słyszeliście o sieciowym wykrywaczu tsunami, który korzysta z akcelerometrów instalowanych pierwotnie po to, by chronić twarde dyski?
A teraz pomyślcie sobie, jaki miałoby to potencjał, gdyby zamiast komputerów wykorzystać komórki.