REKLAMA

Robot odkurzający DreameBot L20 Ultra - recenzja. Moja żona w końcu powiedziała "wow"

Za każdym razem, kiedy dociera do mnie na testy nowy robot odkurzający, po pierwszym sprzątaniu wołam żonę, żeby mogła podziwiać efekty. Przeważnie reaguje prostym "no, fajnie, po co zawracasz mi głowę", ale tym razem było inaczej. Tym razem chwilę postała, popatrzyła na podłogę i powiedziała "wow".

Robot odkurzający DreameBot L20 Ultra - recenzja. Moja żona w końcu powiedziała "wow"
REKLAMA

I to "wow" zostało powtórzone później jeszcze kilka razy, kiedy opowiadałem - i oczywiście pokazywałem, bo kto nie chce oglądać pokazu możliwości robota sprzątającego - co jest DreameBot L20 Ultra potrafi.

REKLAMA

A że potrafi naprawdę sporo, zacznijmy od... wad.

DreameBot L20 Ultra - dwie wady i jedna cecha

Pierwszą wadą jest cena. DreameBot L20 Ultra kosztuje bowiem ok. 5500 zł i nie, nie chodzi o to, że nie jest warty tej kwoty. Wręcz przeciwnie - mogę już na tym etapie recenzji zaspojlerować, że L20 Ultra absolutnie jest warty tego, ile chcą za niego w sklepie. Po prostu, niezależnie od tego, jak na to patrzeć, 5500 zł to sporo.

Drugą wadą, już trochę mniej względną, jest wysokość robota jako całości. Producent wprawdzie podaje około 104 mm, ale moje odręczne pomiary wskazują, że jest to trochę więcej. Oznacz to niestety, że L20 Ultra nie będzie w stanie wjechać w miejsca, w które są w stanie wjechać bardziej kompaktowe roboty. Lepiej więc zmierzcie, czy zmieści się wam pod szafkami, łóżkami czy innymi meblami. W moim przypadku z wjazdem pod łóżko nie było w ogóle problemów, ale już pod krawędzie szafek kuchennych czy szafek w salonie L20 Ultra nawet nie próbował wjechać.

Czymś, co można uznać raczej za cechę, niż za wadę - a i tak będziecie w stanie z tym żyć, biorąc pod uwagę, co dostajecie w zamian - jest fakt, że cały proces związany z wymianą wody do mycia podłóg potrafi być... nawet nie tyle głośny, co dość intensywny pod względem wydawanych odgłosów. Trochę tak, jakby ktoś głośno siorbał przez słomkę (i zresztą mniej więcej to się dzieje). Da się z tym żyć, ale np. wolałbym nie ustawiać mycia podłóg na chwilę przed snem - o ile samo odkurzanie i mopowanie mogłoby nas nie wyrwać z trybu zasypiania, o tyle to siorbanie - już tak.

To natomiast, o czym trzeba pamiętać jeszcze przed zakupem, to o tym, że stacja w przypadku L20 Ultra jest dość spora (606.5 x 426 x 499mm) i ciężka, i trzeba dobrze pomyśleć, gdzie ją postawimy oraz ewentualnie jak ją wniesiemy na n-te piętro. Nie jest to jakieś straszne doświadczenie, ale odbierając od kuriera pudło - i wiedząc, że w środku jest po prostu robot odkurzający ze stacją bazową - byłem mocno zdziwiony. Ach, co ciekawe, mimo takich rozmiarów bazy, nie zdecydowano się wygospodarować wystarczająco dużo miejsca na uchwyt do zwijania przewodu zasilającego, jeśli mamy gniazdko tuż za stacją - po prostu przewód nie mieści się na "wieszaku".

I... to by było na tyle, jeśli chodzi o istotne wady. Serio. Można na dobrą sprawę pędzić do sklepu. Chociaż lepiej wcześniej poczytać o tym, co DreameBot L20 Ultra potrafi.

DreameBot L20 Ultra - co jest w nim ciekawego?

To będzie długa lista, wiec po kolei, przy czym skupię się na tym, co na mnie zrobiło największe wrażenie i przez okres testów po prostu przydawało się najbardziej.

Stacja bazowa to mistrzostwo świata. Robi... wszystko.

Moim regularnym narzekaniem numer jeden w kwestii robotów z funkcja mopowania jest fakt, że ten proces tak naprawdę nie jest ani trochę automatyczny. Albo trzeba dolewać wody, albo czyścić mop(y), albo liczyć się z zalaną podłogą w okolicach stacji, albo po jakimś czasie orientować się, że mop po prostu zgnił, albo że od miesięcy po prostu rozcieramy brud z mopa po podłodze. Zresztą w związku z tym żaden z trzech robotów sprzątających, które jeżdżą u mnie po domu, nie ma funkcji mopowania.

DreameBot L20 Ultra robi to natomiast zupełnie inaczej - i to do tego stopnia, że można to uznać za rozwiązanie kompletne. Po pierwsze - w stacji znajdziemy nie tylko sprytnie ukryty za magnetycznie mocowanym panelem worek na opady (i zapasowy worek), ale też pojemnik na czystą i brudną wodę - napełnianie, odsysanie i wymiana przebiegają oczywiście całkowicie automatycznie.

To jednak nie wystarcza, żeby być naprawdę zadowolonym. Stacja DreameBota L20 Ultra dodatkowo jest w stanie umyć - albo raczej dość skutecznie opłukać - oba mopy i, gdyby tego było wciąż mało, osusza je, żeby nie pokryły się pleśnią. Drobna uwaga - osuszanie nie jest bezgłośne i trwa około 2 godziny, ale jest po pierwsze skuteczne, a po drugie - już w odległości metra czy dwóch raczej go nie słychać.

A gdyby jeszcze komuś brakowało świetnych sztuczek, to stacja dokująca jest w stanie - teraz uwaga - zdemontować te mopy i "wypuścić" robota odkurzającego w świat bez nich. Po co? O tym za chwilę.

Ach, wspomniałem o tym, że stacja dokująca może - zgodnie z naszymi ustaleniami - dozować detergent do mycia podłóg? Nie? To teraz już wspomniałem.

W rezultacie mamy kompletną automatyzację wszystkich procesów - i mycia podłóg, i ich odkurzania. Raz na jakiś czas trzeba uzupełnić czystą wodę (oraz wylać brudną) i raz na jakiś czas trzeba wyciągnąć i wymienić całkiem spory pojemnik zbiorczy na odpady (3,2 l) i wyrzucić w całości do kosza. To tyle.

Jeśli chodzi o to, na ile wystarczy zapas wody (4,5 l), to według producenta powinno to wystarczyć na 300 m2, ale z moich testów wynika, że pewnie byłoby to możliwe przy raczej delikatnym trybie czyszczenia i bez dodatkowego czyszczenia mopów, co prawdopodobnie pochłania dodatkowo sporo wody. W moim przypadku, gdzie robot był ustawiony na najbardziej intensywny z trybów, na jednym pojemniku udawało się umyć przeważnie 50-60m2, aczkolwiek na pewno na szybsze zużycie wpływał fakt, że w trakcie tych myć robot kilkanaście razy czyścił mopy (małe pomieszczenia, różne piętra, więc zawsze kończył w bazie).

Imponujące jest też to, jak DreameBot L20 Ultra myje podłogi.

To było właśnie przyczyną "wow" mojej żony - i zresztą mojego "wow" też, bo DreameBot L20 Ultra to chyba pierwszy sprzęt, który trafił do mnie na testy, który faktycznie potrafił umyć podłogę w stopniu zbliżonym do tego, co zrobiłbym ja.

Powód? DreameBot L20 Ultra nie ma ani statycznej szmatki, ani wibrującej szmatki. Zamiast tego ma dwa wirujące i dociskane do podłogi mopy, które faktycznie są w stanie zdrapać nawet poważniejszy brud. Jeśli dodać do tego jeszcze fakt, że nie tylko mopy wirują, ale też i robot sam kręci niewielkie kółka - jeśli jest taka potrzeba - dostajemy zestaw, który potrafi coś więcej niż przetrzeć i tak czystą podłogę.

Z ciekawości uruchomiłem L20 Ultra nawet w korytarzu, z którym żaden robot nie dał sobie rady i było... może nie idealnie, nie tak, jak gdybym wziął do rąk parownicę i sam zabrał się za robotę, ale spokojnie było to 90 albo i więcej procent efektu, który ode mnie wymagałby 20-30 minut wysiłku. Stare błoto, zaschnięte w zagłębieniach mocno teksturowanych kafli - prawie wszystko zniknęło. Jasnych fug wprawdzie nie udało się doczyścić, ale tego ostatnio nie udaje się uzyskać nawet przy ręcznym czyszczeniu, więc możliwe, że nie da się ich już odratować.

DreameBot L20 Ultra bez zastrzeżenia radził sobie z większością zaschniętych plam i podobnymi sprawami, a także z krawędziami i okolicami mebli. Tutaj akurat do gry wchodzi kolejna świetna sztuczka - otóż mopy nie tylko obracają się, ale też mogą się wysuwać dość mocno poza obrys robota w zależności od tego, co ten widzi dookoła siebie, dzięki czemu wszystkie krawędzie pomieszczeń czy np. okolice nóg od stołów są wyszorowane, nawet pomimo tego, że sam robot omija je w bezpiecznej odległości.

Ach, nie zauważyłem też, żeby robot zostawiał po sobie w jakikolwiek sposób widoczne smugi - czy to na panelach, czy na kaflach. Natomiast lepiej uważać od razu po mopowaniu, bo posadzka potrafi być jeszcze przez chwilę odczuwalnie mokra. Nie zauważyłem też żadnych rys, aczkolwiek panele w moim domu są tak twarde, że pewnie nawet jeżdżenie po nich nożem nie zrobiłoby na nich większego wrażenia.

Więc tak - mogę z czystym sumieniem napisać, że ten odkurzacz naprawdę dobrze myje podłogi. I to myje, nie przeciera.

Fantastycznie rozwiązano też sprawę z myciem i dywanami.

DreameBot L20 Ultra ma dwie opcje pogodzenia ognia dywanów i wody. Pierwszą jest standardowe uniesienie mopów na ok. 10 mm nad powierzchnię, co powinno wystarczyć na większość dywanów z krótkim włosiem, ale z doświadczenia nie jestem fanem tego rozwiązania. Ten mop zawsze jest jednak choć trochę mokry i przeważnie i tak coś kapnie na dywan.

Dużo ciekawszą opcją jest tryb, w którym robot najpierw wykrywa w ramach mapowania, gdzie jest dywan - i robi to naprawdę sprawnie - a potem podczas sprzątania z mopowaniem omija go, po zakończeniu wraca do bazy, zostawia mopy i... wraca na dywan. Nie wydłuża to jakoś dramatycznie czasu sprzątania - chyba że mamy dywan naprawdę daleko od bazy - natomiast właściwie gwarantuje to, że dywan nie zostanie zmoczony ani zabrudzony wodą z mopów. Sprawdzałem wielokrotnie, czy może chociaż trochę gdzieś tam nakapało na krawędzie dywanów - DreameBot L20 Ultra całkiem odważnie dojeżdża do nich podczas mopowania i odkurzania - ale nic z tych rzeczy. Jest całkowicie sucho.

Gdyby tego jeszcze było mało, L20 Ultra potrafi unieść nie tylko mopy, ale i szczotkę główną - dzięki czemu podczas samego mopowania nie musimy się obawiać, że wciągniemy wodę do pojemnika na odpadki.

A jak DreameBot L20 Ultra odkurza?

Moc ssąca na poziomie 7000 Pa prawdopodobnie większości osób wiele nie mówi i... w tym przypadku nie musi. Dużo bardziej istotne jest to, że L20 Ultra wciągnie właściwie wszystko, co stanie na jego drodze - od drobnego pyłku, przez psią i kocią sierść, naniesione z dworu liście, aż po małe kamyki. Nie spotkałem się - a patrzyłem uważnie - z sytuacją, żeby L20 Ultra zostawił coś po sobie po sprzątaniu, wliczając w to nawet krawędzie czy kąty pomieszczeń. Do tego gumowa szczotka świetnie radzi sobie z sierścią, więc w przypadku twardych podłóg jest naprawdę dobrze, może nawet doskonale.

W przypadku dywanów jest za to coś w okolicach "bardzo dobrze". Mam wprawdzie dywan z krótkim włosiem, ale dość złośliwą strukturą, która chętnie wchłania przede wszystkim zwierzęcą sierść, która potem w wyniku chodzenia zostaje po prostu wprasowana w dywan. DreameBot L20 Ultra radzi sobie z tym dywanem do takiego stopnia, że na pierwszy i drugi rzut oka można uznać, że jest naprawdę, naprawdę czysto. Dopiero bliższa analiza, wymagająca już schylenia się do poziomu dywanu, pokazuje, że L20 Ultra niekoniecznie jest aż tak skuteczny, jak np. naprawdę potężne odkurzacze ręczne. Różnica nie jest wielka - i nie ma żadnych widocznych np. okruszków i podobnych - ale da się ją dostrzec. Ostatni odkurzacz ręczny, jaki miałem na testach, dosłownie przetrzepał mój dywan i sprawił, że wyglądał kompletnie jak nowy. L20 Ultra natomiast oczyścił i odświeżył go w znaczącym stopniu - czyli wciąż bardzo dobrze, ale już nie "doskonale".

Co do głośności - producent deklaruje 63 dB(A) w najcichszym trybie, co jest jednym z lepszych wyników w tym segmencie. W praktyce odkurzacz faktycznie działa dość cicho - przy czym jest to na tyle cicho, żeby np. nie przeszkadzać sąsiadom przez ścianę czy bez problemu pracować z pomieszczenia obok, niekoniecznie po zamknięciu dwóch par drzwi. Trudno jednak udawać, że odkurzacz jest bezgłośny - aczkolwiek i tak najgłośniejszy etap sprzątania to wspomniane już procesy związane z wodą.

Jedno, co zwraca na siebie uwagę minimalnie na minus, to czas potrzebny na czyszczenie. Przeważnie wychodzi około 15 minut na każdych 10 m2 i to bez uwzględnienia zabaw z powrotem do stacji na zostawienie mopów i odkurzanie bez nich. Nie jest to zły wynik, ale jest to trochę więcej, niż w przypadku niektórych innych odkurzaczy. Aczkolwiek w sytuacji, kiedy nie stoimy nad nim i nie patrzymy, jak sprząta, tylko zgodnie z przeznaczeniem siedzimy sobie w pracy, a on sprząta za nas - nie ma to większego znaczenia.

DreameBot L20 Ultra - jak wypada mapowanie i nawigacja (i nie tylko)?

Właściwie to wzorowo, aczkolwiek to nie dziwi, biorąc pod uwagę, że L20 Ultra ma na pokładzie właściwie wszystko - włącznie z LIDAR-em i kamerą oraz... dodatkowym oświetleniem. Tak, ten robot ma własne reflektory.

Samo mapowanie pomieszczeń jest szokująco wręcz szybkie i równie zaskakująco dokładne. Gdyby tego było mało, na odpowiednich smartfonach możemy je wspomóc skanowaniem pomieszczenia w 3D - wprawdzie nie zawsze wychodzi to idealnie, ale jak już wyjdzie - robi niesamowite wrażenie.

Do nawigacji po zmapowanym pomieszczeniu i wykrywania przeszkód też trudno się przyczepić. Robot skutecznie wykrywał u mnie m.in. buty i leżące na podłodze przewody, które skrzętnie omijał, pozostawiając w aplikacji odpowiednią adnotację, punkt na mapie i zdjęcie. Nie widzę wprawdzie większego zastosowania w rozpoznaniu buta jako buta, ale najważniejsze jest to, że po prostu nic nie zostało wciągnięte w trakcie żadnej z sesji odkurzania.

DreameBot L20 Ultra dostaje ode mnie też punkty w kategorii "ostrożna jazda". Zdarzało mu się wprawdzie raz na jakiś czas lekko przesunąć miskę dla psa, ale już np. krzeseł nie przesunął w żaden widoczny sposób. Jest to o tyle ciekawe, że L20 Ultra potrafi przemieszczać się zaskakująco szybko - początkowo wywoływało to u mnie spory niepokój, biorąc pod uwagę, że na trasie sprzątania stał karbonowy rower, ale rower stoi dalej, a na równie karbonowych obręczach nie pojawiła się nawet najmniejsza ryska. I to nawet bez ustawiania tam strefy "zakazu wjazdu", co oczywiście można zrobić z poziomu aplikacji.

Jedyne, z czym L20 Ultra z jakiegoś powodu sobie nie poradził, była... gumowa mata stanowiąca podłoże pod trenażerem. Nie mam pojęcia, dlaczego postanowił na nią nie wjeżdżać - nie rozpoznał jej jako dywan, nie zapisał, jako przeszkody, ma też wystarczająco dużo miejsca, żeby na nią wjechać. A mimo to po prostu bezpiecznie ją omija.

DreameBot L20 Ultra - czy warto?

Po kilku tygodniach testów naprawdę trudno mi znaleźć powód, żeby napisać, że nie warto, bo robot wprawdzie nie jest idealny, ale właściwie wszystkie jego wady są widoczne już na pierwszy rzut oka - kosztuje sporo i niestety jest dość wysoki. Tak, to właściwie byłoby na tyle w tym zakresie.

Natomiast właściwie wszystko inne robi ogromne wrażenie, a w szczególności automatyzacja całego procesu odkurzania i mopowania oraz to, że i mopowanie, i odkurzanie tutaj po prostu działa. I to działa naprawdę dobrze.

Mamy więc do czynienia z prawdziwym robotem "postaw, włącz, ustaw harmonogram, zapomnij", może z dodatkiem "czasem wyrzuć śmieci i dolej wodę". Wygodniej już chyba być nie może i jedynym problemem zostaje to, że trzeba wydać 5500 zł. Przy czym przyznaję, że gdyby nie fakt, że mam niepraktycznie podzielony dom (małe pomieszczenia, brak "robotowych" łączników między nimi), to prawdopodobnie sam zastąpiłbym wszystkie roboty, które mam, właśnie L20 Ultra.

DreameBot L20 Ultra - zalety

  • fantastyczne rozwiązanie "wszystko w jednym" i niemal całkowita zeroobsługowość
  • bardzo precyzyjna nawigacja i odkurzanie
  • zaskakująco skuteczne mopowanie podłóg
  • gumowa szczotka główna
  • dobra kultura pracy
  • brak smug po mopowaniu
  • wygodna (choć miejscami przeciętnie przetłumaczona) aplikacja

DreameBot L20 Ultra - wady

REKLAMA
  • stacja dokująca jest spora i ciężka
  • robot jest dość wysoki i nie wjedzie wszędzie
  • hałas przy dokowaniu i wymianie wody
  • mógłby w sumie mieć drugą szczotkę boczną

Sprzęt do testów dostarczyła firma InnPro - dystrybutor marki Dreame.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA