E-biznes po polsku: szemrana przeszłość sponsora polskich freak fightów

Fikcyjne konkursy, pseudoquizy, spam i scam nakłaniający do wysyłania drogich SMS-ów premium. Tak kilka lat temu wyglądały początki pewnego przedsiębiorcy z Andrychowa, który dziś jest sponsorem największych gal freakfightowych w Polsce.

Kamil Karcz, Leaders, HotPay i SMS Premium

W drugiej dekadzie XXI wieku Polacy dopiero zapoznawali się z działaniem mediów społecznościowych. Organy ścigania dopiero uczyły się tzw. internetów, a prawnicy próbujący interpretować zakurzone przepisy w nowej rzeczywistości nieraz bezradnie rozkładali ręce. W sieci roiło się od stron z lewymi transmisjami telewizyjnymi, serwerów z piracką muzyką i filmami czy witryn reklamujących nielegalnych bukmacherów. Pełno było też pułapek zastawianych przez wszelkiej maści kombinatorów.

Wśród tych ostatnich można wymienić Kamila Karcza. Gdy z początkiem 2013 roku założył jednoosobową działalność Karcz-Provider Kamil Karcz, był ledwie dwa miesiące po dwudziestych urodzinach, ale miał już pomysły na pieniądze z internetu. Jak wymienia sam Karcz, wśród nich był hosting plików, masowe wysyłki SMS-ów i maili marketingowych (tzw. spam), reklamy internetowe czy obsługa mikropłatności w sieci.

W 2014 roku doszła jeszcze jedna działalność: SMS-y premium, jedna z największych sieciowych plag w poprzedniej dekadzie. Tę usługę zakończył w październiku 2016 roku tuż przed tym, jak zainteresował się nim Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Sprawa w sądzie toczyła się aż do października 2021 roku, gdy Karcz był już sponsorem wszystkich najważniejszych gal freak fight w Polsce.

Fikcyjne nagrody za drogie SMS-y premium

Cofnijmy się do 2014 roku. Jako przeważającą działalność w firmie Karcz wpisuje "działalność portali internetowych" i zakłada pierwsze serwisy: HotAwards.pl i HotCash.pl.

HotAwards był "serwisem z nagrodami". Wyskakiwał internautom m.in. jako reklamy, w których przekonywał o możliwości zdobycia takich nagród jak doładowania telefonu, bony na paliwo, kosmetyki, odzież, obuwie, sprzęt elektroniczny, grille, skutery czy zegarki. Aby je zdobyć, trzeba było wysłać SMS. Opcje były dwie: jeden drogi SMS premium lub ich stała subskrypcja, a więc ten, kto się naciął, płacił grubą kasę regularnie.

Z kolei HotCash oferował internautom udział w programach partnerskich i afiliacyjnych, które miały promować "konkursy" na HotAwards. Chętni pobierali gotowe tzw. kreacje, czyli szablony formularzy, reklam, landing page'y (proste strony www lub okienka wyskakujące na stronach) zachęcające do SMS premium i siali tę zarazę dalej po sieci. W zamian dostawali prowizje od każdej wysłanej przez "złapanego" internautę wiadomości.

Landing page wykorzystywane przez serwisy HotAwards i HotCash. Fot. UOKiK

W kreacjach Karcz umieszczał m.in. proste gry zręcznościowe, pseudoquizy oraz zdjęcia nagród i wypowiedzi fikcyjnych osób, które je rzekomo otrzymały. Przykłady? Quiz z napisami "Wygraj iPhone 5s", "Wystarczy, że odpowiesz na jedno pytanie!", "Wystarczy kilka minut!". (Później Urząd Konkurencji i Konsumentów nazwie takie komunikaty "niezgodną z prawem nieuczciwą agresywną praktyką rynkową"). Kto odpowiedział na pytanie lub rozwiązał quiz, ten widział komunikat typu "Gratulacje! Udało ci się!". Zaraz potem wyświetlał się formularz z prośbą o dane i żądaniem wpisania kodu otrzymanego po wysłaniu SMS-a premium.

Problem polegał jednak na tym, że żadnych nagród nie było. Zamiast tego internauta nabijał punkty na swoim koncie w HotAwards. Można je było zdobywać, wysyłając SMS-y płatne od 1,23 zł do 30,75 zł za sztukę. Punkty można było też zdobyć za polecenia serwisu innym użytkownikom, promowanie landing page'y czy za same logowania do HotAwards. Określona ilość punktów miała skutkować nagrodą. Tyle że koszt ich zebrania znacznie przekraczał wartość nagrody. UOKiK zwrócił uwagę, że np. aby "wygrać" iPhone'a 5S Gold, należało wysłać 800 SMS-ów premium za łączną sumę ponad 24 tys. zł.

Kreacja serwisu HotAwards. Fot. UOKiK

Ile osób w ogóle coś wygrało? 28. Szesnaście z nich otrzymało kody do gier, trzynaście doładowania Paysafecard za 30 zł, a zaledwie jedna "wygrała" iPhone'a 6 Plus. Zwycięzca go jednak nie zobaczył, bo Karczowi – jak tłumaczył potem urzędnikom – nie udało się zdobyć jego danych do wysyłki.

Kamil Karcz przyznał też, że nie posiadał oferowanych w konkursach sprzętów, bonów czy biletów na koncerty. Nie miał nawet podpisanych umów z dostawcami takich bonów.

Niektórych z tych informacji można było dowiedzieć się z regulaminu. Np. tego, że uczestnicy niekoniecznie rywalizują o nagrody widoczne na reklamach i landing page'ach oraz że HotAwards może je zamienić na nagrody pieniężne. Użytkownicy nie mogli się jednak dowiedzieć, co konkretnie mogą wygrać i ile muszą zebrać w tym celu punktów. Tego w regulaminie zabrakło.

Z kolei na landing page'ach stopki z zasadami i ceną SMS-a podane były mniejszą, zlewającą się z tłem czcionką i często widoczne po długim scrollowaniu, daleko od samego formularza czy quizu. Niekiedy formularz wyskakiwał jako osobne okienko, a info o koszcie SMS-a podane było właśnie na drugim planie, w tle, na dole strony. A zgodnie z Prawem telekomunikacyjnym informacje te powinny być umieszczone obok numeru, na który należy wysłać SMS premium. Karcz sam zresztą przyznawał w poradniku dla partnerów, że usunął tę informację z formularza, co "diametralnie" zwiększyło przychody z SMS-ów.

Stopki informacyjne z konkursów HotAwards. Fot. UOKiK

Dodatkowo Kamil Karcz oferował innym stronom internetowym "wypożyczanie" usługi premium SMS. Promował się na ogólnodostępnych forach, które szukają chętnych do zarobku w sieci (make-cash.pl, zarabiam.pl). Jeśli ktoś też chciał zarabiać na SMS-ach premium, ale bez odsyłania do strony HotAwards, mógł skorzystać z narzędzia Karcza. Ten ostatni pobierał za to oczywiście opłaty.

Na jednym z forów internetowych Karcz wygadał się, że nie będzie zwracał uwagi na to, czy klienci jego usługi SMS przestrzegają zasad i np. nie wprowadzają użytkowników w błąd. Dopuszczał też współpracę z nieletnimi. Zachęcał, że nie trzeba nawet mieć własnej strony, można rozsyłać linki po Facebooku i na tym zarabiać. Pozostaje sobie tylko wyobrazić, jakie kłamstwa wymyślali ludzie rozsiewający linki do SMS premium po social mediach, byleby na tym zarobić.

Linki do scamów, podejrzanych stron czy bramek wyłudzających SMS-y mogą lądować np. na Facebooku, bo serwisy na nie naciągające maskują rzeczywisty adres www, dzięki czemu omijają filtry platform społecznościowych. UOKiK wskazał, że tę technikę stosował także Kamil Karcz.

"Nadużycia wszelkiego rodzaju"

Nie wiadomo, ile osób straciło pieniądze, wysyłając SMS-y z nadzieją na zdobycie nagród. Zresztą niekoniecznie musiały one wiedzieć, że uczestniczą w konkursie. Celem było skłonienie internauty do wysłania SMS-a, a potrzebne do osiągnięcia tego celu środki były drugorzędne. Z lektury dokumentów, które Karcz wysyłał do Urzędu w trakcie toczącego się postępowania, wyłania się jego ówczesna linia obrony.

W sierpniu 2016 roku tłumaczył urzędowi, że HotCash został wyłączony, bo niektórzy użytkownicy wykorzystywali jego funkcjonalności do nadużyć ("wszelkiego rodzaju" – zaznaczył Karcz). Czyli niezgodnie z prawem promowali serwis, na którym on sam zarabiał. Twierdził, że przypominał użytkownikom HC o zakazie nieuczciwych praktyk, banował niesfornych, współpracował z organami, które pytały o jego partnerów, i aktywnie przeciwdziałał nadużyciom. Sam miał zwracać uwagę partnerom serwisu, czyli de facto wyrobnikom, którzy rozsyłali scam dalej, że zakazane jest "podszywanie się pod osoby prywatne, firmy oraz instytucje, a także łamanie praw autorskich" i kłamanie, że zabawa ta jest darmowa.

To nie pomyłka. Karcz w dokumentach użył słowa "podszywanie". Nie jest to udowodnione, ale można sobie wyobrazić, że partnerzy programów takich jak HotCash mogli np. włamywać się na konta użytkowników Facebooka, by uruchamiać tam "wirusy" rozsyłające prywatne wiadomości typu "cześć Kasia/Maciek, to chyba twoje zdjęcia + link". W końcu ograniczała ich głównie wyobraźnia.

UOKiK uznał bowiem, że ostrzeżenia o zakazie nadużyć słane do partnerów przez Kamila Karcza miały charakter pozorny, a ich celem było głównie zrzucenie z siebie odpowiedzialności. Choć przestrzegał partnerów przed łamaniem prawa, to wypłacał im prowizje bez względu na to, czy prawo łamali, czy nie. Karcz przyznaje w dokumentach, że stworzone w jego serwisie możliwości "prowokowały użytkowników do bardziej agresywnych form promocji usług, mimo wyraźnych zakazów" i właśnie to miało być powodem wyłączenia serwisu. Nie decyzja UOKiK o wszczęciu postępowania.

Z kolei w czerwcu 2017 roku tłumaczył, że HotAwards nie polegał przede wszystkim na zdobywaniu punktów, a za nie nagród. SMS-y premium miały pozwalać na sam dostęp do serwisu, a jego podstawową usługą miało być zyskanie dostępu do dzwonków i tapet na telefon. A poza tym to nie sam Karcz promował serwis, tylko uczestnicy jego programu partnerskiego, więc to oni są winni nadużyć.

SMS Premium. Fot. UOKiK

Urząd wskazał jednak, że to Karcz przygotowywał układ, treść i wygląd kreacji. Działania partnerów były wtórne, oni "tylko" siali to dalej. "Takie, a nie inne zorganizowanie funkcjonowania serwisu i programów partnerskich leżało w gestii przedsiębiorcy i było wynikiem jego decyzji" – pisze Urząd. A to, że niektórych ludzi nadużywających zasad blokował, nie tylko miało go wybielić. Przy okazji zarabiał, bo zbanowanym przepadały wypracowane w usłudze SMS premium pieniądze.

W tym samym piśmie Karcz na swą obronę podaje, że odbiorcami jego serwisów byli młodzi ludzie, a reklamy widniały tylko w internecie. Jaki z tego wniosek? Według Karcza nie były więc one kierowane do wszystkich, lecz tylko do osób wykształconych, dobrze poinformowanych, "które znają sytuację naruszeń w internecie, a więc na pewno wcześniej dokładnie sprawdzali, po co, komu i za ile wysyłają SMS-a".

Jednocześnie jednak przeczy temu wnioskowi, dodając, że przecież "duży odsetek konsumentów nie czyta w ogóle umów", więc to ich wina, że dali się naciągnąć, ergo Karcz nie powinien za to ponosić negatywnych konsekwencji.

Wyprowadza też wniosek, zgodnie z którym skoro użytkownicy przystępujący do jego quizów i konkursów nie składali reklamacji, to znaczy, że znali regulamin i wiedzieli, ile kosztują SMS-y. To nieprawda. UOKiK wszczął postępowanie właśnie po skargach konsumentów.

Kolejnym argumentem miała być niewielka szkoda, bo według Karcza użytkownicy i tak nie byli zainteresowani wracaniem do serwisu po nagrody "z uwagi na konieczność bardzo długiego zbierania punktów".

Kilkanaście dni później biznesmen bronił się przed karą w kolejnym piśmie, twierdząc m.in. że przychody z serwisu HotAwards stanowiły tylko mniejszą część przychodów jego firmy i powinno to być uwzględnione przy ewentualnej karze finansowej. Na wszelki wypadek – by nie dopadła go jeszcze ustawa hazardowa – zaznaczył też, że nie stosował na swych stronach terminów "loteria" czy "losowanie". Zaproponował nawet, że odkupi winy i zorganizuje loterię (po uzyskaniu zezwolenia), w trakcie której rozda nagrody, które były prezentowane w serwisie.

Co na to UOKiK? W odpowiedzi, która ma 14 stron, argumenty Karcza zostały zmiażdżone. Szef urzędu stwierdza m.in., że specyfika mechanizmu polegała na uzyskaniu korzyści finansowych kosztem dużej liczby osób, ale jednocześnie przy niewielkiej szkodzie dla poszczególnego klienta – bo kto będzie się bił o 30 zł stracone w internecie i jak? A nabrać mógł się każdy, kto ma telefon komórkowy, dlatego godzi to w zbiorowy interes konsumentów. Poza tym wyliczone są kolejne "grzechy" Karcza: regulamin nie tylko był schowany, ale napisany tak zagmatwanym i niezrozumiałym językiem, by użytkownik nie był w stanie zapoznać się z wszelkimi potrzebnymi informacjami.

Wśród głównych sposobów naruszania zbiorowych interesów konsumentów, czyli każdego z nas, UOKiK wymienił:

  • reklamy mówiące, że po wysłaniu SMS premium użytkownik dostanie konkretną nagrodę (np. "wygraj iphone 5s"), co nie było prawdą;
  • sugestie w reklamach, że SMS premium równa się udział w konkursie, choć oznaczał tylko zdobycie punktów w HotAwards;
  • brak informacji, jaka jest cena SMS ani kto realizuje usługę (to niezgodne z Prawem telekomunikacyjnym).

Spółki, pod których banderą prowadzone były serwisy z SMS-ami premium, zostały zamknięte. W trakcie postępowania UOKiK Kamil Karcz przeniósł serwisy na spółkę Leaders i to ona dostała karę 616 tys. zł, którą potem sąd zmniejszył do 339 tys. zł.

Sponsor polskich freak fightów

W międzyczasie, w listopadzie 2016 roku, Kamil Karcz założył kolejną z wielu swoich spółek: ePłatności. Trzy lata później firma została wpisana na listę ostrzeżeń publicznych Krajowego Nadzoru Finansowego i tym samym wykreślona z rejestru biura usług płatniczych. Lista ostrzeżeń publicznych ma za zadanie alarmować społeczeństwo oraz podmioty gospodarcze o konieczności zachowania większej ostrożności podczas kontaktów z tymi podmiotami. Świadczenia pieniężne, do spełnienia których zobowiązują się podmioty nieposiadające zezwolenia KNF, nie są objęte państwowymi gwarancjami.

Jak tłumaczy Kamil Karcz, sytuacja ta wynikła "z powodu błędnej klasyfikacji świadczonych usług płatniczych", czyli innymi słowy: innej interpretacji przepisów niż interpretacja KNF.

I faktycznie, w grudniu 2019 roku firma trafiła do rejestru małych instytucji płatniczych (MIP). Do dziś serwis ePłatności właśnie w tym charakterze działa. Wszystko obecnie odbywa się zgodnie z prawem, co potwierdziła nam Komisja Nadzoru Finansowego. W rejestrze MIP widnieje także spółka HOTPAY B2B założona przez Kamila Karcza. Obie firmy obsługują platformę HotPay, która jest jednym z głównych sponsorów polskich freak fightów od początku ich istnienia. Do tej pory jej reklamy pojawiały się na wszystkich dziewiętnastu galach Fame MMA, wszystkich pięciu galach Prime MMA oraz na pięciu z sześciu gal High League. Jedynie najnowsza federacja, Clout MMA, nie miała jak na razie nic wspólnego z HotPay.

Gala Fame Friday Arena. Fot. YouTube

Zapytaliśmy Kamila Karcza o wszystkie te sprawy. Mówi, że ma ambiwalentny stosunek do okresu, w którym prowadził firmy Karcz-Provider i Leaders sp. z o.o. sp. k. – Byłem wówczas młody, tak że z jednej strony był to początek trudnej, ale ciekawej przygody związanej z prowadzeniem działalności gospodarczej. Z drugiej, nie dysponując odpowiednim doświadczeniem, popełniłem całą masę błędów, które kosztowały mnie dużo, zarówno nominalnie, jak i emocjonalnie. Widzę również dużo utraconych korzyści i niewykorzystanych okazji. Był to okres dynamicznego rozwoju oraz zdobywania doświadczenia: bardzo dużo się nauczyłem i miałem okazję poznać wielu wartościowych ludzi. Innymi słowy, odpowiedź na to pytanie brzmi: "to zależy" – odpowiada, gdy pytam, jak wspomina tamten okres.

Błędy, które wtedy popełnił, nazywa kosztownymi (zarówno finansowo, jak i wizerunkowo) okazjami do nauki i wyciągania wniosków, które stosuje w swej działalności do dzisiaj. – Przede wszystkim, kiedy zaczynałem przed ponad dziesięcioma laty, nie mając jeszcze kierunkowego wykształcenia czy zewnętrznego wsparcia merytorycznego, każdy z segmentów prowadzonych działalności realizowałem w oparciu o zwykłą obserwację innych firm. W tamtym czasie logika mówiła mi, że skoro wiele innych zarejestrowanych i działających przedsiębiorstw prowadzi określoną działalność, to znaczy, że robi to dobrze. Robiłem tak, zamiast konsultować pomysły z kancelariami prawnymi. Jedyną kancelarią, z jaką wówczas miałem do czynienia, była kancelaria podatkowa obsługująca mi księgowość, co w moich oczach wówczas i tak wydawało się niezwykłym profesjonalizmem, gdyż znałem osoby, które w tamtych latach księgowość prowadziły samodzielnie – wyjaśnia.

W sprawie UOKiK-u zauważa, że zakończył działanie serwisów HotCash i HotAwards po konsultacji z radcą prawnym, jeszcze zanim urząd rozpoczął postępowanie. Wskazuje, że kwestionowana działalność stanowiła 28 proc. całego przychodu generowanego przez jego firmę, a urząd nałożył karę od całości przychodów (miał do tego prawo).

Ponadto w postępowaniu badano niecałe 8 miesięcy działalności serwisów i zaledwie 8 ze 100 kreacji (grafik, reklam) było źródłem zarzutów. To też nieprawda. W samej decyzji o nałożeniu kary UOKiK podał dwa razy tyle przykładów kreacji wprowadzających w błąd.

Konkursy, którymi promował się serwis Hot Awards, fot. UOKiK

Karcz zapewnia też, że działalność z SMS premium "z całą pewnością zakończyła się pod kreską" – i to nawet nie licząc późniejszej kary od UOKiK. "Jeżeli stwierdzenie, że działalność zakończyła się pod kreską, oznacza, że działalność przedsiębiorcy rzekomo nie przynosiła zysku, to przeczy temu rachunek zysków i strat Leaders za rok 2017" – odpowiada nam biuro prasowe UOKiK.

Z dokumentu tego można się dowiedzieć, że za 2016 rok przychody wyniosły blisko 8,4 mln zł, a sam zysk niecałe 1,5 mln zł. Co symptomatyczne, w sprawozdaniu za rok 2017 - czyli pierwszy rok, w którym usługa SMS premium była już wyłączona - przychody wyniosły zaledwie 2,8 mln zł, zaś zysku nie było żadnego. Firma skończyła ze stratą 267 tys. zł.

Leaders sp. z o.o. sp.k. – wyniki za lata 2016 i 2017

– Sedno działania serwisu opierało się na tzw. restockach (na wzór takich, które niegdyś były na platformie Lockerz.com), czyli akcji polegającej na przekazywaniu aktywnym użytkownikom przedmiotów opisanych na stronie. Efektem tego praktycznie wszystkie wydane przez nas przedmioty "kosztowały" naszych użytkowników nie więcej niż cena jednego wysłanego SMS (dla przykładu użytkownik, który otrzymał iPhone’a 5s, wysłał zaledwie jednego SMS za 1,23 zł, a nie "800 wiadomości, co kosztowałoby ponad 24 tys. zł") – zapewnia Kamil Karcz.

Urząd ustalił jednak, że rzeczywistość wyglądała inaczej: w regulaminie serwisów nie było mowy o restockach ani ich zasadach, a urzędnicy zauważyli tylko jedną taką akcję i to zorganizowaną tuż przed wyłączeniem serwisów HotAwards i HotCash. Akcję tę UOKiK nazywa "staraniami zmierzającymi wyłącznie do wytworzenia dowodów na uczciwość działania tego serwisu, w postaci listy osób mogących zeznać, że naprawdę otrzymały »nagrody« w serwisie HotAwards".

Z zarzutem o wadliwy regulamin zgadza się także Kamil Karcz. – Z perspektywy czasu wstyd się przyznać, ale przygotowałem go samodzielnie w oparciu o inne podobne dokumenty z podobnych serwisów, które znalazłem w sieci. Działalność opisana w regulaminie oparta była na procesie zbierania punktów, które można było wymieniać na przedmioty. Taka funkcjonalność oczywiście w serwisie też występowała, ale oparta była przede wszystkim o darmowe, a nie płatne możliwości zdobywania punktów. Innymi słowy: działalność faktycznie realizowana przez serwis była trochę inaczej skonstruowana niż stanowił opis zawarty w dokumentacji strony – wyjaśnia. Serwisy HotAwards i HotPrizes nazywa "źle przygotowanym, kosztownym błędem".

Dziś nie rozpocząłby takiej działalności bez konsultacji z kancelarią prawną – obecnie współpracuje nawet z dwoma takimi podmiotami, które niezależnie analizują każdy obszar działalności HotPay. Zapewnia, że ma "jeden z niższych na rynku" apetytów na ryzyko, co jest konsekwencją doświadczeń zebranych podczas prowadzenia serwisów z nagrodami.

Czy pieniądze z tych serwisów posłużyły do założenia HotPay? Kamil Karcz twierdzi, że nie: – HotPay powstał po przeniesieniu usług pośrednictwa w mikropłatnościach do nowej spółki, tj. wydzieliliśmy część działalności prowadzonej przez pierwotny podmiot do innego podmiotu. Dlatego nie wymagała rozruchowego wkładu finansowego: nowa firma przejęła klientów, którym stary podmiot dzierżawił określone usługi mikropłatności. Był to relatywnie duży obszar działalności spółki, z punktu widzenia prawa całkowicie legalny i prowadzony bez naruszeń interesów żadnej z grup. Po wyodrębnieniu nowego podmiotu dla mikropłatności stopniowo rozszerzaliśmy ofertę HotPay, osiągając jej obecny kształt. Finansowanie bieżące nowej spółki opierało się na zyskach z obsługi posiadanych klientów.

Poluzowane reguły

Dziś Kamil Karcz i jego firmy działają zgodnie z prawem. Serwisy, na których zarabiał m.in. dzięki SMS-om premium, zamknął niecałe siedem lat temu. Jak zwraca nam uwagę biuro prasowe UOKiK, "postępowanie w tej sprawie zostało zainicjowane w związku z otrzymywanymi przez UOKiK skargami konsumentów". HotPay jest bezpośrednim spadkobiercą firmy, która została ukarana.

Bardzo możliwe więc, że wśród setek tysięcy widzów gal freakfightowych są także ci, którzy wprowadzeni w błąd stracili pieniądze w serwisach Kamila Karcza. Człowieka, który dziś jako legalnie działający biznesmen ogrzewa swą firmę w blasku medialnych wydarzeń atrakcyjnych szczególnie dla młodych ludzi. W czerwcu minęło pięć lat od początku polskich freak fightów. HotPay już wtedy był ich sponsorem, choć Karcz był w środku sądowej batalii z UOKiK. Sprawa w sądzie zakończyła się niecałe dwa lata temu.

Poprosiliśmy o komentarz federacje Prime MMA i Fame MMA (federacja High League już nie istnieje). Ta pierwsza nie odpisała. Z kolei rzecznik Fame Michał Jurczyga mówi, że HotPay jest nie tylko sponsorem, ale i obsługuje płatności PPV. – Priorytetem dla nas jest zadowolenie widzów i muszę stwierdzić, że do tej pory nie otrzymywaliśmy żadnych uwag z ich strony na jakość usług świadczonych przez HotPay. Władze federacji również są zadowolone z dotychczasowej współpracy – dodaje Jurczyga.

To jedyna reakcja przedstawicieli świata freak fightów na wieści o Kamilu Karczu. Wcześniej przez pięć lat nikt nie sprawdził jego przeszłości. Ta postawa nie dziwi aż tak bardzo. W końcu freak fighty wywodzą się z internetu, a tam zwyczaje i ramy prawne są poluzowane. Można naciągać ludzi, a potem ubrać się w modne, drogie buty, elegancką kamizelkę, wyjąć plik pobrudzonych pieniędzy z kieszeni i stać się partnerem w poważnych rozmowach.

Zdjęcie główne: Gala Prime MMA, fot. YouTube
DATA PUBLIKACJI: 31.08.2023