Ten sprzęt ratuje mnie każdej zimy. Na wiosnę też nie zamierzam go wyłączać
Kaszel, gorsze samopoczucie, niższa odporność, chrypka - wszyscy wiemy, co to oznacza: właśnie zaczęła się zima i sezon grzewczy. W najbliższych miesiącach będziemy więc mierzyć się nie tylko z bakteriami i wirusami, ale też ze smogiem i przesuszonym powietrzem we wnętrzach. Jest na szczęście sposób, żeby sobie z tym poradzić.
Początek grudnia, temperatury zdecydowanie dodatnie, całkiem mocny wiatr, jedno z największych miast w Polsce. Mogłoby się wydawać, że to idealne warunki, żeby cieszyć się co najmniej przyzwoitą jakością powietrza i nie musieć się obawiać o to, co dostaje się do naszych płuc. Niestety - nic z tego. Pomiary z oddalonej o kilkadziesiąt metrów stacji wskazują na to, że stężenie najgroźniejszych dla zdrowia pyłów zawieszonych, czyli PM 2,5, sięga niemal 160 proc. dopuszczalnych norm. Gdy w najbliższych dniach temperatura spadnie, sytuacja stanie się jeszcze gorsza.
Nic więc dziwnego, że zima to sezon, kiedy przeważnie czujemy się gorzej, trudniej nam się skupić, dużo łatwiej o infekcję i przymusowe wolne od pracy albo domowych obowiązków.
Równolegle jednak sam od lat nie narzekam w sezonie zimowym ani na ból gardła, ani nie choruję, ani też przesadnie nie martwię się tym, czym palą w piecach sąsiedzi. Mało tego - nawet w momentach, kiedy na zewnątrz normy są wielokrotnie przekroczone, u mnie w domu wszystkie czujniki wskazują wartości PM 2,5 i 10 poniżej dopuszczalnych wartości. Jak? Tutaj akurat odpowiedź jest prosta i brzmi:
Wystarczy oczyszczacz powietrza.
„Wystarczy” jest tutaj prawdopodobnie zbyt delikatnym określeniem - w naszych krajowych warunkach, przy sposobach, w jakie ogrzewamy domy i przy pogodzie, która u nas panuje, porządny oczyszczacz powietrza powoli staje się niezbędnym wyposażeniem domu, takim jak lodówka, odkurzacz czy zmywarka. Tym bardziej, że rozwiązuje trzy największe problemy, jakie możemy napotkać w Polsce nie tylko zimą, ale także jesienią i wiosną.
Smog? Nie wiem, nie znam, nie słyszałem.
Przeszedłem się właśnie po domu, w którym ustawionych jest kilka oczyszczaczy - nie będę ani trochę ukrywał, że marki Sharp, kupowanych przeze mnie przez lata zupełnie prywatnie - i na podstawie pomiarów z niezależnych od oczyszczaczy czujników, mogę stwierdzić jedno: smogu nie ma. Poziom pyłów PM 2,5 - czyli tych drobnych cząstek, które są w stanie przenikać do krwi, a nie tylko zostają w drogach oddechowych, jak większe PM 10 - jest znikomy.
Jeśli wyjdę na dwór - owszem, wrócę uwędzony i śmierdzący dymem, a zewnętrzne czujniki pokażą, że smog jest, PM 2,5 jest przekroczone wielokrotnie, PM 10 również. Wracam do domu - czysto. W tej chwili stężenie pyłów PM 2,5 w moim biurze wynosi mniej niż 80 proc. zalecanych przez WHO norm. Gdyby więc ktoś pytał, czy to działa - tak i mam tego potwierdzenie z ostatnich 6 lat.
Co dla mnie najważniejsze - biorąc pod uwagę, że w domu nie tylko bywam, ale jestem właściwie cały czas przez wzgląd na permanentną pracę zdalną - oczyszczacze marki Sharp nie przeszkadzają mi w codziennych obowiązkach. Wszystkie z nich pracują cały czas w trybie automatycznym (Sharp z serii UA-KIL ma przykładowo 5 czujników - temperatury, wilgotności, kurzu, zapachu i światła), dzięki czemu przeważnie filtrują powietrze na najniższych obrotach, co oznacza fantastycznie cichą pracę. Nie zmienia to faktu, że coraz częściej przychylnym okiem zerkam w kierunku modeli z serii UA-KIN, którymi można sterować z poziomu smartfona, ustalając im zdalnie harmonogram i tym samym jeszcze skuteczniej planując to, kiedy i w jakim trybie będą pracować.
Choroby? Może, ale nie u mnie.
Z czystym sumieniem mogę przyznać, że nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem chory, nawet pomimo tego, że lata temu regularnie zgłaszałem w pracy „chorobowe” w okolicach stycznia albo lutego, kiedy organizm zmęczony smogiem i przesuszonym domowym powietrzem dawał w końcu za wygraną w starciu z tym, co inni domownicy przynieśli z pracy czy z innych miejsc. Natomiast od kilku lat jest z tym wszystkim niemal całkowity spokój.
Jak? Częściowo dlatego, że mimo sezonu grzewczego nie muszę się przesadnie martwić tym, co jest w powietrzu. W przypadku oczyszczaczy marki Sharp (np. wspomniany już UA-KIN czy UA-KIL) większe zanieczyszczenia zostają zatrzymane przez filtr kurzu (szczególnie ważne m.in. dla posiadaczy zwierząt), filtr węglowy poza zatrzymywaniem zapachu usuwa też z powietrza niebezpieczne związki (np. formaldehyd), a filtr HEPA zatrzymuje pyły (w tym PM 2,5 i PM 10), a także wirusy, bakterie czy zarodniki grzybów.
Na tym jednak nie koniec, bo jednym z powodów, dlaczego padło właśnie na sprzęty marki Sharp, była funkcja jonizacji Plasmacluster. W dużym skrócie - urządzenie jest w stanie emitować jony dodatnie (wodoru) i ujemne (tlenu), które w wyniku reakcji chemicznych są w stanie unieszkodliwić znajdujące się w powietrzu alergeny, białka czy grzyby. Rozwiązanie to zostało zresztą wielokrotnie przetestowane, a do tego przez lata zostało znacznie usprawnione. Przykładowo generator jonów Plasmacluster Ion 25000 (obecny m.in. w serii UA-KIL i UA-KIN) jest w stanie poradzić sobie z wirusami trzykrotnie szybciej niż poprzednik oznaczony numerem 7000. Efekt? Badania przeprowadzone przez Columbia University Irving Medical Center wykazały, że w ciągu zaledwie 15 minut pracy tego rozwiązania udało się zneutralizować ponad 99 proc. cząsteczek wirusa SARS-CoV-2. Podobnie wysoką skuteczność odnotowana m.in. przy usuwaniu zarodników grzybów (99 proc.).
Jednocześnie oczyszczacze marki Sharp wyposażono w dodatkowe funkcje związane właśnie z jonizacją Plasmacluster. Przykładowo z ich pomocą można usunąć nieprzyjemne zapachy z ubrań czy mebli (Ion Spot Mode) czy - i to moja zdecydowanie ulubiona funkcja - przygotować pomieszczenie do snu (Ion Shower) przez bardzo intensywną jonizację, a następnie bardzo intensywne oczyszczanie powietrza.
Suche powietrze? Tak, słyszałem, ale to też nie u mnie.
Problem, na który wiele osób nie zwraca uwagi w sezonie grzewczym, czyli przesuszające się powietrze. Teoretycznie wystarczy regularnie wietrzyć dom, ale sporo osób ani nie ma na to czasu, ani też nie ma ochoty wychładzać domów i jeszcze wpuszczać do środku smogu. Zresztą sam tak robiłem i nie zwracałem uwagi na wilgotność powietrza, dopóki nie zacząłem się zastanawiać, dlaczego regularnie zimą budzę się z zachrypniętym, obolałym gardłem. Szybki pomiar wskazał odpowiedź - w mojej sypialni w sezonie grzewczym wilgotność utrzymywała się na poziomie... ok. 30 proc., podczas gdy zalecana wilgotność to przedział od ok. 40 do 60 proc.
Zbyt suche powietrze może się przy tym skończyć nie tylko drapaniem w gardle. Osłabia ono naszą odporność, powoduje nasilenie się się objawów alergii (przerabiałem na sobie), a do tego potrafi nawet negatywnie wpłynąć na znajdujące się w naszym domu meble czy niektóre materiały.
W rozwiązaniu tego problemu również idealnie sprawdził się mój oczyszczacz marki Sharp z funkcją nawilżania. Cały proces jest przy tym na tyle zautomatyzowany, że bardziej się już nie da - nalewamy wodę, włączamy odpowiedni tryb i urządzenie dalej samo reguluje proces nawilżania w zależności od temperatury i zmierzonej wilgotności. Jedyne, co mi pozostaje, to uzupełnianie co jakiś czas zbiornika.
A po zimie... nie, nie chowam oczyszczacza za szafę.
Na dobrą sprawę nie przypominam sobie, kiedy ostatnio wyłączałem oczyszczacz powietrza - i to również poza ścisłym sezonem grzewczym. Owszem, w okresie letnim powietrze jest raczej wolne od smogu, ale za to nie znika z niego reszta cząstek, która może szkodzić naszemu zdrowiu. Pyłki roślin, domowy kurz, bakterie - to wszystko nadal tam jest i każdy alergik przyzna, że wiosna czy lato wcale nie są dla nich łatwiejsze niż zima.
Dodatkowo moje oczyszczacze świetnie sprawdzają się w usuwaniu z powietrza nieprzyjemnych zapachów - co w domu pełnym psów, kotów i osób, które regularnie lubią przypalić obiad, jest trudne do przecenienia. I jeśli dodać do tego jeszcze fakt, że moje oczyszczacze marki Sharp pracują ekstremalnie cicho i zużywają mało prądu, to nie ma sensu w ogóle wyłączać ich poza sezonem. Ach, o koszty użytkowania w takim trybie też nie trzeba się specjalnie martwić - przykładowo w serii Sharp UA-KIL kluczowe filtry mogą wystarczyć nawet na 10 lat, a sam filtr wstępny - w modelu UA-KIL80 - wyposażono w system automatycznego czyszczenia, który dodatkowo ułatwia obsługę urządzenia.
Przez te lata nauczyłem się jeszcze jednego - jeden oczyszczacz na cały dom albo mieszkanie to za mało.
Oczywiście, można mieć nadzieję - szczególnie przy zakupie pierwszego oczyszczacza powietrza - że jeśli teoretycznie obsługiwana przez niego powierzchnia pokrywa się z powierzchnią naszego mieszkania albo domu, to wystarczy nam jeden taki sprzęt.
Niestety takie podejście jest błędne, chyba że nasze mieszkanie składa się z jednego, otwartego pomieszczenia. W przeciwnym razie wszystkie ściany, drzwi, przejścia, korytarze i meble skutecznie ograniczą ruch powietrza i w rezultacie skuteczność filtracji będzie znacząco ograniczona. Dodatkowo uzyskanie maksymalnej wydajności, jeśli chodzi o oczyszczaną kubaturę, wymaga włączenia maksymalnych obrotów urządzenia, co oznacza też głośniejszą prace i wyższe zużycie energii. Przykład? Sharp UA-KIL80E-W, czyli model przeznaczony do naprawdę dużych powierzchni (maksymalnie: 62 m2) w trybie najbardziej intensywnej pracy generuje hałas na poziomie 55 dBA. Jeśli natomiast będzie pracował w trybie średniej intensywności, hałas zatrzyma się na 44 dBA, a w trybie najniższym - na niemal niesłyszalnych 23 dBA. Między tymi trybami jest więc gigantyczna różnica w hałasie (ta skala nie jest liniowa), podobnie zresztą jak w poborze energii.
Moje rozwiązanie? Nie, nie wstawiłem osobnego oczyszczacza do absolutnie każdego pokoju. Owszem, mam kilka osobnych urządzeń, ale rozstawione są w domu tak, żeby łatwo było je transportować w zależności od potrzeb. I tak np. oczyszczacz, który w ciągu dnia towarzyszy mi nieprzerwanie w biurze, na noc przeprowadzany jest na swoich małych kółkach do sypialni. Teoretycznie wprawdzie byłby w stanie obsłużyć oba te pomieszczenia i jeszcze kawałek parteru, ale sprawdzałem wielokrotnie, w jakich warunkach spisuje się najlepiej i odpowiedź brzmi właśnie w ten sposób: 1 pomieszczenie to 1 jeden oczyszczacz.
Podobnie zresztą sytuacja wygląda u mnie na parterze domu - drugi oczyszczacz wprawdzie domyślnie stoi w salonie, ale na czas intensywnego gotowania przejeżdża do kuchni. Wprawdzie teoretycznie jest w stanie oczyścić powietrze z resztek spalania - kiedy to dotrze już do salonu - ale tak jest i dużo szybciej, i dużo wydajniej, i jednocześnie nieprzyjemne zapachy i niezdrowe powietrze nie przemieszczają się aż tak chętnie po całym domu.
Warto o tym wszystkim pamiętać, kiedy będziemy wybierać oczyszczacz dla siebie. Owszem, można zacząć od jednego, ale docelowo będziemy chcieli zapewne mieć więcej. Dla własnego zdrowia i dobrego samopoczucia.
Natomiast w kwestii tego, czy warto kupić w ogóle oczyszczacz powietrza, najlepiej do kompletu z funkcją nawilżania, żeby nie mnożyć urządzeń podpinanych do gniazdka, nie ma nawet wątpliwości. Sam nie wyobrażam sobie życia bez takiego udogodnienia - wręcz przeciwnie, dla wygody planuję dokupić... jeszcze jeden tego typu sprzęt.