Te obawy są stare jak świat, ale myślę, że dziś są jeszcze bardziej aktualne, gdy mówimy o rozwiązaniach, które mogą wpłynąć na całą ludzkość. Pamiętam taką konferencję, to było jakieś 10 lat temu. Rozmawialiśmy wtedy, jak wielkim wsparciem jest dla nas dysk Google’a, mapy Google’a. Wszyscy byli zachwyceni, że dostaliśmy fajne, darmowe narzędzie do pracy. Wszyscy poza grupą ludzi ze Strelka Institute z Moskwy (pozarządowa organizacja zajmująca się przewidywaniem przyszłości, która zawiesiła działalność po napaści Rosji na Ukrainę). Oni mówili wprost: ale to przecież wy zbudowaliście drogi, po których jeżdżą samochody, dając dane do baz Google Maps, a nic z tego nie macie.
Nie chcę wybrzmieć jako obrońca rosyjskiej niechęci do amerykańskich technologii i generalnie świata zachodniego, bo jestem zdecydowanie antyrosyjski i wspieram, jak mogę, Ukrainę, ale paradoksalnie obnaża to naszą nawiną wiarę w dobre intencje amerykańskich firm technologicznych. Sam jako wykształcony człowiek tak łatwo wpadłem przecież w pułapkę amerykańskiej firmy, która mnie przytula i daje coś "za darmo", że nawet mi to do głowy nie przyszło, że jesteśmy darmową siłą roboczą dla big techu.