REKLAMA

Pamiętnik masochisty: gram w Kingdom Come: Deliverance na Nintendo Switch

Ktoś szalony wpadł na pomysł, by wcisnąć wielkie Kingdom Come: Deliverance do konsoli Nintendo Switch. Ktoś jeszcze bardziej szalony zatwierdził ten projekt.

Opinia i test Kingdom Come: Deliverance na Nintendo Switch
REKLAMA

Drogi pamiętniczku. Grałem na Switchu w Wiedźmina 3, DOOM Eternal oraz Dying Light. Gdy więc zobaczyłem, że na tę ledwo zipiącą platformę wypuszczono Kingdom Come: Deliverance, zabłysły mi oczy. Tak wielka produkcja na archaicznej Tegrze X1? Musiałem tego doświadczyć na własnej skórze!

REKLAMA

Kingdom Come: Deliverance jakimś cudem działa na Switchu, choć robi to bardzo niespiesznie.

Pierwsze wczytanie gry zainstalowanej na karcie microSD (główne menu - rozgrywka) trwało 22 sekundy. Ten jeden fakt boleśnie przypomina, jak bardzo z tyłu jest Switch w kwestii zarządzania zasobami. PS5 przyzwyczaiło mnie do błyskawicznego wczytywania gier, a Kingdom Come: Deliverance to jak powrót do ery dysków talerzowych.

Podczas długiego wczytywania nie tylko widziałem swoją twarz odbitą w ciemnym ekranie OLED, co samo w sobie jest dyskomfortem, ale także zdałem sobie sprawę, że Nintendo Switch odczuwalnie się nagrzewa. Konsola Japończyków ma stabilny system chłodzenia, ale czuć, że średniowieczne Kingdom Come: Deliverance wyciska z niego 110 proc.

Graficznie Kingdom Come: Deliverance to rozpikselowany gulasz. Smaczny, ale rozwodniony

Aby gra z wielkim, otwartym, trójwymiarowym światem i realistyczną oprawą mogła działać na Switchu, konieczny był szereg potężnych kompromisów. Ten od razu rzucający się w oczy dotyczy rozdzielczości. W trybie tabletu Kingdom Come na pewno nie działa z natywną rozdzielczością 720p. Tym bardziej nie należy oczekiwać 1080p w trybie telewizyjnym.

Śmiem sądzić, że w trybie przenośnym dynamiczna rozdzielczość spada momentami do wartości 480p. Mamy do czynienia z potężną redukcją ostrości oraz klarowności. Ucieka wtedy masa detali, od twarzy bohaterów po zdobienia tarcz i pancerzy. Z kolei drugi i trzeci plan momentami przypomina obraz malowany farbami olejnymi, pędzlem z grubym włosiem. Spójrzcie na korony drzew na powyższym ujęciu.

Niska dynamiczna rozdzielczość bywa problematyczna zwłaszcza podczas eksploracji zamkniętych przestrzeni. Wtedy precyzyjne najechanie na konkretny drobny przedmiot - na przykład pałkę leżącą na podłodze albo strzałę wbitą w ziemię - bywa sporym wyzwaniem.

Jednocześnie gra nigdy nie staje się aż tak rozmazana, by być niegrywalną. Producenci portu z Saber balansują na granicy, wyciskając z poczciwej Tegry X1 więcej niż jest w stanie realnie zaoferować ten układ. Kingdom Come: Deliverance na Switchu to technologiczny cud, co jednak nie znaczy, że rekomenduję jego zakup. To trochę sztuka dla sztuki.

Drugim problemem podczas ogrywania Kingdom Come: Deliverance na Switchu jest oczywiście płynność.

Docelowa płynność portu to 30 klatek na sekundę. Niestety ta wartość nie zawsze zostaje utrzymana. Podczas moich testów wartość fps wahała się od 22 do 31. Na szczęście zazwyczaj bliżej 30-tki niż 20-tki, ale odczuwalnie spowolnienia są powszechne. Grając w Kingdom Come: Deliverance można mieć wrażenie ociężałości, wywołanej niską responsywnością, co z kolei jest następstwem niskiem płynności.

Co interesujące, nie zawsze bywa tak, że niższa płynność jest rejestrowana w otwartym świecie, a wyższa w zamkniętych pomieszczeniach. Czasem jadąc konno przez wioskę, mogłem cieszyć się 28 - 31 klatkami na sekundę, a idąc korytarzem w zamku, licznik wskazywał 22 - 25 fps. Moim zdaniem takie wyniki to pochodna dynamicznego skalowania rozdzielczości. Tam, gdzie producenci portu chcą zaserwować graczowi nieco ostrzejszy kadr, od razu cierpi płynność.

Problem z płynnością jest o tyle dotkliwy, że Kingdom Come: Deliverance samo w sobie jest produkcją stosunkowo mozolną i ociężałą. To świadoma decyzja producentów, stawiających na średniowieczny realizm. Stąd szybko znikający pasek wytrzymałości, system szermierki oparty na atakach kierunkowych, ograniczenie szybkiego zapisu czy takie parametry jak głód, choroby i przeciążenie. Grając na Switchu, gracz czuje, że wszystko jest jeszcze bardziej uciążliwe.

Nintendo Switch stwarza też kilka problemów natury sprzętowej.

Brak SSD powoduje, że wczytywanie jest nie tylko długie, ale też częste. Eksploracja świata - nawet konna - jest na szczęście płynna i pozbawiona ekranów ładowania. Te nie wyświetlają się także podczas wchodzenia do pomieszczeń i wychodzenia na zewnątrz. Tzw. loadingi męczą za to podczas dialogów. Dłuższą wymianę zdań zawsze poprzedza ekran ładowania, który pojawia się po raz drugi zaraz po zakończeniu rozmowy. W dłuższym okresie czasu potrafi to męczyć.

Problemem bywają też malutkie analogi Joy-Conów. Podczas mini-gry w otwieranie zamków wytrychem gałki okazują się za mało precyzyjne, przez co włamywanie jest znacznie trudniejsze niż na komputerach, PlayStation i Xboksie. Wybieranie kierunku ataku podczas walki także nie jest tak wygodne jak na innych platformach.

Narzekam i narzekam, ale jednocześnie uważam, że Kingdom Come: Deliverance na Switchu to technologiczny cud.

Po tym, jak na swoim Switchu uruchomiłem Wiedźmina 3, nic mnie już nie zdziwi. Mimo tego jestem pod wrażeniem umiejętności speców z Saber, zdolnych wcisnąć na konsolę Nintendo niemal wszystko. Kingdom Come: Deliverance to jedna z gorzej zoptymalizowanych gier cRPG, ale nie przeszkodziło to tym szaleńcom w wykonaniu funkcjonalnego portu.

Sam fakt, że wychodzę z drewnianej chaty w otwarty świat, następnie wsiadam na konia i galopuję przez las do sąsiedniej wioski, wszystko to bez ekranów ładowania i doczytywania zawartości, to niesamowite osiągnięcie. Kingdom Come: Deliverance dla Switcha to obok Wiedźmina 3, Dying Light i DOOM Eternal jeden z najbardziej widowiskowych portów dostępnych na platformie Nintendo.

Technologicznie imponujący port nie oznacza jednak świetnej zabawy. Trzeba brać to pod uwagę.

Jeżeli ktoś nie miał wcześniej styczności z Kingdom Come: Deliverance, raczej nie powinien odkrywać tego cRPG na konsoli Nintendo. Doświadczenie na PC, PlayStation oraz Xboksie jest bardziej klarowne, czytelne i przystępne. Jeżeli jednak, tak jak ja, grałeś już w Kingdoma, a na Switchu odświeżasz przygodę i odkrywasz zawartość DLC, wtedy port zyskuje na wartości.

REKLAMA

Pod względem zawartości mamy do czynienia z obfitym daniem. Kingdom Come: Deliverance dla Switcha to gra na dziesiątki godzin, z polskimi napisami oraz pełnym pakietem rozszerzeń. Niestety, technologiczne ograniczenia sprawiają, że ten sycący gulasz wciągamy przez słomkę, zamiast jeść go drewnianą łyżką. Tutaj pojawia się pytanie, czy też jesteś takim switchowym świrem ja, by czerpać z takiej szamy satysfakcję.

Zrzuty ekranu pochodzą z gry Kingdom Come: Deliverance uruchomionej na Nintendo Switch w trybie tabletu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA