Kto dziś mówi Kremlem? Tak propaganda Putina korzysta na kryzysach demokracji

Wraz z rosnącym zmęczeniem polskiego społeczeństwa własnymi problemami retoryka antyukraińska powraca. Widać to nie tylko w trakcie protestów rolników, lecz także w sklepach i na ulicach. Naukowcy opracowali nowe narzędzia by z tą dezinformacją skutecznie walczyć. Tylko jaki sens ma walka na fakty w kontekście problemów politycznych? 

23.02.2024 09.09
Kto dziś mówi Kremlem? Tak propaganda Putina korzysta na kryzysach demokracji

250.

Tyle sposobów rosyjskiej dezinformacji wskazuje Martyna Blidziukiewicz, szefowa unijnej grupy do spraw walki z dezinformacją. Rosjanie dopasowują treść dezinformacji do lokalnego kontekstu i konkretnej grupy odbiorców. Wraz z pełnoskalowym inwazją na Ukrainę operacje dezinformacyjne znacząco wezbrały na sile.

W Polsce przekaz Federacji Rosyjskiej koncentruje się na szczuciu na uchodźców. Stąd zalew fałszywych informacji o rzekomych przestępstwach popełnianych przez Ukraińców. Wystarczy wspomnieć viralowe nagranie, na którym – wedle opisu – dochodzi do pobicia polskiego ucznia przez ukraińskiego rówieśnika. Za nim udało się ustalić, że akcja filmiku toczy się nie w polskiej szkole, a rosyjskiej miejscowości, nagranie zdążyło dotrzeć do kilkuset tysięcy osób. 

Podobnych operacji były setki. Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych odnotował aż 120 tys. prób dezinformacji w polskim Internecie w ciągu zaledwie jednej doby w miesiąc od wybuchu wojny.

Intensyfikacja działań Federacji Rosyjskiej jest ogromna. Mówimy o wzroście liczby incydentów o 20 tysięcy procent w ciągu jednego miesiąca! 

Polska skrajna prawica pomaga w rozsiewaniu fake newsów, czym wspiera wysiłki Federacji Rosyjskiej. Tak było chociażby w przypadku na morderstwa na Nowym Świecie w Warszawie. Politycy Konfederacji, działacze Ruchu Narodowego i prawicowi dziennikarze, mimo braku poszlak, ochoczo powielali fałszywą informację o ukraińskim pochodzeniu nożownika. Choć informacje te szybko zdementowała policja, to tego typu działania skutecznie zniechęcają do dalszej pomocy. 

Mimo sprzyjających warunków sukces Kremla w Polsce był tylko połowiczny. Narracje antyukraińskie nie wytrzymały w zderzeniu z solidarnością, którą Polacy okazali osobom chroniącym się przed wojną. Przyjęliśmy miliony osób do swoich domów i zorganizowaliśmy zbiórki dla osób, które zostały w Ukrainie.

Niestety, wraz z rosnącym zmęczeniem polskiego społeczeństwa własnymi problemami retoryka antyukraińska powraca, czy to w postaci podsycania lęku o bezpieczeństwo ekonomiczne (żyjący na socjalu Ukraińcy zabierają Ci pracę!), czy w postaci przywoływania historycznych resentymentów (Wołyń!).

Niestety, tendencję tę widać to w danych. Badanie Personnel Service pokazało niewielki, ale jednak konsekwentny, wzrost negatywnego nastawiania względem Ukraińców. 

Portal Kombat

Inaczej sprawa ma się na Zachodzie. Rosjanie grają tam na innych nutach. W krajach, które mniej rozumieją kontekst środkowoeuropejski, stawka toczy się o odebranie Ukrainie podmiotowości.

W tym celu Kreml snuje opowieść, zgodnie z którą Ukraina jest ledwie pionkiem w większej potyczce, jaką od dawna toczą ze sobą globalne imperia. Dokładnie na tę pułapkę dała się złapać amerykańska lewica, która zrównywała wspieranie ukraińskiego ruchu oporu z automatyczną obroną zachodniego imperializmu.

Dość przypomnieć, że DiEM25, paneuropejska organizacja założona przez Janisa Warufakisa, byłego ministra finansów Grecji w rządzie Syrizy, wypuściła komunikat o tym, że wprawdzie "mamy do czynienia z barbarzyńską inwazją Putina na Ukrainę, za którą on jest w pełni odpowiedzialny, ale jednocześnie Waszyngton jest odpowiedzialny za stworzenie warunków, które pozwoliły Putinowi na inwazję".

W tak ustawionej dyskusji konflikt staje się nieuniknionym rezultatem gry mocarstw, więc ciężko jednoznacznie wskazać winnego. To działa. Sam papież Franciszek stwierdził, że "nie może wybrać, po której ma być stronie". W tej opowieści Waszyngton sprowokował Moskwę, rozszerzając swoje interesy na wschód. Pozwoliło to Rosji nie tylko na postawienie w roli ofiary, która musiała się bronić przed rzekomym złamaniem obietnicy nierozszerzania NATO, ale także na umniejszenie pozycji Ukrainy na arenie międzynarodowej.

Odwróceniu uwagi Zachodu od faktu, że to Rosja jest agresorem służy także propagowanie terminu "specjalna operacja wojskowa".

Papież Franciszek wojnę na wschodzie też określał terminem "rosyjskich operacjach wojskowych na terytorium Ukrainy". Rosja propaguje to hasło w skoordynowany sposób i na szeroką skalę.

Francuski urząd ds. ochrony cyberprzestrzeni VIGINUM w zeszłym tygodniu zidentyfikował sieć 193 powiązanych ze sobą portali informacyjnych rozpowszechniających prorosyjskie treści w Europie Zachodniej.

W ciągu zaledwie trzech miesięcy pięć portali z tej sieci (nazwanej Portal Kombat) opublikowało ponad 152 tys. artykułów, w większości oczerniających władze Ukrainy o nazistowskie sympatie i w pozytywnym świetle przedstawiające "operację specjalną". VIGINUM w swoim raporcie zaznacza, że działania te są skuteczne i "bezpośrednio przyczyniają się do polaryzacji francuskojęzycznej cyfrowej debaty publicznej".

Brunatną fala płynie na południe

Jeszcze większy sukces towarzyszy działaniom Federacji Rosyjskiej na Globalnym Południu. Tam Moskwa gra na nastrojach antyimperialnych części społeczeństw krajów Afryki i Ameryki Południowej. Samemu pozycjonując się jako kraj bez kolonialnej przeszłości Rosja obwinia kraje Zachodu za trudną sytuację Południa, na przykład za kryzys żywnościowy. Rosjanie stawiają się w jednym rzędzie z krajami rozwijającymi się i mówią: patrzcie, postawiliśmy się hegemonii USA, przez co oberwaliśmy sankcjami - bronią Zachodu arbitralnie wymierzaną wrogom imperium, wesprzyjcie nas, bo walczymy w waszym interesie.

Kampania wizerunkowa Kremla na Globalnym Południu skutecznie zablokowała potencjalne uformowanie się globalnego bloku jednoznacznie potępiającego agresję Rosji. W trakcie głosowania na zgromadzeniu ogólnym ONZ pięć państw Ameryki Południowej nie głosowało za potępieniem Rosji za inwazję na Ukrainę. Wśród 40 krajów, które się wstrzymały lub głosowały przeciwko rezolucji potępiającej nielegalną aneksję regionów ukraińskich, większość stanowiły państwa afrykańskie. Kraje, które wstrzymały się od głosu w sprawie zawieszenia Rosji w prawach członka Rady Praw Człowieka po masakrze w Buczy, to również kraje Ameryki Łacińskiej (Brazylia i Meksyk). Pokazuje to skuteczność narracji zrównującej pomoc Ukrainie wspieraniu dominacji Stanów Zjednoczonych. 

Rosja odwraca uwagę od popełnianych przez siebie zbrodni wojennych, wypominając Zachodowi interwencje zbrojne w Iraku i Libii. Oskarża także Zachód o rasizm poprzez rozsiewanie fałszywych informacji, że Unia Europejska instruowała Ukrainę, żeby nie wypuszczać afrykańskich studentów z terenów objętych wojną. Afrykańskie serwisy informacyjne podchwyciły tę retorykę i zaczęły masowo powielać treści ze sponsorowanych przez Federację Rosyjską mediów jak Sputnik czy RT. 

W Ameryce Południowej Rosja postawiła na tworzenie hiszpańskojęzycznych treści w mediach społecznościowych. Treści sponsorowanych przez Kreml mediów są szeroko udostępniane w hiszpańskojęzycznym Internecie. Na przykład na YouTubie oraz na X (dawniej Twitter). Posiadające ponad trzy miliony obserwujących na X konto RT en Español w kwietniu 2022 roku było trzecią najczęściej udostępnianą stroną z informacjami na temat inwazji Rosji na Ukrainę w języku hiszpańskim.

Działania okazały się skuteczne, ponieważ dezinformacja nie polega wyłącznie na szerzeniu fałszywych informacji, ale także na delikatnym balansowaniu między prawdą i pół prawdą, faktem i sądem wartościującym. W końcu Zachodnie media rzeczywiście ignorują problemy konfliktów Afryki i Bliskiego Wschodu, a Zachód wykorzystuje swoją gospodarczą potęgę w relacjach z krajami rozwijającymi się. Oczywiście Rosja gra na tych sentymentach nie z troski o dobro Globalnego Południa, ale żeby osiągnąć własne polityczne cele.

Jak walczyć z dezinformacją?

Walki z mis- i dezinformacją nie ułatwia rosnąca liczba narzędzi do mikrotargetowania (czyli dostosowywania przekazu do pojedynczych osób) oraz rozwój dużych modeli językowych zdolnych do tworzenia komunikatów politycznych w sposób zautomatyzowany. Kombinacja tych dwóch technologii pozwala na stworzenie maszyny do manipulacji, która zdaniem badaczy Uniwersytetu Bristolskiego, na każde 100 tys. jest w stanie przekonać do swoich racji od 2,5 do 11,4 tys. osób. 

Badania naukowe wskazują na dużą skuteczność prebunkingu, czyli demaskowania wyprzedzającego. Można o nim myśleć jak o formie szczepienia ochronnego, które na „wirusa” dezinformacji wystawia nas odpowiednio wcześnie. Dobrym przykładem była sytuacja z początku pełnoskalowej inwazji, gdy prezydent Joe Biden odtajnił dane wywiadowcze i ujawnił spisek Rosjan, którzy próbowali sfabrykować pretekst do inwazji. Dzięki temu zabiegowi społeczność międzynarodowa nie dała się nabrać na fałszywe filmiki z aktorami udającymi ukraińskich żołnierzy. Inne badanie sugeruje, że prebunking może być skalowalny. Naukowcy z Cambridge wykazali, że wystarczy użytkownikom pokazać 90-sekundowe nagranie wyjaśniające techniki manipulacji, aby ci byli prawie dwa razy bardziej skłonni do rozpoznania tych technik niż grupa kontrolna. W porównaniu do fact-checkingu i sprostowywania dezinformacji prebunking po prostu wykazuje dużo wyższą skuteczność. 

Bezsensowna walka

Widzimy, że dezinformacja jest ważnym elementem operacji wojskowych i że istnieją w miarę skuteczne metody walki z nią. Tylko czy fetysz faktów w postaci fackt-checkingu i prebunkingu ma jakikolwiek sens w kontekście problemów politycznych? 

Antyamerykańskie i antyeuropejskie nastawienie krajów Globalnego Południa nie wzięło się z popularności memów udostępnianych przez Russia Today, a z dekad (neo)kolonialnego wyzysku i niewolnictwa. Oczywiście odpowiednio spreparowane treści mogą podsycić negatywne nastroje, nawet mocno, o czym świadczy nakręcona na Facebooku czystka etniczna Rohingów w Birmie. Tyle że badania pokazują jasno: nieprzekonanych i tak nie przekonamy. Inaczej mówiąc, ludzie mają tendencję do oceniania fałszywych wiadomości jako prawdziwych, jeśli są one zgodne z ich własnymi przekonaniami politycznymi. Potwierdzają to też dowody eksperymentalne. Ludzi da się przekonać do odrzucenia fałszywych przekonań na temat szczepień, ale takie interwencje rzadko powodują, że ludzie zmieniają swoje postawy dotyczące zamiaru szczepienia. W tym przypadku dezinformacja służy potwierdzeniu wcześniejszych przekonań, a nie ich wytworzeniu na nowo. 

Moralna panika dookoła technologii komunikacyjnych towarzyszy nam jeszcze dłużej. Już w 1858 roku The New York Times określał telegraf mianem "zbyt szybkiego dla prawdy". Telegraf jako wygodny sposób szerzenia propagandy miał doprowadzić do destabilizacji społeczeństw poprzez odłączenie ludzi od realnego świata i zapchanie ich głów fałszywymi ideami. Brzmi znajomo? 

Oczywiście, w odróżnieniu od mediów tradycyjnych, w mediach społecznościowych każdy konsument jest także producentem treści, czego rezultatem jest zalew infosfery niesprawdzonymi newsami, które mogą, ale nie muszą być dezinformacją. A dezinformacji "łatwiej się żyje", gdy treści jest nadmiarowo.

Nauka męczy się z podstawowym zadaniem zdefiniowania czym dokładnie mis- i dezinformacja jest. Czy jest nią prognoza pogody, która się nie sprawdziła? A odkrycia naukowe, które się zdezaktualizowały? Kluczowa jest kwestia intencji. W tym kontekście nawet odpowiednio opowiedziana prawda może służyć złym celom.

Tak rozumiana dezinformacja to nie jest wirus, który można zwalczyć debunkowaniem i prebunkowaniem. Ludzie zwyczajnie nie są bezstronnymi poszukiwaczami prawdy. Zwłaszcza jeśli chodzi o politykę. Konkurujące ze sobą przekazy polityczne nie walczą o miano faktograficznie najprawdziwszego, tylko najlepiej służącego naszym interesom. A że większość osób jest wykluczona z pozycji gwarantujących władze i bezpieczeństwo finansowe, to pojawiają się racjonalne powody, aby nie ufać establishmentowi, czyli mediom, nauce i państwu. Poziom dezinformacji w społeczeństwie jest raczej symptomem niż chorobą.

Nie mówię powinniśmy zaprzestać walki z dezinformacją, przeciwnie, powinniśmy skupić się na jej prawdziwych przyczynach. A tymi jest, zrozumiały, spadek zaufania do instytucji publicznych