"Chcesz segz? Napalony jestem". Snapchat i serwisy do poznawania nieznajomych pomagają złowić dzieci

Snapchat miał być przelotnym i nieuchwytnym medium dzięki znikającym po 24 godzinach materiałom. Jednak zboczeńcy są w sieci na tyle sprawni, że nie tylko materiały przechwytują, ale i wykorzystują np. do szantaży. W efekcie w samej tylko Wielkiej Brytanii policja dostaje trzy przypadki dziennie wykorzystywania w ten sposób dzieci.

Snapchat a bezpieczeństwo dzieci w internecie

– Chcesz segz? Napalony jestem. Dam pieniądze.
– Lubisz porno? Bo mogę z Tobą nagrać. Ale w gumkach, bez to przypał. 
– Powiem szczerze: mam ochotę na wspólną masturbację. A tii? 
– Jesteś? Lubisz starszych? Bo już mi stanął.
– Wysyłasz nudesy? Daj snapa i zróbmy to razem.

Nikt tu nie mówi "dzień dobry". Nie mówi, co słychać i jak mija dzień. Nie pyta o zainteresowania. Nie ma nawet słynnego: skąd klikasz? Jest za to pytanie o płeć, a potem już "konkrety". Wystarczy chwila, by rozmowa zeszła w erotyczne rejony. Nieznajomi pytają o wymiary, bo chcą sobie ciebie wyobrazić. Co masz na wierzchu, a co pod sukienką? A jaki rozmiar miseczki? Niby w żartach pytają, czy lubisz się zabawić. I czy jesteś uległa. Albo proponują wspólną masturbację lub chcą wysyłać nudesy. Wyślesz swoje zdjęcie albo film? Masz snapa? Łowią, a kiedy nie ma brania, znikają.

Wszystkie powyższe fragmenty rozmów pochodzą z polskich serwisów służących do poznawania nieznajomych. Wystarczą dwa kliknięcia, aby połączyć się z obcym i kilkadziesiąt minut, by otrzymać kilkanaście podobnych pytań i propozycji. Nie ma znaczenia, że podaję się za 15-letnie dziecko. I, co ważne, niemal każdy taki serwis jest tylko narzędziem do zrobienia kroku, którym jest przejście na Snapchata.

fot. icsnaps / Shutterstock.com

To aplikacja, która od lat mierzy się z poważnymi zarzutami dotyczącymi tworzenia warunków sprzyjających nadużyciom, w tym wykorzystaniu i molestowaniu seksualnemu, uwodzeniu dzieci przez internet, rozsyłaniu intymnych materiałów, a także szantażu z ich użyciem.

Już pięć lat temu Snapchat znalazł się na liście "Dirty Dozens" amerykańskiej organizacji National Center of Sex Exploitation, czyli narodowego centrum ds. wykorzystywań seksualnych. W swoim raporcie jego eksperci ostrzegali, że aplikacja sprzyja rozpowszechnianiu dziecięcej pornografii oraz czerpie zyski z erotycznych treści.

Nie bez powodu też brytyjski dziennik Sunday Times nazywa to miejsce "rajem do wykorzystywania dzieci". Śledztwo dziennikarzy tej gazety pokazało, że pedofile używają aplikacji do zdobywania dziecięcej pornografii, uwodzenia dzieci i ich szantażowania, a tylko w Wielkiej Brytanii policja zajmuje się trzema przypadkami wykorzystywania dzieci dziennie.

Mimo że modelem działania Snapchata jest to, że publikowane w nim "snapy", czyli zdjęcia i filmy, automatycznie znikają po obejrzeniu lub po 24 godzinach, to wprawieni użytkownicy bez trudu robią screeny za pomocą specjalnych nakładek hakujących Snapchata. To, że nie jest to specjalnie trudne, potwierdzają badania Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Wynika z nich, że 47 proc. użytkowników robi screeny snapów, a ponad 52 proc. spotkało się z utrwaleniem dodawanych przez nich treści bez ich wiedzy.

Kumpel-żołnierz ze Snapchata

W Stanach Zjednoczonych szerokim echem odbił się niedawny pozew, który Snapchatowi wytoczyła 16-letnia dziewczynka i jej matka. Zarzucają one twórcom aplikacji, że stworzona przez nich platforma nie została zaprojektowana tak, aby jej użytkownicy byli w wystarczający sposób chronieni przed wykorzystaniem seksualnym i krzywdą, która może ich tam spotkać. W zamian za to, co spotkało tam nastolatkę, domagają się co najmniej 5 mln dolarów odszkodowania.

Jak opisywał Washington Post, w dokumentach złożonych przed federalnym sądem w Kalifornii podpisana jest matka i jej córka, która jako 12-latka padła ofiarą dorosłego mężczyzny – wówczas żołnierza piechoty morskiej. Miał on wzbudzić jej zaufanie, przekonywać, że jest jej przyjacielem, a następnie, komplementując, żądał jej nagich zdjęć. Dziewczyna je udostępniła, wierząc, że znikną po 24 godzinach. Tak się jednak nie stało, bo sprawca otrzymane zdjęcia i filmy zapisał w telefonie, a następnie udostępnił innym.

Mężczyzna został już skazany za wykorzystanie seksualne i posiadanie dziecięcej pornografii. Jednak na tym sprawa się nie kończy. Odpowiedzialnością za całą sytuację ofiara i jej matka obarcza firmy technologiczne, które – jak przekonują prawnicy powódek – dostarczyły wadliwe produkty umożliwiające popełnianie przestępstw. Podkreślili też, że narzędzia i zasady ich użytkowania jako priorytet stawiają zysk, a nie ochronę korzystających z nich nieletnich użytkowników.

– Aplikacja Snapchat powinna wiedzieć wszystko, łącznie z tym, że moja córka była wówczas 12-letnią dziewczynką. Dlaczego nie odnotowano, że jej konto wysyła i odbiera tak dużo zdjęć i filmów dla dorosłych? Dlaczego nikt nie zareagował na to, że starszy mężczyzna nieustannie wysyła do niej wiadomości, używając wyrażeń o charakterze seksualnym? – mówiła matka w rozmowie z Washington Post i przyznała, że dziewczynka wciąż odczuwa psychiczne skutki tej sytuacji. Ma poczucie winy, leczy depresję i ma za sobą próbę samobójczą. – To bez sensu, że sprawca został ukarany, a platforma, która do tego dopuściła, nie. Zarabiają miliardy dolarów na cierpieniu ofiar, a cały ciężar i odpowiedzialność przerzucają na innych – dodała kobieta.

Liczba mnoga wspomnianych wcześniej pozwanych firm nie jest tu pomyłką. Przed sądem poza Snapchatem mogą stanąć też Google i Apple. Obie firmy na swoich platformach hostowały bowiem aplikację Chitter. A to tego programu używał skazany żołnierz do rozpowszechniania zdjęć dziewczynki. Aplikacja została już usunięta z ich sklepów, co niektórzy odbierają jako swojego rodzaju przyznanie się do winy.

Jak zwracają uwagę amerykańskie media, wytoczenie sprawy przeciwko technologicznym gigantom ma jeszcze jeden wymiar. Odsłania nie tylko historię o nadużyciach i braku bezpieczeństwa setek milionów dzieci, ale stawia również trudne pytania o odpowiedzialność Big Techów, których systemy filtrujące nieodpowiednie treści są po prostu wadliwe.

I choć odpowiedzi pozwanych firm wydają się brzmieć, jakby traktowały sprawę poważnie, to prawdopodobnie czeka je duża, być może także regulacyjna zmiana. Snapchat już jakiś czas temu postanowił działać nieco bardziej transparentnie. Zaczął publikować raporty przejrzystości, z których wynika, że tylko w drugiej połowie 2021 roku firma usunęła około 5 milionów różnego rodzaju treści i zamknęła prawie 2 miliony kont za łamanie zasad dotyczących wysyłania treści o charakterze jednoznacznie seksualnym. Aż 200 tysięcy z tych kont zostało usuniętych po tym, jak udostępniły zdjęcia lub filmy przedstawiające wykorzystanie seksualne dzieci.

Jednocześnie niektóre ze stosowanych zabezpieczeń wciąż są minimalne. Snapchat wymaga wprawdzie, aby użytkownicy mieli co najmniej 13 lat, ale podobnie jak wiele innych platform nie korzysta z systemu weryfikacji wieku. Oznacza to, że każde dziecko, które wpisze fałszywą datę urodzenia, będzie mogło otworzyć konto. Przedstawiciele firmy twierdzą, że mają też ograniczone możliwości w ochronie użytkowników, bo ci często poznają się w innej części internetu, a następnie przenoszą na Snapchata.

Tak było też w przypadku 12-letniej dziewczynki, która dziś oskarża Snapchata. Do pierwszego jej kontaktu z żołnierzem doszło bowiem na Instagramie. Dopiero po chwili rozmówcy przenieśli się na Snapchat, gdzie mężczyzna poprosił dziewczynkę o przesłanie nagich zdjęć, a kiedy ta początkowo odmówiła, wysłał jej własne. Następnie tak manipulował ofiarą, że ta wysłała mu swoje fotografie.

Miseczka Diany

Scenariusz przenoszenia się na Snapchat był też częsty, kiedy odwiedzaliśmy polskie strony służące do poznawania nieznajomych. Jak wynika z moich testów, bardzo łatwo zostać tam ofiarą napastowania seksualnego czy otrzymać nieproszone, erotyczne zdjęcia. Na potrzeby dziennikarskiego śledztwa przeprowadziłem kilkadziesiąt rozmów w serwisach 6obcy.org oraz chati.pl. Każdorazowo podawałem się za 15-letnią dziewczynkę o imieniu Diana.

Rozmówcy zwykle bardzo szybko przechodzili do "konkretów". Rzadko lub wcale nie odpowiadali na ogólnikowe pytania o to, co aktualnie robią, co lubią robić czy czym się interesują. Zamiast tego, mimo że znali wiek swojej rozmówczyni i sami byli pełnoletni, nakierowywali rozmowę na erotyczne tory: pytali o rozmiar miseczki biustonosza, o to, co mam pod sukienką albo wprost o to, czy chcę seksu, czy będę się z nimi masturbować albo wspólnie nagrywać filmy pornograficzne. Zwykle szybko chcieli też zmienić miejsce kontaktu na Snapchata, bo tam łatwo poprzez tzw. snapy można wysyłać nudesy, czyli nagie zdjęcia lub filmy. Niektórym jednak nie przeszkadzało, że nie chcę tam się przenosić i wysyłali swoje niemal nagie zdjęcia wprost do konwersacji, choć w żaden sposób o to nie prosiłem. Kiedy odmawiałem im przejścia na Snapchat lub wysłania swoich zdjęć, zwykle po prostu kończyli rozmowę. Prawdopodobnie nie chcieli tracić czasu na nierokującą konwersację. Woleli w tym czasie łowić w innym miejscu.

Screen jednej z rozmów z Chati.pl, w czasie której rozmówca przesłał nam niemal nagie zdjęcie, choć wcale o to nie prosiliśmy
Screen jednej z rozmów z serwisu 6obcy, w czasie której rozmówca, mimo że zna wiek rozmówczyni, po kilku minutach zaproponował jej wspólną masturbację

Zarówno Chati.pl, jak i 6obcy.org działają na podobnej zasadzie. Wystarczy wejść na ich stronę i kliknąć "zacznij rozmowę" lub "połącz z obcym", aby wejść w dialog z nieznajomym po drugiej stronie ekranu.

Na stronie internetowej Chati czytamy, że to "czat ruletka". "To inteligentny skrypt czatu wybiera dla Ciebie rozmówcę. Nie wiesz, kto to taki, ile ma lat i jakiej jest płci" – zachwalają twórcy strony, którzy jednocześnie na jej dole i małą czcionką podkreślają, że strona jest dozwolona od lat 18. Wiek jednak nie jest w żaden sposób weryfikowany.

Podobnie jest na stronie 6obcy.org, której twórcy zachęcają: "Po prostu kliknij Połącz z obcym, aby rozpocząć anonimową rozmowę z losową osobą/użytkownikiem". Również zaznaczają, że strona jest dozwolona dla osób pełnoletnich. Wyjątkiem są osoby, które skończyły 13 lat, ale mają zgodę rodziców. Wiek użytkowników również w tym przypadku nie jest na żadnym etapie weryfikowany. Nigdzie też nie pada pytanie o wymaganą dla osób niepełnoletnich zgodę rodziców.

Zapytałem twórców obu internetowych stron, w jaki sposób weryfikują wiek użytkowników, jak dbają o ich bezpieczeństwo, szczególnie osób niepełnoletnich? Jak chronią je przed choćby napastowaniem seksualnym, wysyłaniem nieproszonych zdjęć o charakterze erotycznym, szantażem spowodowanym wysłaniem obcym osobom swoich zdjęć czy child groomingiem, czyli mechanizmem służącym przestępcom seksualnym do nakłaniania dzieci do udziału w pornografii dziecięcej czy prostytucji? Pytałem też, w jaki sposób użytkownicy mogą tego typu niebezpiecznie sytuacje zgłosić oraz ile takich zgłoszeń trafiło do twórców serwisów w ostatnich latach.

W regulaminie strony 6obcy.org czytamy, że władze serwisu mogą zablokować użytkowników, którzy działają na szkodę innych osób, a także że wysyłanie treści zawierających m.in. nagość, pornografię i/lub promujące przemoc seksualną lub wykorzystywanie seksualne jest zabronione i mogą być zgłaszane organom ścigania. Zapytałem więc twórców 6obcy.org, jak ten zakaz egzekwują, ilu użytkowników zostało zablokowanych z powodu naruszenia tych punktów regulaminu i ile tego typu spraw zgłoszono organom ścigania.

Z kolei w regulaminie strony Chati.pl stoi, że "ofensywne zdjęcia, linki oraz treści erotyczne są zabronione na całej stronie". Pytałem więc, jak twórcy strony egzekwują przestrzeganie tego punktu regulaminu, szczególnie że wystarczy kilka minut w ich serwisie, aby takie właśnie treści otrzymać.

Według zawartych na stronie 6obcy.org informacji administratorem danych ramach oferowanych usług jest Kamil Krzyszczuk i to do niego (na wskazany adres e-mail) należy kierować wszelkie pytania odnośnie działalności serwisu. Jednak mimo upływu ponad miesiąca nie otrzymałem odpowiedzi na żadne z powyższych pytań. Żadnych odpowiedzi nie udzielili mi również twórcy i administratorzy strony Chati.pl, którzy nie zdradzają swojej tożsamości. Pytania do obu serwisów skierowałem też poprzez serwis Facebook. Administratorzy ich fanpage’ów wyświetlili wiadomość, ale również pozostawili ją bez odpowiedzi i komentarza.

11 zdjęć genitaliów

Podobny eksperyment w 2020 roku przeprowadziła amerykańska firma Bark, która zajmuje się edukowaniem o bezpieczeństwie dzieci w sieci i jest właścicielem aplikacji do kontroli rodzicielskiej. Powołała ona specjalny zespół, na czele którego stanęła Roo Powell (w mediach występowała pod nazwiskiem Sloane Ryan). Kobieta, przyjmując różne wcielenia i charakteryzacje, odgrywała role nastoletnich dziewczynek. Jednym razem udawała 11-letnią Bailey, innym 14-letnią Avę czy 15-letnią Libby. Ról i charakterów było oczywiście więcej, ale cel był jeden: wejść do internetu jako nastolatka i odnaleźć siedliska seksualnych drapieżników, w tym pedofili. Fikcyjna prowokacja miała pokazać rodzicom, jak brutalnie wygląda wirtualna rzeczywistość oczami ich dzieci.

Relację z całej kilkumiesięcznej akcji Powell zdała potem w obszernym artykule w Medium, ale za przykład tego, co ją spotykało, niech posłuży krótkie podsumowanie jednego tylko wieczoru w roli 11-letniej Bailey. W zaledwie 2,5 godziny otrzymała ponad 20 prób połączeń na czacie, siedem rozmów, wiadomości wysłało jej 17 mężczyzn, z czego 11 przesłało zdjęcia genitaliów. Do tego dostała kilka próśb o wysłanie swoich nagich fotografii.

Problem nie jest oczywiście wyłącznie amerykański. W Polsce nastolatki i dzieci też nagrywają intymne filmiki ze sobą w roli głównej i wysyłają znajomym oraz obcym. Wielu nastolatków otrzymuje takie treści, choć wcale o to nie prosiło. Potwierdza to badanie Dyżurnetu działającego w ramach Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej. Wynika z niego, że 5 proc. dzieci ze szkoły podstawowej otrzymało nagie zdjęcia przez internet czy telefon. Wskaźnik ten rośnie wraz z wiekiem i już wśród 14-17-latków wynosi 12 proc. Oznacza to, że z przejściem dziecka do szkoły średniej odsetek dostających nagie zdjęcia rośnie dwukrotnie.

Z badania wynika także, że zdjęcia i filmiki pokazujące głównie nagie fragmenty ciała są zwykle przesyłane podczas rozmów z obcymi. Najczęściej wykorzystywanym do tego narzędziem jest właśnie Snapchat. Martyna Różycka, szefowa Zespołu Dyżurnet.pl działającego w NASK, wyjaśnia, że młodzi wysyłają takie treści pod presją rówieśników, bo np. nie chcą być gorsi z powodu niewysyłania, ale też przez naciski zupełnie obcych osób.

– Bywa, że nastolatkowie mają niską samoocenę, oczekują komplementów i docenienia. Ale bywa też, że są przymuszani do wytwarzania intymnych zdjęć przez obcych. Często też takie materiały są później publikowane i krążą po sieci bez ich zgody. Rodzice powinni być czujni, bo może kryć się za tym przemoc rówieśnicza lub szantaż ze strony dorosłych. Niestety, w razie kłopotów młodzi zwykle nie proszą rodziców o pomoc, bo boją się skarcenia i nie wierzą we wsparcie – ostrzega Martyna Różycka.

Smartfon to nie smoczek

Rodziców powinno niepokoić również to, że dzieci dwukrotnie częściej zgłaszają naruszenia platformom (i używają do tego narzędzi) niż zgłaszają to dorosłym bliskim czy swoim rówieśnikom. Co gorsza, większość (51 proc.) dzieci, które zablokowały lub zgłosiły innych poznanych w internecie użytkowników, twierdziła, że ci i tak szybko ich znaleźli i kontaktowali się już z innego konta lub platformy.

Grasujący w internecie seksualni drapieżcy znają nie tylko wiele metod docierania do swoich ofiar, ale również ich "urabiania". Jednym z najczęściej stosowanych mechanizmów jest wspomniany już child grooming. To proces uwodzenia dziecka polegający na tworzeniu z nim relacji, więzi emocjonalnej, wręcz zaprzyjaźnianiu się, aby zdobyć jego zaufanie i zmniejszyć opory przed późniejszym wykorzystaniem seksualnym.

Taki proces może trwać i miesiącami, i znacznie krócej. Różne mogą być cele sprawcy. Może on dążyć do spotkania na żywo albo namawiać dziecko do tworzenia materiałów o charakterze pornograficznym. Bywa, że celem jest jedno i drugie. Jak wyjaśnia Ewa Dziemidowicz, psychoterapeutka i ekspertka ds. bezpieczeństwa dzieci i młodzieży online w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, w czasie procesu uwodzenia sprawca może budować bliską relację z dzieckiem poprzez poświęcanie dziecku czasu, pokazywanie mu, że jest dla niego ważne, okazywanie mu wsparcia i zainteresowania, komplementowanie.

– Tworzy poczucie wspólnoty doświadczeń, opowiadając, np. że też miał trudności w szkole, że też przechodził przez rozwód rodziców i miewał gorsze nastroje, więc rozumie, jak to jest. Docenia dziecko i okazuje mu zainteresowanie, dzięki czemu ono czuje się lepiej, rośnie jego poczucie własnej wartości, czuje, że jest dla kogoś ważne – mówi Ewa Dziemidowicz. Sprawca może też pełnić rolę mentora czy przewodnika w życiu dziecka. Jednym ze sposobów działania jest namawianie dziecka do zachowania ich relacji w tajemnicy. Przekonuje dziecko, aby nikomu nie opowiadało o relacji, bo inni "będą chcieli to zniszczyć, nie zrozumieją tego". To izoluje je od dorosłych, znajomych i zamyka w relacji ze sprawcą, który staje się jedynym punktem odniesienia. Bywa że dziecko zaczyna darzyć sprawcę uczuciem, zakochuje się, fantazjuje o wspólnej przyszłości.

Dziemidowicz dodaje, że kiedy sprawca zdobędzie zaufanie ofiary, zaczyna wprowadzać treści seksualizujące i oswaja dziecko z tematem seksu. – Może np. pytać o erotyczne sny albo dzielić się swoimi, pytać, czy dziecko lubi się dotykać, jaką nosi bieliznę. Może też wysyłać swoje zdjęcia, a potem namawiać dziecko, aby tworzyło dla niego takie materiały. Zdarza się, że dochodzi do szantażu na zasadzie: przyślij kolejne albo je opublikuję, wyślę do bliskich. Trzeba jednak pamiętać, że uwodzenie to nie jest linearny proces – mówi ekspertka.

Jak częste to zjawisko? – Trudno powiedzieć – przyznaje Martyna Różycka. Jej organizacja odnotowuje w ostatnich latach wzrost różnego rodzaju zgłoszeń dotyczących nielegalnych i szkodliwych treści w internecie. – Ale ciągle mamy poczucie, że to tylko część tego, co faktycznie się dzieje. Wszystkie te dane są niesamowicie niedoszacowane. Najpewniej trzeba je pomnożyć trzy- albo i czterokrotnie – mówi Różycka.

– Żadne publikowane statystyki nie oddają skali zjawiska. W wielu sytuacjach dzieci po prostu nie mówią, co je spotkało, dorosłym ani rówieśnikom. Zdarza się też, że kiedy rodzice dowiadują się o uwodzeniu, to nie chcą powiadomić policji – wtóruje Ewa Dziemidowicz. I dodaje, że do nadużyć dochodzi przede wszystkim na Snapchacie i Instagramie. – Ale też poprzez inne aplikacje jak WhatsApp czy internetowe gry – wylicza.

Kluczową rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa dzieciom odgrywają rodzice. Na pewno nie powinni traktować smartfona jak smoczka, którym dziecko uspokajamy i dajemy zajęcie. Należy też zachować uważność, bo kiedy dzieje się coś złego, to po dziecku najczęściej to widać.

– Rodzice zazwyczaj wystarczająco znają swoje dzieci, żeby zauważyć zmiany w ich zachowaniu. Gdy zauważymy, że dziecko więcej czasu niż dawniej spędza online, chowa przed nami smartfon i ukrywa to, co na nim robi, jest nieobecne i wycofuje się z naszej relacji czy ma powtarzający się gorszy nastrój, to jest sygnał ostrzegawczy. Warto się przy nim zatrzymać i go zbadać, nie bagatelizować sytuacji czy tłumaczyć zmiany w zachowaniu np. dorastaniem – tłumaczy Ewa Dziemidowicz.

Zwraca też uwagę, że częstym czynnikiem ryzyka jest po prostu samotność dzieci, które próbują zaspokoić potrzeby emocjonalne w internecie, bo w domu uwaga dorosłych jest skupiona na czymś innym, np. pracy czy wyzwaniach w relacjach osobistych. – Dzieci samotne, spędzające wiele godzin same w domu dramatycznie poszukują relacji, bliskości, więzi i ponieważ nie dostają jej u bliskich, kierują swoją uwagę w stronę internetu – mówi Dziemidowicz.

Kluczowa więc jest dobra relacja rodziców z dzieckiem. To ona może uchronić dziecko przed niebezpieczeństwem. W domach opiekuńczych, gdzie rodzice są zaangażowani i obecni, łatwiej też rozmawia się o trudnych tematach. Zarówno profilaktycznie, zanim dojdzie do niebezpiecznego zdarzenia, jak i w sytuacji kryzysowej. Jednak jak zauważa Magdalena Bigaj, działaczka społeczna i edukatorka cyfrowego obywatelstwa, rodzice zwykle tkwią jeszcze w poprzedniej epoce.

Jest nam, rodzicom, bardzo trudno, bo większość naszych rodziców nigdy nie rozmawiała z nami o seksie, a już na pewno w kontekście internetu. Nie mamy więc żadnych wzorów, które moglibyśmy powielić. Wielu z nas tkwi także w poprzedniej epoce i uważa, że czas na rozmowy o seksie, pornografii czy zagrożeniach czyhających w sieci jeszcze przyjdzie. Niestety zwykle podejmujemy temat, kiedy mleko się już rozleje – dodaje Bigaj.

Według niej drugim wyzwaniem jest "bycie na bieżąco". – Czasem widzimy, że dziecko gra w grę i myślimy: to nic groźnego, bo nie spodziewamy się, że i tam mogą czekać na nie nieodpowiednie treści. Ale daleko jestem od biczowania rodziców za to, że nie weszli w temat i nie sprawdzili. Musimy raczej pogodzić się z tym, że nigdy w pełni nie nadążymy za dziećmi i zmieniającymi się modami. Pewne rzeczy jednak, jak wzajemne zaufanie, umiejętność szczerej rozmowy, są uniwersalne i niezależne od mód. I to one ostatecznie dają wsparcie naszym dzieciom w trudnych sytuacjach w internecie. Nie musimy rozumieć młodzieżowych mód, ale musimy rozumieć nasze dziecko – dodaje.

Jak chronić dziecko? 
• Dbajmy o świadomość. Rozmawiajmy z dzieckiem o zjawisku child groomingu. Zapewnijmy, że może zawsze opowiedzieć nam o tym, co je spotkało.
• Ustalmy jasne zasady korzystania z internetu i poznawania nowych osób w sieci. Jeśli dziecko spotyka się z kimś online, dołączmy na chwilę do tej rozmowy. Jeśli pojawią się wymówki, np. że rozmówcy nie działa kamerka, to powinna zapalić się nam czerwona lampka.
• Wręczając dziecku smartfon, skonfigurujmy urządzenie i zainstalowane aplikacje np. pod kątem dostępności wszystkich funkcjonalności i widoczności profilu naszej pociechy.
• Zapytajmy operatora i dostawcę internetu o produkty, które za pomocą filtrów do kontroli rodzicielskiej zwiększają bezpieczeństwo dzieci. O skonfigurowanie sprzętu możemy poprosić sprzedawców smartfonów dla dzieci.
• Ustawmy filtry SafeSearch w wyszukiwarce Google. To tylko cztery kliknięcia! 
• Zapoznajmy się z zakładkami dla rodziców na dużych platformach. Tam są materiały pozwalające zwiększyć wiedzę.
• Przyznajmy przed sobą i dzieckiem, że nie wiemy wszystkiego, więc warto wspólnie odkrywać nowe programy, aplikacje, funkcje.
• Rozmawiajmy z innymi rodzicami. To ważne, bo zagrożenia zwykle dotyczą grup. Nawet jeśli telefon naszego dziecka będzie zabezpieczony, to nie znaczy, że te nie dotrą do niego ze sprzętu kolegi czy koleżanki.
• Trzymajmy rękę na pulsie. Wirtualna rzeczywistość ciągle się zmienia.

Gdzie szukać pomocy?

Gdy mamy podejrzenie, że dziecko padło ofiarą w sieci warto zwrócić się do:

Dyżurnet przy NASK
dyzurnet@dyzurnet.pl
tel. 801 615 005

Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę
Prowadzi i centra pomocy dzieciom i specjalne telefony:
Telefon dla rodziców i nauczycieli w sprawie bezpieczeństwa dzieci
tel. 800 100 100
Telefon dla dzieci:
tel. 116 111 

Ekspertka wyjaśnia, że to, czy do takiej wymiany wiedzy dojdzie, sprowadza się do tego, czy w domu są dobre relacje. – W świecie niewirtualnym nasze dzieci też wychodzą z domu. Od tego, czy mamy dobre relacje, zależy, czy po powrocie opowiedzą nam, co je spotkało. Więc jeśli dziecko nam ufa, to samo opowie, że w grze, gdy coś się kliknie, to widać gołe panie albo że spotkało je coś przykrego, bo dostało od kogoś nagie zdjęcia – mówi. Jak dodaje, trzeba też umieć uszanować, że dziecko ma swój świat. – Aplikacje z kontrolą rodzicielską należy instalować jawnie, wyjaśniając dziecku, dlaczego to jest konieczne. Odradzam potajemne szpiegowanie dziecka w sieci. Oczywiście duża jest pokusa pomyszkowania w telefonie dziecka czy w tajemnicy zainstalowania mu aplikacji szpiegującej. Kiedy jednak to wyjdzie na jaw, dziecko całkowicie straci do nas zaufanie. Choć to trudniejsze, lepszym wyjściem jest zapewnienie dziecka, że zawsze może do nas przyjść, poradzić się i nie będziemy źli, nawet gdy stanie się coś złego – tłumaczy Magda Bigaj.

A kiedy nie przychodzą? – Dobrze jest zadać sobie pytanie, czy jest jakiś powód, dla którego dziecko mogłoby bać się do nas przyjść. Czy może się obawiać jakiś naszych reakcji? Czy doświadczyło z naszej strony krzyku, złości, kar czy krytyki i może obawiać się, że sytuacja się powtórzy? Następnie dobrze jest zapytać dziecko, czy coś w naszym zachowaniu sprawia, że jest mu trudno z nami porozmawiać – mówi Ewa Dziemidowicz.

Do Poradni Dziecko w Sieci często trafiają dzieci, które spotkały się z bardzo silną reakcją rodziców dowiadujących się, że wysłały obcym nagie zdjęcia czy film, na którym się masturbują. – Taka sytuacja może wywołać w rodzicu różne emocje i reakcje, ale dziecko nie powinno być ich adresatem. Niestety bywa, że pojawiają się epitety, wyzywanie, kłótnie rodziców, wzajemne obwinianie. Dziecko, które zostało wykorzystane przez sprawcę uwodzenia, dodatkowo zostaje odrzucone przez rodziców, zostaje samo, często z ogromnym poczuciem winy. Pamiętajmy, że to ono jest ofiarą i my jako rodzice potrzebujemy przede wszystkim się nim zaopiekować – podsumowuje ekspertka. Bo to nie dzieci wina, gdy dostają wiadomość "chcesz segz".

Zdjęcie tytułowe: mooremedia / Shutterstock.com
DATA: 12.07.22