REKLAMA

Był brutal, jest nudny budynek taki jak wszędzie. Polskie miasta zaczynają wyglądać tak samo

Unikalną wizję zastąpiła pogoń za szybkim zyskiem. Idziesz ulicą i już nie wiesz, czy to dzielnica Krakowa, Warszawy czy może Olsztyna. Jesteś wszędzie i nigdzie jednocześnie. Po co dbać o unikatowe obiekty, skoro w ich miejsce można wstawić nijaki budynek.

katowice
REKLAMA

Katowicki Śląski Instytut Naukowy przez lata zamieniał się w ruinę. Jego historia jest smutna, chociaż zapewne nie wyjątkowa. Projekt był dziełem architekta Stanisława Kwaśniewicza. Imponujący, surowy kształt budynku po latach mógł kojarzyć się ze statkiem z „Gwiezdnych wojen” czy… wyglądem konsoli. Mnie trochę przypomina PlayStation 4, z tym że sprzęt Sony jest lekko pochyły. Skoro współcześnie potrafił przywołać na myśl futurystyczne podobieństwa, to pomyślmy, jakie wrażenie musiał robić, gdy stanął w 1977 r.

REKLAMA

Surowy z zewnątrz, ale w środku musiał imponować. Spójrzcie tylko na to, co zostało ze schodów. Zwiewne, eleganckie, niczym w wymuskanym hotelu.

W Śląskim Instytucie Naukowym zajmowano się badaniem oraz popularyzacją historii, folklorystyki i kultury Górnego Śląska. Instytut zakończył swoją działalność w grudniu 1992 r., a od tego czasu budynek niszczał.

W 2022 r. podjęto decyzję o jego zburzeniu. „Tym samym z krajobrazu Katowic znika kolejny reprezentant brutalizmu – nurtu architektury powstałego w okresie późnego modernizmu, w końcu lat 40. XX wieku” – odnotował „Dziennik Zachodni”.

Zapewne nie brakowało mieszkańców, którzy z ulgą reagowali na widok ciężkiego sprzętu

Gmach straszył powybijanymi szybami i zniszczoną elewacją. A jednak nawet patrząc na porośnięty dziką przyrodą coś w sobie skrywał. Wyglądał jak niezidentyfikowany obiekt, który wylądował na planecie. To proste i banalne skojarzenie, ale ilekroć patrzę na wiele budynków czasów PRL-u zachwycam się wizjami architektów, w projektach których czuć kosmiczne inspiracje. Na Śląsku takich budowli zresztą nie brakuje.

fot. Google Street View

Śląski Instytut Naukowy niektórych straszył, ale to przecież nie wina architektury, że przez lata pozwalano na jej upadek. To smutne, że jedynym pomysłem na jeden z ciekawszych obiektów Górnego Śląska było jego wyburzenie. Co tam historia, co tam symbole stylu – można na to wszystko machnąć ręką.

Nie żyjemy w idealnym świecie, więc trudno byłoby oczekiwać, że ktoś odtworzy obiekt zgodnie z duchem oryginału i tknie w niego nowe życie. Mogę wierzyć w utopię, ale też nie ma co się oszukiwać, że zawsze zakończenie będzie szczęśliwe, jak choćby w przypadku warszawskiej Cepelii.

Wcale nie uważam, że najlepiej by było, gdyby obiekt zostawić w spokoju i żeby dalej niszczał. Choć kiedy patrzę, co powstało w jego miejscu, to nie ukrywam, że i taka myśl przychodzi do głowy.

Jeżeli Śląskiego Instytutu Naukowego nie dało się uratować, to można było chociaż jakoś go upamiętnić. Na slazag.pl pisze o tym Katarzyna Pachelska:

wystarczyłby nawet drobny ukłon - elementy a la beton na elewacji albo balkony, zwłaszcza że surowy beton nadal jest w modzie

Zamiast tego powstał budynek, jakich w Polsce jest dzisiaj mnóstwo. Biały klocek z 259 lokalami mieszkalnymi na wynajem. Gdyby były to mieszkania w przystępnej cenie, to nawet można byłoby jakoś tę inwestycję usprawiedliwić, ale doskonale wiemy, jak to w Polsce z tym jest.

Nowy obiekt kłuje w oczy jeszcze bardziej, jeśli spojrzymy, w jakim otoczeniu się znalazł. Sąsiadem jest futurystyczna wręcz Biblioteka Śląska:

Niedaleko zaś kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny:

I w końcu osiedle Paderewskiego – niezwykły projekt architektów Juranda Jareckiego, Stanisława Kwaśniewicza oraz Ryszarda Ćwiklińskiego. Jego twórcy chcieli zadbać o najdrobniejsze potrzeby przyszłych mieszkańców.

Udało się zachować założenia funkcjonalizmu i postulaty Le Corbusiera. Osiedle powinno spełniać różne potrzeby mieszkańców, więc powstały na nim przychodnia, sklepy i szkoła. Wolną przestrzeń architekci zachowali między blokami, aby pełniła funkcje rekreacyjne, po drugie: by wszystkie mieszkania były co najmniej przez trzy godzinny dziennie nasłonecznione. Wspominane drogi zaprojektowali tak, aby dzieci idąc do szkoły nie przekraczały jezdni

pisała Justyna Przybytek.

Dzisiaj priorytety się zmieniły

Liczy się, żeby najpierw zarobił deweloper, a potem właściciel mieszkania na wynajmie. Potrzeby mieszkańców zeszły na dalszy, już niewidoczny plan.

Bardzo łatwo odbić piłeczkę, że takich wyjątkowych projektów było mimo wszystko mniej, a na osiedlach dominowały po prostu niewyróżniające się, wręcz anonimowe bloki. To po części prawda. Jednak spacerując po PRL-owskich osiedlach szybko można dostrzec, że nie są takie same. Układ bloków jest inny, odległość od siebie, to, jak podchodziło się do otaczającej zieleni. Albo wkomponowywały się w otoczenie albo je tworzyły. Paradoksalnie wtedy łatwiej było coś zrobić, skoro zaczynano często od zera. Jednak mimo że podstawowym celem było zapewnienie dachu nad głową, to nie zapominano o innych potrzebach, jak dostęp do zieleni, światła czy odseparowanie od ruchu samochodów.

REKLAMA

Teraz ten sam rodzaj bloku może stać zarówno w centrum, jak i na wylocie z miasta czy w każdej innej miejscowości. Nie patrzy się na to, jak wkomponowuje się w otoczenie, czy pasuje, czy może będzie nadto się wyróżniać. Jest działka, trzeba zrealizować projekt. I dlatego wiele dzielnic zatraca swój charakter i staje się smutną kopią kopii.

Zdjęcie główne:  Olivier Uchmanski / Shutterstock.com

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA