Wiedzą, że maszty nie szkodzą, ale i tak ich nie chcą. O co chodzi?
"Przez maszty zachorujemy" – oburzają się mieszkańcy, a potem mrugają okiem. Już nawet nie udają, że rzeczywiście obawiają się zdrowotnych konsekwencji. A mimo to mają posłuch.
Jak czytamy na portalu czecho.pl zarząd osiedla "Renardowice" zwrócił się do burmistrza Mariana Błachuta z prośbą o „pilne zatrzymanie budowy masztu telefonii komórkowej na terenie osiedla domków jednorodzinnych przy ul. Górnej na Osiedlu ‘Renardowice’ w Czechowicach-Dziedzicach”.
31 m konstrukcja stoi na niezabudowanej działce pomiędzy domami jednorodzinnymi i w pobliżu osiedla bloków.
Mieszkańcy osiedla martwią się, że inwestycja będzie miała negatywny wpływ na ich zdrowie i nie tylko. Nie ma co prawda jednoznacznych dowodów potwierdzających szkodliwość masztów, ale fakt, że w celu ochrony mieszkańców przed nadmierną ekspozycją na promieniowanie elektromagnetyczne określa się dopuszczalne normy promieniowania najlepiej świadczy o jego szkodliwości. Nie ma też gwarancji, że stacja bazowa przez cały czas będzie owych norm, kontrolowanych przez Głównego Inspektora Ochrony Środowiska, przestrzegała
- argumentuje Zarząd Osiedla "Renardowice", cytowany przez czecho.pl.
To ciekawy przykład. Mieszkańcy muszą zdawać sobie sprawę z tego, że szkodliwość masztów to bujda na resorach i zmyślone teorie spiskowe, skoro zgadzają się, że „nie ma jednoznacznych dowodów potwierdzających szkodliwość”.
Dla mnie sprawa jest jasna - mrugają okiem
Wiedzą, że to chwytliwy argument i nieco cynicznie z niego korzystają. Wraz z kolejnymi uzasadnieniami, które trudno zbić.
Podkręcona piłka: „skoro technologia nie szkodzi, to po co są normy?!”. Cóż, w myśl tej teorii należałoby przestrzegać przed wodą, wszak wypicie np. 30 l raczej odbije się negatywnie na zdrowiu. A przecież gdyby woda była tak niezbędna organizmowi, jak niektórzy sądzą, moglibyśmy wypić równowartość basenu olimpijskiego i poprosić o dokładkę. A jednak lekarze tego odradzają!
Spodobał mi się też argument o tym, że normy przecież nie muszą być przestrzegane. To z jednej strony również może być sprytnym mrugnięciem okiem i kolejną trudną do odbioru piłką, wszak jak z takim stwierdzeniem dyskutować. Z drugiej jednak widać tutaj brak zaufania do państwa. I to poważny problem, który wykracza daleko poza świat technologii. I którego, niestety, łatwo się nie naprawi.
Mieszkańcy osiedla boją się jeszcze spadku wartości działek. Tyle że dysponujemy badaniami, które powinny ich uspokoić: maszty nie mają negatywnego wpływu na to, ile płaci się za dany teren. Można nawet podejrzewać, że większą popularnością będą cieszyć się miejsca, w których zasięg jest.
Szkoda, że nie możemy mieć normalnej dyskusji
Można przecież zrozumieć mieszkańców, którzy obawiają się tego, jak zmieni się ich okolica. Jednak zamiast sięgać po racjonalne argumenty i odwołać się właśnie do wspólnego dobra (przy takim postawieniu sprawy widzę drogę do porozumienia), większą popularnością cieszą się takie sztuczki. To bardzo przykre, że cyniczna taktyka się opłaca. Obecne wykorzystywane argumenty wykluczają jakąkolwiek dyskusję. Jak odpowiedzieć na zarzut, że normy mogą zostać przekroczone? Albo że skoro w ogóle istnieją, to znaczy, że cała technologia jest niebezpieczna, nawet w minimalnej „dawce”?
Problem masztów mógłby być ciekawym polem do dyskusji nt. relacji z mieszkańcami, wsłuchiwania się w ich potrzeby, dogadywania kwestii. Zamiast tego mamy walkę na zmyślone argumenty i cynizm.
Czytaj też: