Rosyjskie trolle wróciły. Przekonują Amerykanów, że nie ma sensu głosować. Straszą Białorusinów, że Polska chce im odebrać Grodno

– Sowieckie działania, strategie i taktyki odrodziły się w zmodernizowanej formie rosyjskiego reżimu i ery cyfrowej. Dziś Rosja chce wygrać drugą zimną wojnę dzięki sile polityki, a nie polityką siły – tak w 2017 roku mówił Clint Watts, członek Instytutu Badań nad Polityką Zagraniczną ds. bezpieczeństwa narodowego i były agent specjalny FBI. A specjalną siłą Rosjan są trolle z Petersburga.

Rosyjskie trolle wróciły

Naszym celem jest rzucanie światła na globalne problemy i zwiększanie świadomości na temat korupcji, kryzysu środowiskowego, nadużywania władzy, konfliktów zbrojnych, aktywizmu i praw człowieka – zachwalał serwis PeaceData.

Orwellowskie Miniprawd byłoby zaprawdę dumne. Zaczynając już od samej nazwy serwisu, który, jak się oficjalnie okazało, nie miał nic wspólnego z pokojem. Za to robił wiele, by w jego miejsce rozkręcać lokalne niepokoje i mieszać w nadciągających amerykańskich wyborach. 

Śledztwo w jego sprawie FBI podobno rozpoczęło stosunkowo niedawno, bo w lipcu. I podobno niemal od razu zaalarmowało w temacie Facebooka. Obawa, że powtórzy się sytuacja z poprzedniej kampanii wyborczej w Stanach była za duża, by pozwolić sobie na długie dochodzenia. Facebook już po kilku tygodniach oficjalnie potwierdził: zidentyfikowano kolejną siatkę dezinformacyjną, której wszelkie ślady prowadzą do Rosji.

Operacja wykorzystywała fałszywe konta na Facebooku, które firmowały realistycznie wyglądające zdjęcia ludzi generowane komputerowo, oraz strony internetowe skonfigurowane tak, by wyglądały niczym lewicowe serwisy informacyjne. Wszystkie kierowały swoje kroki w stronę nieświadomych Amerykanów, próbując wciągnąć ich do gry wokół wyborów prezydenckich. 

– Wygląda na to, że operacja miała na celu podzielenie wyborców demokratów, czyli taki sam cel, jaki był w 2016 roku – tłumaczy Ben Nimmo, śledczy z Graphika, firmy zajmującej się analizą mediów społecznościowych, której Facebook zlecił zbadanie operacji trolli. Podczas tego śledztwa natrafiono na PeaceData, która na pierwszy rzut oka wyglądała po prostu jak jeden z wielu lewicowych serwisów informacyjnych. Zdaniem Graphiki jednak operowała fałszywymi danymi osób, które rzekomo były jej redaktorami. A ci rekrutowali nieświadomych, prawdziwych dziennikarzy do publikowania artykułów. 

– Wysłali do mnie wiadomość na Twitterze „Hej, czy chcesz dla nas pisać?”. Damy ci 200 dolarów za artykuł – opowiadał NBC News pewien tak wciągnięty do dezinformacyjnej gry dziennikarz. – Przez koronawirusa straciłem pracę i desperacko szukałem pieniędzy tylko na opłacenie czynszu – dodawał.

Jednak to nie desperacja nieświadomych Amerykanów jest kluczowa w tej historii tylko ślady – gdzie prowadzą przelewy i kontakty w tej dezinformacyjnej siatce. A te wskazują na Internet Research Agency, czyli sławną fabrykę rosyjskich trolli. Czy raczej niesławną po tym, jak skutecznie mieszała się w wybory w Stanach w 2016 roku.

Wydawała się być rozpracowana, a tym samym już niegroźna.

– Tyle że dla Rosjan to tylko jeden z elementów w układance komunikacji strategicznej, jaką prowadzą. Na chwilę przycichł, by znowu powrócić – mówi nam dr Agnieszka Legucka, analityczka ds. Rosji z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Prigożin karmi

„Poszukiwani internetowi specjaliści! Praca w eleganckim biurze w dzielnicy Olgino, 26 tys. rubli na miesiąc. Zadania: publikowanie komentarzy na stronach internetowych, pisanie blogów, postów w mediach społecznościowych. Raporty poprzez zrzuty ekranu. Praca trzyzmianowa. COTYGODNIOWA PŁATNOŚĆ I DARMOWE POSIŁKI!!!”. Tak wyglądało ogłoszenie o pracę, jakie w sierpniu 2013 roku pojawiło się w petersburskich mediach.

Ulica Savushkina 55 w Petersburgu, fot. Charles Maynes – Voice of America

To wtedy zaczynała się historia Agientstwo Intierniet-Issledowanij, szerzej znanej jako Internet Research Agency. Instytucji, której nazwa brzmiała podobnie do ultraprofesjonalnej, wręcz z lekka nudnej korporacji. Okazała się jednak być przeciwieństwem nudy do tego stopnia, że stała się symbolem prowadzonej celowo dezinformacji. A internetowi specjaliści w niej zatrudnieni zdobyli miano „trolli z Olgino” lub znacznie mniej elegancko i dosadnie „ruskich trolli”. 

Rosyjskie władze bardzo wcześnie zdały sobie sprawę z potęgi internetu i niebezpieczeństw dla ich władzy, jakie niesie wolna sieć. W 2003 roku w magazynie Vestnik ukazał się artykuł trójki rosyjskich dziennikarzy zatytułowany „Wirtualne oko Wielkiego Brata”. Autorzy argumentowali, że pod koniec ubiegłego wieku 70 proc. treści w rosyjskim internecie sprzyjało postawom demokratycznym i liberalnym. Wszystko zmieniło się ok. 2000 roku – wówczas Runet (rosyjskie fora dyskusyjne) zaczęły dominować „zorganizowane, profesjonalne brygady”.

– Konserwatywno-agresywna totalitarna ideologia (…), ksenofobia, anty-amerykanizm, antysemityzm, nietolerancja odmienności i stronniczość: brygady łączą wspólne zasady związane z planowanymi kłamstwami, oszczerstwami i dezinformacją – czytamy w artykule. To, z czym świat musi się zmagać w ostatnich latach, w Rosji było obecne praktycznie u zarania tamtejszego, komercyjnego internetu. A gdy rządzący zaczęli dostrzegać, że destabilizacja sytuacji wewnętrznej jest równie skuteczną bronią jak rakiety i czołgi, brygady dezinformacyjne zyskały miano trolli i wyszły w świat.

Potrzebna jednak była konkretna organizacja tych działań, ich centralizacja i zarządzanie na dłuższą metę. Jak konkretnie doszło do tego, że za kierowanie IRA zabrał się jeden z bliższych współpracowników Wladimira Putina Jewgienij Prigożyn? Do końca nie wiadomo. Za kompetencjami „kucharza Putina” (jest tak nazywany, bo oficjalnie jest restauratorem) mocno przemawiało to, że jest on także sprawnym inwestorem i organizatorem. A IRA wymagała takiej organizacji. 

Doktryna Dullesa

Zakładając fabrykę trolli, Prigożyn przywrócił w pełnym blasku jedną z teorii spiskowych, które robiły karierę w czasach ZSRR. Sowieci byli wówczas przekonani o istnieniu tzw. doktryny Dullesa. Zakładała ona, że Allen Dulles, dyrektor CIA w latach 1953-1961, zaplanował pokonanie Związku Sowieckiego przez rozkład od środka. Amerykańscy agenci pod przykrywką mieli więc podsycać wewnętrzne spory i niszczyć dorobek kulturalny.

– Dokładnie taki był cel Kremla i fabryki trolli stworzonej w celu podkopania w Stanach Zjednoczonych wiary w system wyborczy – mówił PAP Neil Mac Farquhar z „The New York Times”, autor wywiadu z byłymi trollami z Olgino z 2018 roku. Zresztą esej o doktrynie Dullesa był jednym z testów dla przyszłych pracowników IRA. 

– Byłem młody i nie interesowała mnie etyka. Pisałem, bo lubiłem to robić. Nie chciałem zmieniać świata – mówi Aleksiej, który w IRA był jednym z pierwszych 25 pracowników i odpowiadał za przygotowywanie treści. Na początku zarządzał profilami w rosyjskich Vkontakte i LiveJournal (tamtejszy odpowiednik Wykopu), a później również na Facebooku, Twitterze czy Reddicie. Każdego dnia w mailu dostawał słowa kluczowe i tematykę, którą miał promować. – Pisaliśmy, że życie w Rosji za Putina jest dobre, a w USA za Obamy jest złe – wyjaśniał mężczyzna.

Tematyka zależała od aktualnej strategii. Oczerniano demokratyczną opozycję w kraju, podkreślano amerykańską rolę w rozsiewaniu wirusa Ebola, chwalono aneksję Krymu i interwencję wojskową w Syrii. Na początku trolle informowały, że 30 proc. syryjskiej broni zostało usunięte z kraju, aby kolejnego dnia przesunąć granicę do 32 proc. Liczby brano z… powietrza. Wymyślano statystyki, aby pokazać rozwój lokalnych działań. 

Po opublikowaniu artykułu zabierały się za niego boty. Odświeżały posty, generując gigantyczne, choć zafałszowane liczby odwiedzin. Posty trafiały później do drugiej grupy pracowników – komentujących. Ci każdego dnia musieli wyrobić normę 80 komentarzy i 20 udostępnień. Miało to być o tyle wymagające, że choć za artykuły odpowiadały różne osoby, to każdy z nich wyglądał tak samo. Komentarze zaś musiały być oryginalne. 

– Jeśli na początku było w tym trochę kreatywności, to pod koniec wszyscy pracowaliśmy już jak roboty – mówi Sergiej.

Projekt translate

– Czułem się jak bohater „1984 roku”. Miałem pisać, że czarne jest białe, a białe czarne. To było jak fabryka, która zamieniła kłamstwa w linię produkcyjną – mówił 43-letni Marat Mindiyarov w wywiadzie dla „Washington Post”. Zdołał przepracować tam jedynie kilka miesięcy.

IRA rozwijała się jednak jak hydra. Kiedy jeden z trolli popadał w letarg i nie mógł wypełniać sztywnych norm, jego miejsce zajmowali dwaj kolejni. Organizacja urosła z 25 osób do ponad tysiąca jeszcze w 2015 roku, kiedy przygotowywała się do ataku na Stany Zjednoczone.

Od początku głównym celem IRA były Stany Zjednoczone. Chrzest bojowy organizacji przypadł w szczególny dzień – 13. rocznicę ataku terrorystów na World Trade Center. 11 września 2014 roku IRA wzięła sobie za cel fabrykę środków chemicznych w stanie Luizjana i zalała media społecznościowe falą doniesień o toksycznym wycieku i wybuchu w fabryce. Trolle próbowały dotrzeć do dziennikarzy ze sfałszowanymi nagraniami i doniesieniami, jakoby za atakiem stać miało ISIS. Mieszkańcy okolicznych miejscowości dostawali SMS-y z wiadomościami o awarii, a na Twitterze trendował tag #ColumbianChemicals. Późniejsza analiza pokazała, że akcję koordynowała sieć botów, która nawzajem podawała sobie wiadomości.

Rok później IRA posunęła się jeszcze dalej – spreparowała nagranie, na którym amerykański żołnierz strzela do Koranu, świętej księgi islamu. Wideo zatytułowane „Saiga 410K – recenzja” rozeszło się wirusowo w internecie i doprowadziło do napięć na Bliskim Wschodzie. Nawet jeżeli jego jakość wskazywała na oczywisty „fejk”. Saiga 410K to rosyjska broń wzorowana na Kałasznikowie, a „amerykański” mundur różnił się od używanego przez marines. Co więcej samego żołnierza zidentyfikowano jako barmana z Sankt Petersburga.

Niedługo później amerykański Twitter zalał tag #EbolaInAtlanta. Tym razem trolle dzieliły się doniesieniami ze stanu Georgia, w którym rzekomo wykryto ognisko wirusa. To samo miasto miało się stać również areną policyjnego morderstwa nieuzbrojonej, czarnoskórej kobiety. Obu rewelacjom towarzyszyły jedynie rozmazane filmiki, na których z trudem można było cokolwiek dostrzec. 

Divide et impera

W tym szaleństwie była jednak konkretna metoda. – Trolle zawsze mają taki sam modus operandi: starają się pogłębić zadry we wziętym na celownik społeczeństwie. Chodzi o to, by doprowadzać do większej polaryzacji – mówi dr Legucka. Świetnie widać to na przykładzie szczepionek. Jak wynika z badania opublikowanego w 2019 roku przez American Journal of Public Health między 2014 a 2017 rokiem stwierdzono spore zainteresowanie sprawami szczepień przez twitterowe konta, których spora część okazała się być rosyjskimi botami. A te same ze sobą sprzeczały się na temat zasadności szczepień. Oczywiście po angielsku i z tagiem VaccinateUS. Jedne straszyły przymusowymi szczepieniami, inne studziły nastroje.

– Jedną z rzeczy, która zwróciła naszą uwagę, było to, że w ich tweetowaniu widać próbę powiązania tematu szczepień z ważnymi kwestiami amerykańskiej debaty: nierównościami klasowymi czy rasowymi, które przecież nie są związane ze szczepieniami – zauważa prowadzący badania David Broniatowski, profesor z Instytutu Inżynierii i Nauk Stosowanych na Uniwersytecie George'a Washingtona. – Dla przykładu jeden z tweetów brzmiał tak: „Tylko elita dostaje czyste szczepionki”.

Każda z takich akcji stawała jednak przed trudnym wyzwaniem, tzn. dotarciem do prawdziwych ludzi. Boty mogą wysyłać wiadomości co kilka sekund i nawzajem lajkować sobie posty. Ale kluczowe jest przebicie się z przekazem do opinii publicznej. Tymczasem zakładanie i rozwijanie banowanych kont jest czasochłonne i drogie. W sukurs trollom przyszedł model biznesowy mediów społecznościowych: zasięgi można sobie po prostu kupić. 

Tylko podczas amerykańskich wyborów w 2016 roku IRA wydała na Facebooku 100 tys. dolarów. 25 proc. z reklam była targetowana na Stany Zjednoczone. – Strony i konta były powiązane ze sobą i pochodziły z Rosji – mówił wówczas Alex Stamos, szef bezpieczeństwa Facebooka.

Takimi sposobami IRA zaczęła docierać do zwykłych Amerykanów. W 2017 roku w Huston udało się jej zorganizować dwa konkurencyjne marsze – jeden atakujący Bibliotekę Nauki Islamskiej, a drugi stający w jej obronie. Facebookowe wydarzenia organizowały: Heart of Texas (marsz Stop islamizacji Teksasu) i United Muslims of America (marsz Ocalenie wiedzy Islamskiej) – oba należały do IRA.

Rosjanie stawiali na konfrontację. Kiedy kościół baptystyczny organizował swój marsz, IRA zorganizowała odwet grupy LGBT United. Kiedy policjanci postrzelili czarnoskórego człowieka, IRA reklamowała marsze pod hasłem „Don’t Shoot Us”. Grano również na dwa fronty, o czym świadczy aktywność kont BlackMattersUS i Blue Lives Matter. Pierwsze walczyło o prawa Afroamerykanów, drugie wspierało policję. 

Ponad wszystko wspierano jednak Trumpa. Trolle od początku mocno nagłaśniały politykę antyimigracyjną Trumpa i regularnie retweetowały jego wypowiedzi w tym temacie.  Ba, sam Trump wchodził z nimi – zapewne nieświadomie – w interakcje. Co więcej, jego oficjalne konto na Facebooku opublikowało zdjęcia z marszu poparcia, jaki IRA zorganizowała w Miami w sierpniu 2016 roku. Prezydent opatrzył je opisem: „Dziękuję za wsparcie Miami. Kocham was. RAZEM SPRAWIMY ŻE AMERYKA BĘDZIE ZNOWU WIELKA”.

Gdy tak wylewnie dziękował, działania IRA nie były już żadną tajemnicą. 

Polowanie na trolle

Pierwsze poważne sygnały od FBI, że to, co dzieje się w internecie, to nie są jakieś przypadkowe wpisy zwykłych ludzi tylko bardzo konkretne akcje, pojawiły się w 2016 roku tuż po wygranych przez Donalda Trumpa wyborach. Śledztwo FBI rozpoczęło się w lipcu 2016 roku, gdy biuro otrzymało od australijskiego dyplomaty sygnał, że doradca Trumpa George Papadopoulos wiedział o zhakowaniu serwera krajowego komitetu demokratów i wyciągnięciu z nich słynnych maili Hillary Clinton przez Rosjan, zanim informacja ta stała się dostępna. 

Równolegle zaczęto bliżej przyglądać się dziwnym aktywnościom w mediach społecznościowych. Szczególnie, że te okazały się być oszałamiająco skuteczne. Według statystyk opublikowanych przez Twittera w 2016 r. ok. 50 tys. kont mogło publikować linki i informacje zgodnie z rosyjskimi wytycznymi. Ta propaganda dotarła nawet do 700 tys. ludzi. Ale to i tak skromne liczby. Na Facebooku publikowane przez Rosjan wpisy mogły dotrzeć do ponad 100 mln osób. I znowu nie było w nich prostego poparcia dla jednego kandydata i brutalnych ataków na drugiego. Ale i tak ewidentnie widać było, że chodzi o rozbicie jedności wyborców demokratów. 

Zaczęło się długie śledztwo prowadzone przez byłego dyrektora FBI Roberta Muellera. Trump choć przyznawał, że były ingerencje Rosjan w kampanię wyborczą, to i tak grzmiał, że cała sprawa jest „polowaniem na czarownice” wymierzonym w jego sztab. Wyniki śledztwa i raportu Muellera bezdyskusyjnie potwierdziły rosyjskie wątki, ale nie dały równie jednoznacznych dowodów na współudział ludzi Trumpa. Kiedy w lutym 2018 roku FBI ujawniło akt oskarżenia, wskazano w nim 13 Rosjan i trzy rosyjskie spółki. Wśród oskarżonych znalazł się Prigożyn.

Wreszcie w 2018 roku Trump potwierdził, że zaaprobował atak sił cybernetycznych na fabrykę trolli. A jego rezultat skomentował w swoim stylu: „Look, we stopped it!” (Zobaczcie, zatrzymaliśmy to! – przyp. red.).

Samotność trolla

Równolegle docierały sygnały o wypaleniu zawodowym ruskich trolli. Okazało się, że jednak ich praca nie jest wcale taka oderwana od dobrostanu samych pracowników. W Aleksieju odezwała się również uciszana wysokimi przychodami moralność. – Zacząłem pracę, bo dobrze płacili za nic, później zdałem sobie sprawę, że to, co robiłem, było złe – wyjaśnia.

Na niektórych jednak długotrwała ekspozycja na materiał propagandowy podziałała jednak jak pranie mózgu. – Stałem się bardziej patriotyczny i zacząłem być świadom problemów, jakie trapią współczesny świat. Teraz wierzę, że za zło tego świata odpowiada elita kontrolująca amerykańską rezerwę federalną – kolejnego pracownika IRA Sergieja cytuje „The New York Times”.

Trolle przekonywały siebie nawzajem do swoich racji. Kiedy rosyjski rubel zaczął tracić na wartości, pracownicy IRA zjawiali się pod artykułem opisującym gospodarcze spowolnienie. Pierwszy wyrażał zainteresowanie materiałem, ale kolejni zaczynali go przekonywać, że jest zupełnie inaczej, a Rosja jest krajem miodem i mlekiem płynącym. W końcu ten pierwszy miał odpowiadać, jakby udało się go przekonać.

– To była bezsensowna i bezużyteczna praca. Przynajmniej dla rosyjskich odbiorców. Wydaje się, że działało to na Amerykanów. Oni nie są przyzwyczajeni do takich trików. Tam odpowiadasz za swoje słowa. Tutaj byliśmy przekonani, że nikt nas nie znajdzie, nawet jeśli będziemy pisali agresywne komentarze – wyjaśniał Marat.

Nigeryjski książę kontratakuje

Mogłoby by się więc wydawać, że spalone i z wypalonymi zasobami ludzkimi IRA zostało właściwie zaorane. – Ale tylko z naszego zachodniego punktu widzenia – ocenia Anna Mierzyńska, była dyrektorka podlaskiego biura Platformy Obywatelskiej, która po odejściu z polityki zajęła się zwalczaniem dezinformacji. – To, że w Europie czy Stanach nie widzieliśmy ich szczególnie silnej aktywności, mogło sprawiać wrażenie, że IRA to już przeszłość. Tyle że przecież Rosjanie mają znacznie szersze pole zainteresowań. Ich geopolityczne ambicje widać wszędzie: w Azji, w Afryce, Ameryce Południowej. Bywa, że te obszary znikają nam z pola widzenia, a to tylko pomaga rosyjskiej dezinformacji w działaniu – dodaje ekspertka. 

Dziś już mamy pewność, że organizacja w ogóle nie złożyła broni. Zamiast tego postanowiła przegrupować szeregi, a nowych sił zaczęła szukać w… Afryce, a konkretnie w Ghanie i Nigerii. Kraje znane wcześniej ze słynnego nigeryjskiego scamu w ostatnich latach jednak starają się aktywnie walczyć z taką przestępczością. I choć owszem, tamtejsza scena IT i start-upów rozwija się, to wciąż nie zapewnia wystarczającej liczby miejsc pracy dla młodych internetowo zaawansowanych pracowników. Dla części z nich praca dla Rosjan okazała się być wymarzona. Na trop jednej z takich grup – Eliminating Barriers for the Liberation of Africa (EBLA) – wpadli dziennikarze CNN.

Model działania był identyczny jak wcześniej: zgromadzić w jednym miejscu kilkudziesięciu młodych ludzi, którzy publikowaliby komentarze w mediach społecznościowych na podsyłane wcześniej tematy. Choć wysyłali je znad Zatoki Gwinejskiej, to fejk-konta miały być naocznymi świadkami strzelanin na ulicach amerykańskich metropolii czy uczestnikami marszów LGBT.

W lutym tego roku na ich trop wpadły lokalne służby bezpieczeństwa, który rozbiły grupę i potwierdziły, że środki na jej funkcjonowanie pochodziły z Rosji.

– Lekkomyślnie byłoby zakładać, że IRA ogranicza się tylko do jednego budynku w Sankt Petersburgu. Najnowsze doniesienia potwierdzają, że Rosja stanowi nieustanne zagrożenie wobec wysiłków mających nas podzielić i zmanipulować w mediach społecznościowych – komentował senator Mark Warner, wiceprzewodniczący Komisji Wywiadu.

Jak bardzo lekkomyślnie, pokazała pandemia.

Dezinformacja zatroskanego obywatela

– Na jakiś czas przycichli. Zmieniali sposób działania. Obok taniego mięsa armatniego, jakim są zwykłe troll-konta, zaczęto hodować jednostki specjalne – opowiada Mierzyńska. Te nowe siły to znacznie bardziej profesjonalne konta.

Ilustracja z „USA Really. Wake Up Americans!” pokazująca jak Donald Trump broni Amerykanów przed dezinformacją. Źródło: https://usareally.com/page/contacts

– Takie już nie tylko udostępniające treści czy komentujące w przewidywalny sposób, a więc łatwe do wykrycia, tylko mające konkretną historię i sprytnie udające prawdziwych użytkowników – tłumaczy ekspertka i dodaje, że zamiast mowy nienawiści operują one dosyć zrównoważonym językiem, wchodzą w merytoryczne dyskusje.

– To długofalowa, większa inwestycja. Często na przykład widać działania mające takie znamiona na fanpagach czy forach dużych mediów – mówi Mierzyńska.

Większe inwestycje były możliwe, bo IRA nigdy nie brakowało środków finansowych. Jak podaje Polski Instytut Spraw Międzynarodowych, petersburska fabryka trolli dotowana jest milionem euro każdego miesiąca. Nie jest to kwota porównywalna z RT (wcześniej Russia Today), które dysponuje rocznym budżetem 270 mln euro, ale internetowe trolle – w przeciwieństwie do działaczy telewizyjnych – mają działać w sekrecie i wtapiać się w internetowy tłum, więc teoretycznie nie potrzebują aż tak dużych budżetów. 

To pozwoliło im sprawnie wrócić do gry, zlecać teksty szukającym pracy dziennikarzom ze Stanów, zatrudniać całe zespoły w Afryce, ale także umacniać działa w innych państwach.

– Przed wyborami we Francji stworzyli francuskojęzyczny oddział. Jednak co ważne, za wyjątkiem ataku na Ukrainę (tam była jasna agenda „Ukraina jest państwem sezonowym”) nigdy sami nie kreowali problemów. Zawsze niczym lustro odpowiadają na obecne już zjawiska. Podczepiają się pod nie i je rozdmuchują – dodaje podkreśla dr Legucka, ekspertka PISM.

A obecnie największym zjawiskiem – jeżeli można je tak nazwać – jest pandemia i poważne niepokoje społeczne, jakie dodatkowo podbija. To dla wszystkich sił grających na dezinformację wręcz wymarzone środowisko. Nie tylko więc fabryka trolli nakręca dyskusje o szczepionkach, podkręca strach wokół 5G, ale także jest aktywną częścią choćby ruchu QAnon. A wszystko w sprawnym sosie: obrony wolności słowa, internetu i... ochrony przed dezinformacją. Tak właśnie rzekomo działa inicjatywa „USA Really. Wake Up Americans!”, której oficjalnym celem jest uświadamianie obywateli USA. Tyle że ją także od 2018 roku finansuje Jewgienij Prigożyn.

Czyje jest Grodno?

Specjalista współpracujący z polskimi służbami pokazuje nam kolejne wpisy na Twitterze, które w jego ocenie wyglądają na dzieła IRA. – Wybory i protesty w Białorusi, otrucie Nawalnego i zapowiedź zwiększenia amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Polsce wywołały większy ruch w interesie. Część to dezinformacja rosyjska, ale niekoniecznie spod wezwania IRA, ot taki ich zwykły modus operandi, zresztą dosyć zbieżny z tym, jak działa chińska propaganda. Część jednak wygląda znacznie bardziej profesjonalnie i można by się w tym dopatrywać działań Petersburga – opowiada ekspert. Wskazuje też wpisy, w których nie ma rażących błędów językowych, a konta, które je publikują, mają dosyć długą historię. – To, co piszą, jest bliższe wizji zatroskanego obywatela (podkreślają, by pamiętać np. o polskiej racji stanu i za bardzo nie wspierać Białorusinów) niż takiej typowej trollerce, która uderza od razu z wysokiego C i przypomina, że np. nam Grodno zabrali – mówi specjalista. 

Podobnie widzi to Mierzyńska, ale w jej ocenie aktywność rosyjskiej dezinformacji widać także przy tematach mniej wschodnich: LGBT, 5G i przede wszystkim pandemii. – Dla Rosji Polska jest nie tyle podmiotem, a przedmiotem aktywności. Jest wykorzystywana na forum międzynarodowym do kreowania określonej narracji. A więc bardziej widoczne są działania skierowane do Białorusinów, np. straszące, że Polska upomni się o Grodno.

Dr Legucka wskazuje na trzy podstawowe narracje dotyczące Białorusi jakie rozprzestrzenia rosyjska dezinformacja: – Pierwsza to podkreślanie, że Łukaszenka jest jedynym gwarantem suwerenności Białorusi, a tym samym pokoju i stabilizacji. Kolejna to rewizjonizm terytorialny, wsparty mitem polskich kresów, w którym pojawiają się hasła o odzyskiwaniu przez Polskę m.in. Grodna. Trzecia zaś to podkreślanie tzw. samodzielności Polski na Wschodzie, czyli nieoglądaniu się na UE, ale uznaniu rosyjskiej strefy wpływów. W tej narracji demokratyzacja Białorusi byłaby dla Polski wyzwaniem, a nie szansą​ – wymienia ekspertka.

Co ważne, żadna z tych narracji nie jest jakaś szczególnie nacjonalistyczna, nie jest skierowana przeciwko samym protestującym, więc nie wzbudza oburzenia i impetu do sprawdzania, kto stoi za takimi ostrymi tezami.

Podobnie z Stanach – zamiast z miejsca uderzać w Joe’a Bidena, gra idzie, jak mogłoby się wydawać, łagodniejszą ścieżką. Po prostu namawiają, by nie głosować. A już szczególnie nie głosować na Bidena. Eric Garland, amerykański analityk działania wywiadów zwrócił niedawno uwagę na to, jaki wybuch hejtu na Twitterze wzbudził wpis autorów śledczego podcastu „Mueller, She Wrote”. Pokazano, jak Ryan Knight przez lata aktywny wyborca demokratów (z ponad 360 tys. obserwujących) nagle zaczął mówić językiem rosyjskiej propagandy. – Rosyjski wywiad nienawidzi, gdy odgaduje się jego magiczne sztuczki – gorzko stwierdził Garland.

Tę sztuczkę udało się zdekonspirować. Trolle z Petersburga jednak na pewno mają ich jeszcze wiele w zanadrzu.