Edukacja w czasach AI. Szkoła przyszłości pogłębi nierówności?

– Świat edukacji podzieli się na dzieci, którym rodzice zapłacili za dobrej jakości technologie i na bieżąco aktualizowane narzędzia i te, które będą miały je w darmowym dostępie, ale będą musiały np. wysłuchać 20 min reklam co godzinę, a oferowana przez nie wiedza będzie niepełna albo pełna manipulacji i kłamstw – mówi w Magazynie Spider’sWeb Plus Jowita Michalska, autorka książki "Szkoła w czasach AI Jak przygotować dzieci na wyzwania jutra".

fot. shutterstock / Roman Samborskyi

Sto lat temu wyzwaniem dla edukacji było nauczanie dzieci czytania i pisania. Dziś młodzi ludzie muszą wiedzieć, jak korzystać z internetu, by znaleźć potrzebne informacje w szybko rosnącym zbiorze danych. Wkrótce będą musieli nauczyć się, jak poruszać się w rzeczywistości rozszerzonej i wirtualnej, wchodzić w interakcje z robotami i odróżniać fakty od opinii – przekonuje Jowita Michalska, autorka książki "Szkoła w czasach AI. Jak przygotować dzieci na wyzwania jutra". 

Jej debiutancka książka przedstawia najważniejsze koncepcje przyszłości, które powinny poznać nasze dzieci, by rozwój AI był dla nich szansą, a nie zagrożeniem. Ma być też przewodnikiem dla rodziców, nauczycieli i wszystkich osób zainteresowanych edukacją, które pragną wyposażyć młode pokolenia w narzędzia niezbędne do odnalezienia się w coraz bardziej złożonej i szalenie szybko zmieniającej się rzeczywistości.

Rozmowa z Jowitą Michalską, edukatorką, założycielką Fundacji Digital University, której misją jest wyrównywanie szans i edukacja w zakresie nowych technologii i kompetencji przyszłości, prowadzącą autorski podcast "Digitalks". Autorką książki "Szkoła w czasach AI Jak przygotować dzieci na wyzwania jutra", wydaną przez Wydawnictwo MT Biznes. 

Marek Szymaniak: Twoja córka właśnie skończyła podstawówkę i wybiera liceum, a więc przyszłość. To dla takich jak ona napisałeś tę książkę?

Od dwóch lat nosiłam się z zamiarem napisania książki o edukacji, ale ostatecznie powstała ona dopiero w tym roku. W ostatnich miesiącach prywatnie dużo rozmawiałam na temat szkół, kompetencji przyszłości i zawodów. Sporo dyskutowałam na ten temat z moją córką, Jagodą, ponieważ chciałam, aby decyzja o wyborze liceum była jej własna, ale jednocześnie nie chciałam, aby czuła się osamotniona w jej podejmowaniu. W Warszawie, jak i w innych dużych miastach, istnieje ogrom możliwości. Chciałam pomóc jej dokonać bardziej świadomego wyboru. W końcu mam w tym obszarze wiedzę i doświadczenie – od dekady prowadzę Fundację Digital University oraz spółkę edukacyjną. Współpracujemy z tysiącami nauczycieli, dzięki czemu rozumiem, jak funkcjonuje szkoła i jakie ma słabości. Zajmuję się także przyszłością rynku pracy w kontekście rozwoju technologii, wiem więc, jakie kompetencje mogą być potrzebne w przyszłości. Pomyślałam, że mogłabym pomóc nie tylko jej, ale także innym, którzy sięgną po tę książkę.

Ale po co książka, przecież piszesz, że takim drogowskazem dla dziecka może być ChatGPT. Może – cytuję – postawić diagnozę, w czym uczeń jest dobry, jakie ma bazowe talenty.

Nigdy nie chciałabym, żebyśmy puścili rozwój technologii beż żadnej  kontroli, ale nieużywanie jej powoduje, że tracimy narzędzie, z którego moglibyśmy korzystać. Tak jakbyśmy świadomie odrzucali trzecią rękę lub nowy mózg. Dlatego receptą jest współpraca. Wykorzystanie technologii do naszych celów.

fot. shutterstock / Jorm Sangsorn
fot. shutterstock / Jorm Sangsorn

Obecnie nie ufałabym ChatowiGPT tak bardzo, żeby tylko i wyłącznie na podstawie jego diagnozy, decydować, jakie moje dziecko ma kompetencje oraz talenty. Jestem uważnym rodzicem i wiem, co moje dziecko potrafi, lubi, i co je interesuje. ChatGPT, czy inny duży model językowy, może być wsparciem. Tak jak był wsparciem przy powstaniu tej książki.

ChatGPT pisał za Ciebie?

Nie i nie napisałby tej książki za mnie, ale był niezwykle pomocny np. przy wstępnym gromadzeniu informacji. Bez niego nie trafiałbym np. na ciekawe przykłady eksperymentalnych szkół w oddalonych miejscach świata, o których zwyczajnie nie słyszałam. A tak pomógł mi odnaleźć te perełki, o których ja potem mogłam dowiedzieć się więcej, aby je opisać.

A pytałaś ChataGPT o talent Twojej córki?

Nawet o tym nie myślałam, bo dość dobrze ją znam. Spędzamy razem dużo czasu, rozmawiamy, rozumiemy się. Ona sama też potrafi nazwać wiele rzeczy - określić, co potrafi i co ją pasjonuję. Więc zapytać ChataGPT oczywiście mogłyśmy, ale byłaby to baza do dyskusji. Sztuczną inteligencję wykorzystałabym do analizy danych uczniów, aby poznać ich lepiej.

To nie mogą robić tego nauczyciele? W książce krytycznie piszesz o polskiej szkole, że jest przestarzała, nie uczy zadawać właściwych pytań, nie zajmuje się wykrywaniem talentów. A jednak są wyjątki jak choćby Ryszard Szubartowski, nauczyciel z III LO w Gdyni, który odkrył talenty Jakuba Pachockiego, Szymona Sidora, Filipa Wolskiego, pracujących w OpenAI. Ba, talent Tomasza Kulczyckiego (dziś w Google) podobno zauważyła nauczycielka i namówiła do udziału w olimpiadzie informatycznej. A to tylko kilka przykładów ze świata IT. 

Oczywiście trafiają się wspaniali ludzie, którzy mają misję, zarażają pasją i uskrzydlają dzieci. Jednak trzeba odróżnić indywidualne starania od systemowych działań. Wśród tych drugich mogłoby znaleźć się kształcenie nauczycieli tak, aby stali się odkrywcami talentów, wykorzystując do tego także narzędzia sztucznej inteligencji. Dziś, czy dziecko jest w czymś dobre, sprawdzamy poprzez system testów, co kończy się wkuwaniem na pamięć. Udowadniamy dzieciom, ile to jeszcze nie potrafią. Przerzucamy odpowiedzialność na dziecko, choć to odpowiedzialność systemu i nauczyciela.

To jak sztuczna inteligencja będzie mogła pomóc nauczycielowi? 

Nie tylko nauczycielowi, ale całej szkole. Nie chodzi o to, aby zlecić ChatowiGPT, aby przygotował kolejny tekst, tylko aby tego rodzaju narzędzia w czasie rzeczywistym analizowały wszelkie dane dotyczące uczniów; jak się uczą, gdzie potrzebują wsparcia, czy obecna forma nauczania jest właściwa. Sztuczna inteligencja będzie takim tutorem, który będzie pomagał w codziennych obowiązkach, pilnował czy usiedliśmy do lekcji, przygotował plan nauki. A nauczyciele zyskają czas, dzięki czemu będą mogli nawiązać mentoringową relację z uczniem, aby pozwolić mu odkrywać oraz wzmacniać jego potencjał. 

Ktoś już to robi? 

Chińczycy robią to dobrze. Fakt, że do opinii publicznej przebijają się raczej szokujące elementy tej edukacji, czyli dzieci w tych strasznych opaskach, inwigilacja. Ale w tle tego jest dobra analityka, która pomaga dzieciom w Chinach zrozumieć, jak się uczyć oraz dostosować do ucznia model codziennej nauki.

Nauczyciel z krwi i kości może angażować i motywować, bo w międzyludzkiej komunikacji może pojawić się coś głębokiego, co pozwala reagować na problemy jak dezorientacja u ucznia, czy wręcz przeciwnie korzystać z takich rzeczy jak nagłe jego zainteresowanie. Trudno mi sobie wyobrazić, aby model językowy potrafił nawiązać taką relację z uczniem. 

To w ogóle nie będzie rola ChataGPT. Dlatego podział obowiązków między nim i nauczycielem jest bardzo sensowny. Używajmy właściwych możliwości do właściwych rzeczy. 

Nauczyciele zazwyczaj idą do tego zawodu z pasji, ale ona gubi się po drodze ze względu na przepracowanie i rozbuchaną administrację. Ale gdy damy im czas i narzędzia dające im szansę zaangażowania się w obszar, w którym są najlepsi, czyli właśnie motywowania dzieci, to efekty mogą być imponujące. Prawdopodobnie każdy miał takiego nauczyciela, który kiedyś popchnął go do czegoś. Zainspirował. Zaraził pasją. Ci ludzie są w szkołach, trzeba ich odkorkować. Technologia może zrzucić z ich barków sprawy administracyjne jak żmudne sprawdzanie sprawdzianów. Po prostu dać im przestrzeń, aby zarażali pasją. A nauczać mogą np. w odwróconym modelu, gdzie uczniowie prowadzą lekcje, a nauczyciel tylko i aż, zadaje odpowiednie pytania, koryguje, moderuje. 

A kto sprawdzi wiedzę uczniów? ChatGPT będzie czytał wypracowanie, które sam wcześniej napisał? Nauczyciele skarżą się, że prace domowe straciły sens. 

Zupełnie inaczej zaadresowałabym to wyzwanie. Po pierwsze dziś nie wiemy, jak będzie wyglądała praca naszego dziecka w dorosłym życiu. Może będzie miało agenta, co-pilota czy inne narzędzie, które będzie mu pomagało? A więc czy nie powinniśmy przypadkiem tych modeli współpracy uczyć już na poziomie szkoły? Jeśli tak, to jeśli zakażemy ich używania, aby dziecko nie ściągało, to w złym świetle stawiamy cały ten obszar. 

To jak inaczej podejść do tych prac domowych?

fot. shutterstock / Jorm Sangsorn
fot. shutterstock / Jorm Sangsorn

Możemy powiedzieć uczniom tak. Słuchajcie, piszemy wypracowanie, każdy korzysta z takich narzędzi technologicznych, jakich chce i oceniamy nie samo wypracowanie, ale to w jaki sposób ono powstawało, jak wykorzystaliśmy do tego technologię, gdzie nam się przydała, a gdzie lepsze rzeczy stworzyliśmy sami. Dzięki temu nie traktujemy dziecka jak oszusta i jednocześnie oswajamy z kompetencjami przyszłości (uczymy zabierania głosu, debatowania, wystąpień publicznych), ale też zrozumienia technologii, która być może będzie potrzebna mu w pracy. Zresztą możemy uczyć dzieci współpracy z technologiami, aby ChatGPT nie pisał całego wypracowania, ale np. przygotował jego podstawy, co może rozbudzić kreatywność i ostatecznie pozwolić osiągnąć lepsze wyniki. 

A swojej córce pozwalałaś korzystać z ChataGPT przy odrabianiu prac domowych? 

Oczywiście. Bawimy się tym od samego początku i obie uczymy. Zafascynowało mnie, jak Jagoda zadaje pytania i wydaje polecenia. 

To znaczy? 

Pewnego razu miała do napisania wypracowanie o Dywizjonie 303. Najpierw poprosiła o przygotowanie wypracowania, ale efekt jej się nie spodobał. Potem dodała, że dla uczennicy klasy siódmej. Lepiej, ale nadal kiepsko. Potem poprosiła, żeby napisał wypracowanie, jakby był nauczycielem w klasie siódmej. A na koniec kazała sprawdzić wszystkie te teksty i wystawić ocenę z uzasadnieniem. I w taki sposób sama, bez mojej pomocy, zrobiła całe kompendium wiedzy, jak napisać, aby było dobrze. Dziecku trzeba pozwolić eksperymentować, ale dać też ramy, gdzie są granice wykorzystania technologii. 

Czyli tak: ChatGPT pomoże odrobić pracę domową, zaplanuje naukę i sprawdzi, czy się nauczyliśmy. Nie obawiasz się, że dla rodziców to będzie zbyt wygodne? Pewnie znajdą się tacy, którzy zrzucą całą odpowiedzialność za naukę i wyniki dziecka na ChataGPT.

Oczywiście, że się obawiam tego, bo widzę, że dziś wykorzystujemy technologię w najgorszy możliwy sposób. Wielu rodziców daje dziecku, często kilkulatkowi, smartfon i niczego nie kontroluje, bo boi się konfrontacji albo chce mieć święty spokój. W efekcie dzieciak siedzi przyklejony do ekranu po 5 godzin dziennie.

Może dlatego w Dolinie Krzemowej dzieci prezesów i ważnych osób są uczone w tradycyjny sposób: bez komputerów i smartfona, a za to z papierowymi książkami. Kluczowa jest za to relacja z nauczycielem. Czy oni wszyscy się mylą? 

Tak naprawdę nie wiemy i pewnie nigdy dowiemy się, jak uczą się dzieci najbogatszych ludzi. To, co przebija się do mediów, wcale nie musi być prawdziwe. Natomiast to na co trzeba zwrócić uwagę to, że są to narzędzia, które trzeba kontrolować i dostosować do potrzeb. 

Rodzice wiedzą już, że dzieciom alkohol szkodzi, ale tego, że szkodzą im media społecznościowe, że są dla nich niebezpieczne, wielu z nich uparcie wciąż nie widzi, chociaż eksperci alarmują o szkodliwości tego modelu od dawna. Powoli zaczyna docierać to też do rodziców, którzy łączą smartfony z tym, że dzieciom trudniej jest  się skupić na lekcji. Mają gorsze wyniki w nauce. 

To może trzeba zakazać telefonów w szkołach? 

Uważam, że smartfon powinien zostać w domu i być dobrem reglamentowanym. Ale jestem zwolenniczką wprowadzenia technologii w analityce, abyśmy mogli przygotować dzieciom indywidualną edukację, która pozwoli im lepiej się rozwijać. Niektórzy dyrektorzy też uważają, że to dobry pomysł, ale spotykają się z ogromnym oporem rodziców przed takim rozwiązaniem. To pokazuje, jak wielkie są u tych drugich braki w świadomości zagrożeń. 

fot. shutterstock / Jorm Sangsorn
fot. shutterstock / Jorm Sangsorn

W książce wspominasz spotkanie z Samem Altmanem, który największe nadzieje wiąże z personalizacją nauki. Szef OpenAI przekonuje, że "każdy uczeń może mieć własnego tutora AI", co ma wyrównywać szanse w edukacji. Nie widzisz zagrożenia w tym, że bogate dzieci z elity będą miały wersje premium tych programów, a cała reszta będą korzystały z halucynujących wersji, które w szkole gastronomicznej będą uczyły, żeby dodawać klej do pizzy?

Widzę takie zagrożenie. Technologia ogromnie rozwarstwia nam świat i sprawia, że bogaci są jeszcze bogatsi a biedni biedniejsi. Widzimy ten proces od dekad. Pytanie, co możemy z tym zrobić, i co zrobimy, bo każda decyzja ma swoje konsekwencje. 

Jaki jest najbardziej prawdopodobny scenariusz?

Nie wiem, ale uważam, że powinniśmy być przygotowani również na najgorsze scenariusze. Świat edukacji podzieli się na dzieci, którym rodzice zapłacili za dobrej jakości technologie i na bieżąco aktualizowane narzędzia i te, które będą miały je w darmowym dostępie, ale będą musiały np. wysłuchać 20 min reklam co godzinę, a oferowana przez nie wiedza będzie niepełna albo pełna manipulacji i kłamstw.

Niezbyt optymistyczna wizja. Co możemy z tym zrobić?

Naciskać na wielkie technologiczne firmy i je regulować, bo same się nie uregulują.  Nie zrobią nic same z siebie, a jedynie przymuszone przez opinię publiczną, rządy, Unię Europejską. Ich celem jest zarabianie pieniędzy dla inwestorów, a nie zbawienie świata i oferowanie produktów świetnej jakości za darmo. Szczególnie że koszt wytrenowania modelu typu ChatGPT to są gigantyczne pieniądze.

fot. shutterstock / Jorm Sangsorn
fot. shutterstock / Jorm Sangsorn

Czyli Sam Altman mówiąc, że każdy będzie miał tutora, mówi prawdę, ale nie wspomina, że ten darmowy będzie kiepskim nauczycielem, który kłamie, a przyłapany na błędzie nie będzie umiał się do tego przyznać.

Tak, dokładnie. Ale wiesz to halucynowanie może nie być takie złe...

Słucham? Dziecko może nie mieć wiedzy, żeby rozpoznać fejka. Po prostu nauczy się głupot. 

Z drugiej strony to może być pewien wentyl bezpieczeństwa, bo jeśli powiemy dziecku, że ten model językowy czasem kłamie i zmyśla, to może to wytworzyć pewną nieufność i nawyk sprawdzania.

Mam spore wątpliwości. Raczej będzie tak: nie mam czasu ani ochoty sprawdzać. Biorę, co daje i pora na CS’a.

I tutaj wiele zależy od rodziców. Jeśli sami będą korzystać z tych narzędzi ostrożnie, weryfikując informacje, to nauczą przez naśladownictwo tego samego swoje dzieci. Na koniec dnia może pozwoli to dzieciom zrozumieć to, jak działają narzędzia, których używają. W niektórych krajach elementy tego rodzaju edukacji w ramach higieny cyfrowej są wprowadzane do programów nauczania w szkole. U nas robi się to bocznymi drzwiami, ale dobrze, że się robi.

W książce przekonujesz, że zmiany w edukacji są konieczne, bo rynek pracy przyszłości będzie wymagać zupełnie innej wiedzy i zestawu kompetencji niż te, których dostarczamy obecnie. Cytuję: być może 90 proc. naszych zajęć okaże się bez sensu, bo nie będzie na nie zapotrzebowania. Skoro nie wiemy, jak będzie wyglądać przyszłość, jakie zawody się pojawią, to jak zmienić system edukacji? Nikt nie wie, co będzie za 20 czy 30 lat.

Rynek pracy jest niewiadomą. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądał za 20 lat. Poza tym, że na pewno bardzo się zmieni. Zmienią się zawody, niektóre znikną, inne się pojawią. Jesteśmy w okresie przejściowym i faktycznie nikt nie wie, jaka będzie przyszłość, ale wiemy, jakie talenty i kompetencje mogą być w przyszłości pożądane. Dlatego ważne jest, aby dzieci, nawet w przedszkolu, np. grały w szachy czy uczyły się kodowania. Ale nie po to, żeby zostać programistami, którzy być może nie będą już potrzebni, bo kod będzie pisała sztuczna inteligencja, ale aby rozumiały logiczne myślenie. Musimy ich tego uczyć, bo logicznie myślą maszyny, a my z nimi będziemy współpracować. 

Jednocześnie nie chodzi o to, aby dzieciom dopychać zajęć dodatkowych od rana do nocy, bo muszą mieć też czas na zabawę, odpoczynek albo po prostu nudę, bo ta nie tylko potrafi pobudzić kreatywność, ale i stwarza możliwość odkrywania świata, uczenia się przez doświadczenie.

Czyli jesteś optymistką?

W życiu generalnie jestem optymistką, ale nie, jeśli chodzi o technologie. Nie jestem techno-optymistką, która widzi tylko pozytywy. One może i przyjdą, ale są też ciemne strony, złe scenariusze, zagrożenia, którym trzeba przeciwdziałać albo z nimi walczyć, wprowadzając twarde regulacje trzymające Big Techy w ryzach, testując nowe koncepcje takie jak 4-dniowy tydzień pracy czy dochód uniwersalny. Świat się bardzo zmienia, a my jesteśmy mało gotowi.

Dziękuję za rozmowę.