Europejskie zacofanie. Nie mamy nawet solidnej sieci, a marzymy o wyścigu na technologie

W ostatnich latach zmieniło się postrzeganie firm telekomunikacyjnych przez klientów. Kiedyś dostawcy usługi premium, obecnie coraz częściej uważani za oferujących towar codziennego użytku, jak gaz, prąd czy woda. Pojawiają się też pytania, czy to, co nam oferują, nie powinno być za darmo?

Telekomunikacja

– Hasło do internetu to "starwars", pisane małymi literami – mówi mi kelner w jednej z warszawskich kawiarni, w której rozsiadam się popracować z kawą i kanapką, za które zapłaciłam 42 zł. To niemal dwukrotność tego, ile płacę za nielimitowane połączenia i 10 gigabajtów internetu w telefonie. A i tak przecież uważam, że płacę dużo.

Czy jest dla nas istotne, kto nam ten internet dostarcza? Zupełnie nie. Ważne, że Instagram i Netflix działają. Logo dostawcy nie robi nam różnicy. Firmy telekomunikacyjne utraciły swoje funkcjonalne i emocjonalne wyróżniki, przez co zmuszone są do konkurowania między sobą w głównej mierze ceną.

– Przez ostatnie 10 lat usługi telekomunikacyjne stawały się coraz tańsze. I chociaż przyzwyczailiśmy się do tego, że opłaty za telefon czy internet muszą być niewielkie, one nie mają nic wspólnego z realnymi kosztami ich wykonania – mówi prof. Stanisław Piątek z Uniwersytetu Warszawskiego. 

Wobec rosnącego zużycia danych branża telekomunikacyjna stoi przed strategicznym wyzwaniem. Według prognoz zużycie danych do 2027 roku wzrośnie trzykrotnie, z 3,4 miliona petabajtów (PB) w 2022 roku do 9,7 miliona PB. 

Szefowie telekomów narzekają, że to big techy są odpowiedzialne za zalew danymi.

W raporcie ETNO, europejskiego lobby operatorów telekomunikacyjnych z 2022 roku, stwierdzono, że ponad połowa światowego ruchu danych internetowych generują serwery sześciu amerykańskich firm: Amazon, Apple, Google, Meta, Microsoft i Netflix, ale w żaden sposób nie przyczyniają się do budowy infrastruktury.

– Nowoczesne sieci są kręgosłupem konkurencyjnej gospodarki cyfrowej. Inwestycje operatorów w sieci radiowe czy światłowodowe otwierają wszystkim drogę do uczestnictwa w życiu społecznym i gospodarczym. Ich głównymi beneficjentami nie są mieszkańcy czy lokalni przedsiębiorcy, ale giganci technologiczni, którzy korzystając z wszechobecności i niezawodności sieci publicznych byli w stanie odcisnąć piętno na wszystkich obszarach rynku. Nie są to zwykli użytkownicy sieci publicznych, ale podmioty, które dzięki swojej pozycji i globalnej skali działalności zaczęły ustalać zasady gry w sferze cyfrowej – przekonuje Małgorzata Krajewska, dyrektorka Regulacji i Spraw Europejskich Orange Polska.

Chociaż udało się położyć wiele kabli światłowodowych, nawet w tych bardziej odległych regionach (np. na wsiach), niskie zyski (wg New Street zwrot z inwestycji w branży spadł ze zdrowego poziomu wynoszącego średnio 18 proc. do marnych 8 proc.) spowolniły wprowadzenie sieci 5G tak szybko, jak to zrobili Chińczycy czy Amerykanie. A przecież już trwają rozmowy o 6G, której prędkość transmisji danych ma być nawet 50 razy większa niż 5G. Chiny już zaczęły szykować się do tego skoku technologicznego, w lutym China Mobile trafiło na pierwsze strony gazet, po tym jak wystrzeliło pierwszego na świecie satelitę do przetestowania 6G. Kilka tygodni później Stany Zjednoczone i dziewięć innych krajów (w tym m.in. Czechy, Francja i Szwecja) wydało wspólny komunikat o współpracy mającej na celu rozwój technologii 6G.

– W wielu krajach unijnych jest problemem, że sporo firm nadal korzysta ze swoich sieci miedzianych i niewiele robią, żeby je modernizować na światłowód – mówi nam Wojciech Dziomdziora, główny prawnik w Grupie Nexera.

– Jednym z powodów jest to, że cena internetu na miedzi jest dużo niższa niż cena na światłowodzie – zaznacza ekspert i dodaje, że sieci miedziane są przestarzałe, nie spełniają wymogów technologicznych dzisiejszego świata i przede wszystkim, na co też zwraca uwagę Komisja Europejska, zużywają dużo więcej energii niż światłowód i jako takie zostawiają dużo większy ślad węglowy. 

Europejska branża telekomunikacyjna od lat powtarza, że potrzebuje pomocy, żeby dalej modernizować coraz bardziej obciążoną sieć. I wydaje się, że ich wołanie o pomoc w końcu zostało usłyszane. 

Łabędzi śpiew telekomu

O tym, jak potężna i wpływowa była kiedyś branża telekomunikacyjna, niech świadczy ta historia. 

Telecom Italia (TIM), były włoski monopolista telekomunikacyjny, 26 lat temu miał swoje momentum. Wart około 100 miliardów dolarów biznes zadłużenie miał niewielkie, posiadał udziały w kilkudziesięciu grupach technologicznych na świecie, zatrudniał ponad 120 tys. osób. Był szóstym największym telekomem w skali świata. Wiodło się mu tak dobrze, że szefostwo telekomu wpadło na chytry plan, aby przejąć mającego wtedy trudności Apple’a. Tak, dokładnie tego samego Apple’a. 

Był rok 1998. W tym samym roku, co firma wypuściła pierwszego iMaca, a Steve Jobs dopiero co wrócił do firmy, włoska delegacja przyjechała przygotowana, żeby przejąć przyszłego technologicznego giganta. Dyrektorzy Telecom Italia mieli szczegółową ofertą zakupu Apple'a, który wówczas wart był zaledwie 5 miliardów dolarów (dziś wartość firmy z logo jabłuszka to 2,6 biliona dolarów). Włosi zaproponowali zaporowe 23 miliardów dolarów, ale Jobs propozycję odrzucił. O ile dalszą historię spektakularnego sukcesu Apple’a zna cały świat, los dla jego potencjalnego nabywcy z Półwyspu Apenińskiego nie był tak łaskawy. 

Zresztą najnowsza historia europejskiej telekomunikacji jest pełna wielkich ambicji i spektakularnych porażek. Jak opisuje "The Economist", w ciągu ostatnich dwudziestu lat wiele firm z tego sektora stało się dużymi, zintegrowanymi operatorami, oferującymi wszelkiego rodzaju usługi. Niektórzy próbowali być nawet kimś więcej niż tylko operatorami sieci, inwestując w media czy technologie. Co istotne, wówczas to firmy telekomunikacyjne napędzały rozwój cyfrowy. 

Telekomunikacja
fot. Stockerz/Shutterstock.com

W latach 2000–2010 sektor telekomunikacyjny wdrażał łącza szerokopasmowe, które są podstawą dzisiejszej gospodarki cyfrowej. To wówczas narodziły się Skype, YouTube, Uber i Instagram. Z kolei wprowadzenie szybkich łączy szerokopasmowych pobudziło dalszy rozwój, umożliwiając konsumentom oglądanie telewizji w rozdzielczości 4K i filmów na żądanie. Operatorom telekomunikacyjnym udało się zbudować mocną pozycję i nawiązać silne relacje z klientami. Jednak wszystko, co dobre, prędzej czy później się kończy. Pierwsze trzęsienie przyszło w 2007 roku. Globalny kryzys finansowy nie oszczędził w czepku urodzonych telekomów. 

Znaczący wpływ na pogarszające się warunki działalności telekomunikacyjnych gigantów z Europy miały także regulacje rynkowe. Dawni monopoliści zostali zobowiązani do udostępniania swoich sieci konkurencji na warunkach hurtowych. Operatorów sieci komórkowych z kolei zmuszono do otwierania swoich sieci i zawierania tak zwanych umów roamingowych z nowymi podmiotami wchodzącymi na rynek. Regulatorzy, aby stymulować konkurencję, przyznawali nowym operatorom mobilnym korzyści finansowe, umożliwiające im rozwój własnych sieci. Ponadto ceny roamingu międzynarodowego oraz hurtowe stawki za zakończenie połączeń w sieciach komórkowych były stopniowo obniżane. 

Jak pisała "Rzeczpospolita" w 2013 roku: "W ciągu 6 lat przychody czterech telekomów z tzw. Wielkiej Europejskiej Piątki (Deutsche Telekom, France Telecom, Telecom Italia, Telefónica, Vodafone - przyp. red.) na rynkach Starego Kontynentu skurczyły się o 23 proc., czyli o około 34 miliardy euro.  Z szacunków "Rz" wynika, że ze 148 miliardów euro przychodów, jakie w 2006 roku odnotowały łącznie telekomy – niemiecki, francuski, włoski i hiszpański, w końcu ubiegłego roku zostało 114 miliardów euro".

– Najgorsze już za nami - mówił Stephen Richard, prezes France Telecom (dziś Orange) cytowany przez "Financial Times" tuż przed otwarciem targów branży telekomunikacyjnej w Barcelonie w 2013 roku. Był bardzo optymistyczny, choć jak sam wówczas stwierdził: "połączenie problemów gospodarczych, intensywnej konkurencji i rosnących kosztów inwestycji prawdopodobnie nie spowoduje natychmiastowego ożywienia gospodarczego". 

Niestety, mimo początkowym wzrostów firmom telekomunikacyjnym nie udało się przełożyć swojej kluczowej roli w zakresie łączności na zyski. Jak podaje Reuters, od początku 2000 roku kapitalizacja rynkowa europejskich telekomów zmniejszyła się sześciokrotnie do 270 miliardów dolarów. Nie inaczej stało się na polskim rynku. 

–  Wartość polskiego rynku stacjonarnego i komórkowego to w uproszczeniu 40 miliardów. Przez ostatnie 15 lat rynek wynosi tyle samo, ale jeśli wziąć pod uwagę inflację, to de facto polski rynek telekomunikacyjny stracił aż połowę na wartości – mówi nam Piotr Mieczkowski, prezes Fundacji Digital Poland. 

Przyszłość branży telekomunikacyjnej nie wygląda obiecująco. Jednak dużą rolę w być albo nie być telekomów może odegrać – tak jak przed laty – legislator.

Interwencjonizm europejski

Europejska branża telekomunikacyjna od lat powtarza decydentom, że ma trudności z wypracowaniem zysków niezbędnych do dalszego inwestowania w sieci. Prosili o wsparcie finansowe, aby zrealizować wielomiliardowe inwestycje we wdrażanie sieci 5G i sieci pełnoświatłowodowych. 

Wspominano o poluzowaniu wymagań dotyczących konsolidacji na rynku, żądano, aby big techy płaciły za korzystanie z ich sieci. Dotychczas zarówno rządy, jak i Unia Europejska były głuche na te sygnały, jednak w najbliższym czasie może się coś ruszyć. 

Głównie ze względu na to, że europejscy decydenci zorientowali się, że stoimy przed problemem, jakim jest odpowiednia wydajność infrastruktury łączności. Infrastruktura w obecnej postaci nie jest w stanie utrzymać gwałtownie rosnącej ilości danych, które generujemy, przeglądając Instastories, oglądając nowy serial na Netflixie czy nawet pisząc ten artykuł. Nie mówiąc już o tym, co będzie w przyszłości, kiedy rozwinie się IoT (ang. internet of things). 

"Obecna sytuacja finansowa unijnego sektora łączności elektronicznej budzi obawy co do jego zdolności do znalezienia środków na znaczne inwestycje niezbędne, aby nadążać za zmianami technologicznymi" – napisała w lutym tego roku Komisja Europejska w białej księdze pt. "Jak sprostać potrzebom Europy w zakresie infrastruktury cyfrowej?", czyli dokumencie inicjującym debatę w Unii Europejskiej.  

– Rzeczywiście w białej księdze Komisja Europejska powiedziała w końcu to, na co europejski sektor telekomunikacyjny zwracał uwagę już od dawna: współczesny rynek cyfrowy wymaga świeżego spojrzenia. Nie da się odpowiedzieć na stojące przed Europą wyzwania, korzystając z rozwiązań projektowanych w czasach, gdy internet i sieci mobilne były dopiero w powijakach – zaznacza Małgorzata Krajewska, dyrektorka Regulacji i Spraw Europejskich Orange Polska.

Dokument rozpoczyna stwierdzenie, że porównując pokrycie siecią światłowodową w Europie z Koreą Południową, Japonią i Stanami Zjednoczonymi, jesteśmy daleko w tyle.

 – A idąc dalej w tym tempie, zapowiedzianego pełnego pokrycia do 2030 roku na pewno nie osiągniemy – mówi Wojciech Dziomdziora, główny prawnik w Grupie Nexera. 

Komisja zwraca uwagę, że gorsza kondycja europejskiego sektora telekomunikacyjnego składa się na niższe wykorzystanie sieci, wyższy stosunek długu do przychodów, a także inflacja i większy koszt pieniądza. 

W dokumencie zaznaczono, że fragmentaryzacja sektora może mieć wpływ na zdolność operatorów do osiągnięcia skali niezbędnej do inwestowania "w sieci przyszłości". Podczas konferencji prasowej Margrethe Vestager zaznaczyła, że niwelując różną architekturę sieci, różny poziom zasięgu, inne podejście do zarządzania, a także odmienne regulacje, europejscy operatorzy mogliby skorzystać. 

– Ta fragmentaryzacja jest straconą szansą gospodarczą. Jeśli tylko usuniemy te różnice, będziemy świadkami kształtowania się jednolitego rynku usług telekomunikacyjnych. Pojawią się ogólnoeuropejscy gracze, którzy będą mogli w pełni czerpać korzyści ze skali – powiedziała podczas konferencji Vestager.

Europejskie firmy telekomunikacyjne, obciążone miliardami euro długów, działają na małych i wysoce konkurencyjnych rynkach, a to bardzo utrudnia im rozwój. Dziś w Unii Europejskie działa 50 operatorów komórkowych i ponad 100 operatorów stacjonarnych, z czego niektórzy to lokalne spółki zależne od większych grup. To ogromna liczba w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi czy Chinami, gdzie na rynku konkuruje garstka firm.

– Komisja Europejska dopiero rozpoczęła konsultacje białej księgi (…), a wyznaczony przez Ministerstwo Cyfryzacji termin zgłaszania uwag upływa 30 czerwca. Obecnie analizujemy ten dokument i jest zbyt wcześnie na jakikolwiek komentarz w tej sprawie – informuje nas Arkadiusz Majewski z działu komunikacji korporacyjnej Polkomtela. Komentarza w sprawie zapowiedzi Komisji Europejskiej nie miał także Play.

Pierwszym testem Unii Europejskiej, czy rzeczywiście stała się bardziej wyrozumiała w kwestiach antymonopolowych na rynku, była fuzja pomiędzy francuskim operatorem telefonii komórkowej Orange i MasMovil na rynku hiszpańskim. Po otrzymaniu zielonego światła zarówno od Unii Europejskiej, jak i hiszpańskiego urzędu stworzą największego operatora w Hiszpanii obsługującego ponad 30 milionów klientów telefonii komórkowej.

"Skala ma kluczowe znaczenie, jeśli chodzi o realizację ogromnych inwestycji niezbędnych do zbudowania najnowocześniejszej infrastruktury cyfrowej, której Europa potrzebuje dla swojej konkurencyjności. Nadal istnieje zbyt wiele barier regulacyjnych na drodze do prawdziwego jednolitego rynku telekomunikacyjnego” – mówił Thierry Breton podczas ogłoszenia białej księgi.

Według informacji "Financial Timesa" dokument ponownie ożywi debatę na temat konsolidacji sektora telekomunikacyjnego. Bruksela blokowała już duże transakcje, w tym próbę zakupu O2 przez CK Hutchison za kwotę 10,5 miliarda funtów w 2016 roku.

O ile konsolidacje zwiększą perspektywy telekomów, według ekspertów mniejsza liczba dostawców usług mogłaby skutkować pogorszeniem jakości usług dla konsumentów, ograniczeniem wyboru oraz wzrostem cen.

– Nie wierzę w taki scenariusz, bo podwyżki musiałyby być prawie dwukrotne, czyli tyle, ile stracił w ostatnich latach na wartości rynek. Dodatkowo podniesienie cen to jest za mało, potrzeba instytucjonalnych rozwiązań – mówi Mieczkowski. 

Europa w tyle

Plany Europy są bardzo ambitne. Do 2030 roku do szybkiego internetu (5G i światłowód) mają mieć dostęp wszystkie gospodarstwa domowe w Europie.

W rewolucji telekomów może pomóc unijny akt o infrastrukturze gigabitowej. Nowe prawo ma przyspieszyć i obniżyć koszty wdrożenia zarówno światłowodów, jak i 5G w całej Unii Europejskiej. Dotarcie do wszystkich obywateli Europy za pomocą sieci gigabitowych jest kluczem do włączenia społeczno-gospodarczego. Jednak dane są mniej optymistyczne niż plany. 

Z danych przedstawionych w "Raporcie o stanie Cyfrowej Dekady 2023 – Polska", opublikowanym przez CyberPolicy NASK, wynika, że choć w dziedzinie infrastruktury cyfrowej Polska zanotowała postępy, potrzebne są dalsze kroki rozwojowe. 

W 2022 roku z sieci stacjonarnej o wysokiej przepustowości korzystało jedynie 71 proc. gospodarstw domowych, a dostęp do sieci mobilnej 5G miało tylko 63 proc. z nich. W porównaniu - średnia dla państw Unii Europejskiej wynosi 81 proc. Warto dodać, że Polska była ostatnim krajem w UE, który przydzielił częstotliwości 3,6 GHz dla sieci 5G, zgodnie z zaleceniami Unii. Aukcja 5G, czyli rozdysponowanie docelowych częstotliwości dla działania sieci piątej generacji, to była prawdziwa telenowela. Na start aukcji 5G czekaliśmy od 2020 roku. Najpierw był problem z chińskim Huaweiem, który chciał budować sieć 5G w Polsce, bo przed jego zaangażowaniem w budowę infrastruktury krytycznej ostrzegały służby kolejnych zachodnich państw, na czele ze Stanami Zjednoczonymi. Potem aukcja nie mogła ruszyć, bo na przeszkodzie stawał brak przegłosowanej ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa, która jest niezbędna do dostosowania polskiego prawa do dyrektywy o cyberbezpieczeństwie w kwestii bezpieczeństwa sieci 5G. W końcu aukcja na częstotliwości 5G zakończyła się pod koniec 2023 roku.

O ile w dużych aglomeracjach działalność operatorów jest zyskowna, to problemem jest podłączenie do szybkiej sieci obszarów słabo zaludnionych. – Nikt nie chce brać tych pieniędzy i angażować się w łatanie tzw. białych plam, bo po pierwsze zbudowanie sieci jest bardzo drogie, a po drugie dużo kosztuje jej utrzymanie, a użytkowników, którzy płacą, jest relatywnie niewielu – mówi nam prof. Stanisław Piątek. – Chętnych do inwestycji jest zdecydowanie więcej tam, gdzie jest odpowiednia koncentracja ruchu, dużo użytkowników, którzy potrzebują wydajnych usług, szerokopasmowych dostaw. Tam, gdzie jest mniejsza gęstość zaludnienia, a telekomunikacja też jest potrzebna, pojawia się problem – dodaje prof. Piątek.

Według wyliczeń Komisji Europejskiej na modernizację sieci w Unii Europejskiej potrzeba 200 miliardów euro. Poziom inwestycji i źródła przychodów firm telekomunikacyjnych oparte na konsumentach nie są efektywne.

– Luka inwestycyjna, o której pisze Komisja, to szacunkowa różnica pomiędzy środkami, które są (bądź realistyczniej - mogą być) w zasięgu operatorów, a wydatkami jakie muszą być poniesione, aby spełnić założenia programu Cyfrowa Dekada. Mowa tu m.in. o zapewnieniu dostępu do gigabitowych sieci dla wszystkim mieszkańcom UE do 2030 r. Europa nie powinna rezygnować ze swoich ambicji, ale bez zmian prawnych rzeczywistość będzie odbiegać od oczekiwań – mówi Małgorzata Krajewska, dyrektorka Regulacji i Spraw Europejskich Orange Polska.

Jak zatem wypełnić tę ogromną lukę inwestycyjną? Ano podatkiem. 

Podatek od big techów

Europejskie telekomy od dłuższego czasu zaznaczają, że profity z korzystania z infrastruktury ich sieci czerpią big techy. W ubiegłym roku prezesi 20 największych telekomów, w tym BT i Deutsche Telekom, podpisali petycję o to, aby UE zmusiła big techy do płacenia „godziwej” składki za korzystanie z ich sieci. 

Zapis o tzw. podatku od big techów znalazł się także we wspominanej już białej księdze. Komisja nawiązuje do inicjatywy senders-pay (lub sprawiedliwego podziału tzw. fair share tax), zgodnie z którą najwięksi "generatorzy" ruchu, jak Netflix czy Google, musieliby wnosić wkład finansowy w utrzymanie sieci telekomunikacyjnych proporcjonalnie do ruchu, jaki generują.

– Dyskusji o fare share, tzn. zobowiązaniu wielkich platform internetowych, takich jak Google, Amazon, Apple czy Meta do partycypowania w kosztach budowy infrastruktury, była żywa jeszcze z rok temu, ale teraz ten kontrowersyjny temat jest zamrożony. Co ciekawe, nieoczekiwanie tę unijną propozycję opodatkowania technologicznych graczy poparł Brendan Carr, szef amerykańskiej komisji telekomunikacji, który promuje ten pomysł na gruncie amerykańskim – mówi Dziomdziora. 

Jednak także poparcie zza oceanu nie pomogło pchnąć tego pomysłu dalej. 

O opodatkowaniu rozmawialiśmy również z ministrem cyfryzacji, który – podobnie jak Dziomdziora – zauważa, że na ten moment nikt z big techami zadzierać nie chce. 

– Powiem coś jako osoba prywatna, Krzysztof Gawkowski, nie minister cyfryzacji. Uważam, że lobbing w Europie odezwał się bardzo mocno. W ostatnim czasie duże firmy w wielu grupach parlamentarnych po prostu poprosiły, aby kwestia fair share (chodzi o sprawiedliwy udział podmiotów korzystających z infrastruktury cyfrowej - przyp. red.) nie trafiła do agendy. W Polsce też przychodzą do mnie różni interesariusze, niektórzy mówią wprost, aby konkretnych rozwiązań nie wdrażać. To jest gra spryciarzy – mówił w wywiadzie dla Spider’s Web+ Krzysztof Gawkowski. Wicepremier zaznaczył, że choć w tym roku temat podatku od big techów się nie rozpocznie, ale krok po kroku będzie zabiegał, żeby przekonywać do tego partnerów koalicyjnych.  

Fair share, o ile ma wesprzeć inwestycje w sieć, może stworzyć problem. Jeśli Google czy Facebook dołożą się do sieci, mogą chcieć w zamian wymagać, żeby ich ruch był traktowany priorytetowo. A przecież naszą świętą zasadą europejskiego rynku telekomunikacyjnego jest zasada neutralności sieci. Operator nie patrzy, jaki i czyj sygnał przekazuje, nie priorytetyzuje żadnego – mówi Dziomdziora.

Piotr Mieczkowski z Digital Poland widzi jeszcze inny problem. – Nawet gdyby wprowadzono podatek od big techów, pieniądze będą wpływały do Skarbu Państwa. Czy politycy będą chętni, żeby oddać te pieniądze telekomom? Doświadczenie pokazuje, że pewnie chętniej wydadzą je na bardziej widoczne lub lepiej opłacające się politycznie cele – zaznacza Mieczkowski, nawiązując do przekazania pieniędzy z funduszu szerokopasmowego na rzecz funduszu cyberbezpieczeństwa. 

W Ministerstwie Cyfryzacji powołano fundusz szerokopasmowy, stworzony na podstawie opłat pobieranych od telekomów, które miały iść na budowę sieci światłowodowej. Jednak ówczesne ministerstwo miało inny pomysł. – Były minister cyfryzacji Cieszyński przekierował te pieniądze z budowy światłowodów, głównie na wypłatę wynagrodzeń dla pracowników zajmujących się cyberbezpieczeństwem. Nie słyszałem o tym, aby nowy rząd miał mieć inny pomysł – zaznacza Mieczkowski. 

– Dzisiaj budowa sieci w Polsce zajmuje bardzo dużo czasu i jest bardzo kosztowna. Wiedząc, że dużymi krokami zbliża się KPO i FERC, w październiku 2022 roku na konferencji PIKE cała branża, wszystkie izby telekomunikacyjne złożyły na ręce ministra cyfryzacji pakiet propozycji zmian ustawowych i działań faktycznych, które miały na celu przyspieszenie i ułatwienie prowadzenia inwestycji. To były gotowe propozycje, z których do dziś nic nie zostało wdrożone – mówi Dziomdziora. 

Dziomdziora liczy, że zgodnie z publicznie poczynionymi deklaracjami obecne kierownictwo resortu cyfryzacji wprowadzi cały pakiet działań proinwestycyjnych, jak tylko upora się z Prawem komunikacji elektronicznej, czyli ustawą mającą zastąpić obecną ustawę Prawo telekomunikacyjne. – Pakiet proinwestycyjny jest potrzebny bowiem do realizacji inwestycji nie tylko ze środków publicznych, ale także środków własnych – zaznacza ekspert Nexery. 

Przyszła konkurencyjność gospodarki europejskiej jest silnie związana z dostępem do zaawansowanej infrastruktury oraz usług cyfrowych sieci. Szybka, bezpieczna i powszechnie dostępna łączność jest kluczowa dla implementacji nowoczesnych technologii, które otworzą drogę do rozwoju internetu rzeczy, telemedycyny, pojazdów autonomicznych czy sztucznej inteligencji. 

Bez inwestycji w szkielet nowych technologii nie ma co podchodzić do cyfrowego wyścigu. Kto chce szybciej biec, niech najpierw włoży buty.