REKLAMA

Rzeki wysychają, a fontanny w miastach wesoło tryskają. To absurd

Czasami nie trzeba marnować zasobów na dużą skalę, aby uderzyła nieodpowiedzialność. Kiedy patrzę na radośnie tryskające fontanny w miastach zastanawiam się nad brakiem refleksji. Może zamiast się nimi cieszyć należy zastanowić się, czy ich użycie jest… etyczne?

Rzeki wysychają, a fontanny w miastach wesoło tryskają. To absurd
REKLAMA

W jeden z wielu tegorocznych upalnych dni przechodzę obok dawnej galerii handlowej, która niebawem ponownie ma się otworzyć. Przed wejściem tryska fontanna, dodatkowo podświetlona. Inną fontannę, skromniejszą, widzę w centrum miasta. Woda wylatuje z kratki i tworzy spektakl dla nikogo. Wokół jest pusto, mało kto tędy przechodzi. To nie kwestia pory. Lokalne media donoszą, że samo miasto nie ma pomysłu na tę przestrzeń.

REKLAMA

O miejskich fontannach przypominam sobie, kiedy słyszę o rzekach, w których poziom wody jest rekordowo niski. Albo o jeziorach. Portal wszczecinie.pl donosi, że w jeziorze Głębokim (!) „wody jest tak mało, że pomost, przy którym cumowały rowery wodne, niemal cały stoi w piachu”.

To rzecz jasna nie tak, że fontanny marnują nieprawdopodobne ilości wody. Ale nie o to chodzi. Jest coś dziwnego w patrzeniu na sztuczny twór w sytuacji, kiedy Polska zmaga się z suszą. I wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że będzie coraz gorzej.

Podobnie jest z kurtynami wodnymi

Jak mówił Sebastian Szklarek, ekohydrolog, autor bloga Świat Wody, są one symbolem „błądzenia w adaptacji do zmiany klimatu”.

Wycinamy drzewa, ograniczamy tereny zielone i tworzymy sztuczne powierzchnie szybko nagrzewające się (beton czy asfalt), a w zamian stawiamy kurtyny wodne, które mają nas schłodzić w upalne dni. Wielofunkcyjne rozwiązania natury – drzewa – zastępujemy jednofunkcyjną technologią, która zużywa zasoby w tym cenną wodę podziemną – bo to ona siecią wodociągową zasila kurtyny wodne

– mówił naukowiec w rozmowie z Force News Wrocław.

W 2021 r. w Janowie Podlaskim otwarto skwer, na którym atrakcją jest fontanna przedstawiająca trzy konie arabskie w biegu. Sęk w tym, że zanim skwer powstał wycięto 94 spośród 140 drzew, o czym pisał portal slowopodlasia.pl. Tłumaczono, że „pod topór poszły tylko te drzewa, które trafiały w układ kompozycyjny projektu oraz te, które były na tyle chore, że należało je usunąć ze względów bezpieczeństwa”. Nie do wszystkich do wyjaśnienie trafiło, bo skala wycinki była faktycznie duża.

Fontanny nie mogło zabraknąć też na nowym pabianickim rynku, który dla mnie stał się symbolem nowej betonozy. Trochę oszukanej, nieoczywistej, ale jednak przestrzeni, na której zieleń nie dominuje. Fontanna chłodzi, ale chwilowo i to tych, którzy zdecydują się wbiec w wodę. Reszta musi grzać się na wystawionej na słońce przestrzeni.

Jeszcze większym symbolem jest fontanna w łódzkim parku Staromiejskim. Jak można było przeczytać na stronie miasta, „wodotrysk został zamontowany w śladzie Łódki, która przepływa przez park podziemnym kanałem”. Tu kiedyś była rzeka, ale została zakopana, jak niemal wszystkie inne. Miasto odcięło się od natury, zadeptało ją, więc teraz możemy podziwiać świecący wodotrysk.

Cytowany wcześniej Sebastian Szklarek napisał niedawno smutny artykuł na blogu Świat Wody. Jak zauważył częste zalewanie miast po obfitych deszczach to przykłady pamięci rzek.

Ich naturalnym rytmem jest wylewanie się na obszar doliny po większych opadach. Człowiek zabudową i infrastrukturą założył tym rzekom ciasne gorsety zapominając, że rzeka to nie tylko koryto, w którym płynie woda. Ale rzeka pamięta i co jakiś czas nam o tym przypomina. A zmiana klimatu (większa intensywność opadów) i betonoza (większy spływ powierzchniowy) powodują, że rzeki częściej przypominają nam o przestrzeni, którą kiedyś zajmowały. Można by rzec, że krzyczą, aby zdjąć z nich te gorsety.

Fontanny nie są winowajcami. Nie są palącym problemem. Być może wspominanie o nich w kontekście suszy jest przykładem nadgorliwości. Jednak nic na to nie poradzę, że kiedy widzę, jak najczęściej z betonu bądź krat wystrzeliwuje woda, czuję dziwny niesmak. Mam poczucie, że to zwyczajnie nie wypada. To dość żałosna próba udawania, że problemu nie ma: mamy przecież fontannę, przy której można się schłodzić i wypocząć. Co z tego, że brakuje wokół nas zieleni, rzeki zostały zabetonowane, a te, które płyną poza miastami, wysychają. Można przecież przejść się na mniej lub bardziej betonowy rynek i popatrzeć na tryskającą wodę. Przy tym dalej oszukiwać się, że jest tak jak zawsze było.

REKLAMA

Na jednej ze stron poświęconym fontannom miejskim można przeczytać, że „fontanny wykorzystają często zaawansowane systemy recyrkulacji wody i oszczędzania energii”. Dzięki temu „ludzie mogą uczyć się o zrównoważonym gospodarowaniu zasobami wodnymi oraz o znaczeniu ochrony środowiska”. Ale jednocześnie wśród wyznań wymieniono „koszty utrzymania i konserwacji” oraz „konflikty dotyczące gospodarki wodnej”. Zapewnienie odpowiedniej ilości wody może być „wyzwaniem w niektórych regionach, szczególnie w okresach suszy”.  

Może więc lepszą lekcją byłaby pusta fontanna. I wytłumaczenie, dlaczego jej działanie w obecnych czasach powinno zostać ograniczone.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA