REKLAMA

W tym roku korzystałam z 4 różnych przeglądarek. Nie polecam żadnej

Menedżer zadań dał mi do myślenia: chciałam coś zmienić w swoim cyfrowym stanowisku pracy i rozrywki, musiałam się przesiąść z Chrome. I tak zaczęła się moja wieczna tułaczka po przeglądarkach.

30.10.2023 15.37
W tym roku korzystałam z 4 różnych przeglądarek. Nie polecam żadnej
REKLAMA

Przez długi czas tkwiłam w pewnym statusie quo - używałam Google Chrome właściwie od grubo ponad 10 lat. Nie dlatego, że byłam zaciekłą fanką, nie dlatego, że zamknęłam się "w ekosystemie Google". Zainstalowałam ją sobie, kiedy jeszcze byłam w gimnazjum i po prostu się przyzwyczaiłam. Nie myślałam zbyt wiele o jej zaletach, wadach, o tym, jakie ustawienia mogłabym zmienić i jakie wtyczki zainstalować lub odinstalować, by moje doświadczenie było lepsze. Chrome był po prostu okej, otwierał internet, to było jego zadanie.

REKLAMA

Jednak w pewnym momencie zrozumiałam, że to złe podejście. Spoglądając na moje wykorzystanie laptopa, większość czasu spędzam w jednym programie - w przeglądarce internetowej. Jeżeli spędzasz gdzieś dużo czasu, to naturalne staje się, że powinieneś zadbać o to, by to doświadczenie było jak najlepsze.

Chrome był ze mną najdłużej. Miłość chyba się wypaliła

Momentem, w którym dotarło do mnie, że muszę coś zmienić, był jeden wieczór kiedy moja przeglądarka - po raz kolejny - się zawiesiła. Jedno szybkie otwarcie menedżera zadań pokazało, że to Chrome zużywał 48 proc. RAMu. Tu pojawiła się myśl: może pora na zmiany?

Chrome zawsze dawał mi to, czego potrzebowałam: typowe dla każdej przeglądarki karty, zakładki, możliwość instalowania wtyczek, synchronizację z przeglądarką w telefonie, menedżer haseł, liczne funkcje dostosowania wyglądu. Tylko potem przyszła myśl: Chrome to przeglądarka od Google, a Google jest firmą reklamową (kto nie wierzy, niech spojrzy na coroczne podsumowania fiskalne koncernu). Oczekuję od Chrome minimum, które spełni każda przeglądarka, jednocześnie dając maksimum danych dla Google - no i karmię Chrome RAM-em, który jest mi potrzebny do garści aplikacji w tle.

Przeprowadziłam na sobie eksperyment: sprzedałam się marketingowi Opery GX. Żałuję tej decyzji

I tak znalazłam się... na Operze GX. Nie, ten tekst nie jest sponsorowany - sprzedałam się marketingowi, za obietnicę przeglądarki z silną integracją z Discordem, możliwością przeglądania Instagrama i innych sociali wraz z internetem, ale i sławny pasek boczny. Mogłam też dostosować efekty dźwiękowe (niby prozaiczne, ale fajne!), a ograniczenie zużycia zasobów komputera na życzenie było zbawienne.

Jednak szybko zrozumiałam, że Opera GX to obudowana bajerami - których koniec końców nie używałam tak namiętnie, jak bym się spodziewałam - zwykła Opera. Nie podobał mi się sposób, w jaki renderowana była treść sporej liczby stron, które często odwiedzałam. Interfejs nie był intuicyjny i wiecznie (czyli przez ponad 2 miesiące korzystania) gubiłam się, próbując odnaleźć podstawowe opcje - albo trafiałam do GX corner, który był fajny na papierze, ale tandetny w codziennym użyciu.

Prawie porzuciłam przesiadkę na inną przeglądarkę, bowiem Opera GX złapała mnie mocno za rękę. A konkretniej: Firefox nie wyświetlał jej na liście przeglądarek, z których ma importować dane.

Lisek się trochę wypalił

Po ponownym zainstalowaniu Chrome, by importować dane do Firefoxa, wreszcie mogłam oficjalnie przyznać: przesiadłam się na Firefoxa. Firefox był moją pierwszą przeglądarką (po Internet Explorerze), której używałam jeszcze w podstawówce, dlatego sentyment uderzył, a i w interfejsie użytkownika odnalazłam się bardzo szybko (ale to raczej zasługa partnera, który z Liska namiętnie korzysta, poleca i zmusza mnie do użycia na swoim komputerze).

Jednak szybko uderzyła mnie powolność Firefoxa. Sam jego start zabierał więcej niż Chrome czy Opera GX. W porównaniu do nich również strony ładowały się wolniej - a działałam na praktycznie czystej przeglądarce, bez wtyczek.

Skoro o wtyczkach mowa, dużym problemem, który uderzył mnie niemal natychmiast, jest fakt, że Firefox w swoim działaniu od nich jest niemalże zależny. Zmiana motywu czy wyglądu jakiegoś elementu? Wtyczka. Wyszukiwanie zdjęcia w Google (lub innej wyszukiwarce)? Wtyczka. Zrzut ekranu aktualnie przeglądanej strony? Wtyczka. Choć po zainstalowaniu wtyczek Firefox robił to co chciałam, nie robił tego w sposób, jaki chciałam: był zbyt powolny.

Edge to nie Internet Explorer, ale i nie ideał

W ten sposób znalazłam się w dość nieoczekiwanym miejscu: w Microsoft Edge. Choć początkowo odpychał mnie niesmak pozostały po Internet Explorerze, to biorąc pod uwagę, że Edge jest oparte na silniku Chromium (czyli tym samym co Chrome czy Opera) ostatecznie przekonałam się do kliknięcia "Ustaw jako domyślną" przeglądarkę Microsoftu. Od początku podobała mi się integracja z pakietem Office, wbudowany edytor PDF, pasek boczny znacznie lepiej skonstruowany niż ten w Operze oraz pomniejsze udogodnienia takie jak tryb oszczędzania baterii czy pionowe karty.

Jednak w Edge odrzuca mnie dość agresywne reklamowanie przez Microsoft własnych produktów. Póki nie kliknęłam "Ustaw jako domyślną", ta nachalnie wyświetlała mi po otwarciu nowej karty stronę zachęcająca do zrobienia tego. Podobnie jest po dziś dzień z Bing - Edge nachalnie zachęca mnie do zmiany domyślnej wyszukiwarki i skorzystania z chatbota (pomimo, że korzystam z chatbota - domyślna wyszukiwarka jest inna).

Ponadto Edge ma - podobnie jak Firefox - dość wysoki próg wejścia, ale w drugą stronę. W Edge należy wyłączyć wiele niepożądanych funkcji, zanim przystąpi się do używania przeglądarki na poważnie. Niektóre z nich należy wyłączyć flagami (czyli zaawansowanymi ustawieniami, niezbyt przyjaznymi dla laika). Dodatkowo niezbyt jest mi na rękę fakt, że Edge pozostaje aktywny w tle na długo po zamknięciu przeglądarki, konsumując całkiem imponującą ilość RAMu.

Jestem pośrodku niczego

Gdyby ktoś, hipotetyczny laik, zapytał mnie, jaką przeglądarkę polecam, rozłożyłabym ręce i powiedziała: nie wiem. Wszystkie mają liczne zalety, ale i wady, przez które z czystym sumieniem nie mogę wskazać najlepszej. Osobie bardziej biegłej z komputerem zasugerowałabym posiedzenie nad Firefoxem albo Edge i sprawdzeniem, czy po zaawansowanym dostosowaniu przeglądarki spełnia ona wymagania.

Sama póki co siedzę na Edge, jednak z każdą kolejną aktualizacją i nową kartą, która zamiast nowej karty agresywnie rekomenduje mi Binga, rozważam albo cofnięcie się do Firefoxa lub Chrome, albo spróbowanie Vivaldi oraz Brave. Vivaldi powstał z myślą o użytkownikach niebędących zadowolonymi z Opery na silniku Chromium, a Brave z myślą o tych, którzy chcą maksimum prywatności - obie są rekomendowane jako czwarta droga dla tych, którzy są zawiedzenie Chrome, Firefoxem i/lub Edge. Jednak czy owa rekomendacja ma słuszność? Przesiądę się po raz czwarty i piąty i zdam relację.

Zdjęcie główne: rafapress/shutterstock

REKLAMA

Więcej na temat przeglądarek internetowych:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA