Co jest w moim plecaku - gadżety, które zabieram na wakacje
Już od długiego czasu mój zestaw urządzeń, które ze sobą biorę na urlop, jest dość stały. Znalazłem zestaw urządzeń, które idealnie wpisują się w moje potrzeby. I każdy mogę polecić z czystym sumieniem.
Zdaję sobie sprawę, że taka postawa może podlegać krytyce ze strony niektórych - ale nie umiem całkowicie odciąć się zarówno od chmury, jak i od pracy na wakacjach. I tak jestem zadowolony z kompromisu w ramach mojego work-life balance, w którym się zmusiłem do ograniczania do minimum pracowania poza wyznaczonymi codziennie godzinami. Ale w czasie aż dwutygodniowowego urlopu zawsze coś się wydarzy w świecie elektroniki i mediów. Coś ciekawego, czemu bardzo chcę się przyjrzeć i nieraz czuję się zainspirowany opisać.
Również i odpoczynek nie do końca mi idzie bez zasobów z chmury, a więc i bez elektroniki. Cudownie jednak od czasu do czasu sobie wieczorem obejrzeć serial, posłuchać muzyki czillując się na plaży, ułatwić sobie nawigację zegarkiem maszerując po górach czy przejrzeć na telefonie która knajpa cieszy się największą liczbą pozytywnych ocen. Nie widzę powodu, by na wakacjach nie ułatwiać bądź nie uprzyjemniać sobie życia. Radzę tylko odstawić social media - zresztą nie tylko na urlopie.
Jak praca, to tylko na laptopie. Zwłaszcza że już nie umiem pracować na 10-calowych ekranikach.
15-calowy laptop zapewne będzie dla niektórych zbyt dużym urządzeniem - ja jednak zbliżam się do czterdziestki na karku, oczy już nie te. Na większym ekranie pracuje mi się sprawnie i wygodnie, tak po prostu. Na szczęście Surface Laptop jest bardzo smukły i dość lekki, więc i tak nie przeszkadza w plecaku. Co najwyżej nie zmieści się w małej torbie. A dlaczego akurat Surface Laptop?
Uwielbiam wyświetlacze o proporcjach 3:2. Oferują istotnie więcej przestrzeni roboczej niż odpowiedniki o podobnych przekątnych i panoramicznych proporcjach. To jednak ogranicza znacząco wybór laptopów na rynku. Właściwie to poza Microsoftem na dziś patrzę już tylko na laptopy HP, bo również i HP ma takie w swojej ofercie (a także mają wiele innych zalet, ale już zostawmy tę dygresję). Wersja SL z Ryzenem cechuje się dodatkowo fantastyczną kulturą pracy - to szybki, cichy komputer, który bez problemu popracuje ponad 10 godz. na akumulatorze. Do tego absolutnie genialna klawiatura. Przydałoby się nieco więcej złącz i moim zdaniem jest zbyt drogi. Jest cudowny i niepokoi mnie fakt, że jego następca nie jest już oferowany z układami Ryzen.
Wakacje nie powinny kojarzyć się z pracą. Jest tylko jeden tablet, który ma sens.
Nie istnieje coś takiego jak najlepszy tablet na świecie. Trudno jednak wskazać lepszy zakup typowo na urlop od iPada. Przy czym nie mam tu na myśli drogiego Aira czy wypasionego Pro. Znaczy się, są rewelacyjne, ale ich cena w mojej ocenie ciut urąga zdrowemu rozsądkowi, jeżeli tablet ma służyć wyłącznie typowym wakacyjnym zastosowaniom - czytanie prasy, książek, oglądanie seriali czy sprawdzanie na Mapach Google co ciekawego jest w okolicy. Używam i polecam najtańszego z najtańszych iPadów - dopłaciłem tylko do modemu LTE, bo jednak nie wszędzie jest Wi-Fi, a czasem nie ma i telefonu z ruterem.
Nawet ten najtańszy iPad nadaje się lepiej do wakacyjnych zastosowań niż cokolwiek z Androidem czy z Windowsem. Pracuje wiele godzin (nieużywany: dni) na akumulatorze, jest leciutki, poręczny, nigdy się nie zawiesza, zawsze od razu reaguje na polecenia - to urządzenie, na którym zdecydowanie można polegać. A nawet najtańsza wersja zapewni jakość obrazu, szybkość działania i czas pracy na baterii na więcej niż satysfakcjonującym poziomie. Mała uwaga: akurat nie gram na iPadzie, więc wersja z najmniejszą ilością pamięci mi wystarczy. Aplikacje na iPadOS-a zajmują jednak (według moich anegdotycznych obserwacji) znacznie więcej, niż ich androidowe czy windowsowe odpowiedniki. Najtańszy iPad się nie sprawdzi, jeżeli planujesz na nim trzymać dużo treści offline lub na nim grać - wtedy trzeba wybrać pojemniejszy model.
Nałóg pod kontrolą. Podgrzewacz tytoniu to niezły kompromis.
Należę do tej licznej grupy ponad 8 milionów Polaków, którzy nie stronią od tytoniu. Już od niemal dwudziestu lat jestem silnie uzależniony od papierosów i świadomie narażam swoje ciało wdychając toksyczne substancje. To głupota i stanowczo odradzam sięganie po tę używkę tym osobom, które wcześniej z nią nie miały nic wspólnego. Nikotyna bardzo silnie uzależnia i rzucić ją jest bardzo trudno.
Nawet dla takich nałogowców, jak ja, którzy na razie nie mają w planach rzucenia, jest na szczęście pewien półśrodek. Jest nim podgrzewacz tytoniu. Nie rozwiązuje on oczywiście problemu uzależnienia od nikotyny, bo dalej dostarcza ją do organizmu. Jednak dzięki tzw. EBM (Evidence-Based Medicine), czyli medycynie opartej na twardych danych i dowodach naukowych, wiemy już, że taki sposób przyjmowania nikotyny jest mniej ryzykowny od palenia papierosów. Podgrzewacz eliminuje najgroźniejszy w ujęciu zdrowotnym problem papierosów, czyli dym papierosowy i substancje smoliste. Z podgrzewacza tytoniu nie wdycha się więc dymu, a aerozol, w którym stężenia szkodliwych związków są wyraźnie niższe. Wrażenia smakowe są nieco inne niż podczas palenia (i zależne od wariantu użytego wkładu), ale mi przypadły do gustu - a nikotynowy głód jest całkowicie wyeliminowany. No i jest też bonusowa zaleta dla postronnych, jaką jest brak smrodu papierosowego dymu.
Na dziś korzystam z Lil Solid Ez - na jednym ładowaniu podgrzeje 25 wkładów, jest niewielki i poręczny, tani i świetnie wygląda. Kosztuje 49 zł, więc jest to wydatek pomijalny, a i paczka samych wkładów jest istotnie tańsza od paczki papierosów. To podgrzewacz typu all-in-one, a więc urządzenie jednoczęściowe. Jest bardzo kompaktowy, mieści się nawet w tylnej kieszeni spodni czy w wewnętrznej marynarki. Spokojnie bez podłączania do gniazdka wystarczy na cały dzień.
Telefon to już część ciała. A ja używam najlepszego, bezsprzecznie, telefonu na rynku.
Właściwie to jedyną wadą Galaxy S23 Ultra jest fakt, że jest on obrzydliwie drogi. Gdyby nie bardzo korzystna oferta T-Mobile’a przy przedłużaniu umowy, prawdopodobnie bym nie zdecydował się zapłacić takiej kwoty za telefon komórkowy. Muszę jednak przyznać, że trudno nie być pod wrażeniem tego cacka. Zwłaszcza po dość nieudanym z uwagi na fatalny procesor modelu Galaxy S22 Ultra.
Mimo iż często z niego korzystam, ładuję go nie częściej niż raz na 1,5 dnia. Gdybym używał mniej intensywnie, jak bardziej typowy użytkownik, wynik dwóch dni zapewne osiągnąłbym bez problemu. A mimo tego zapewnia wydajność gwarantującą błyskawiczne wczytywanie się aplikacji i pracę wielozadaniową. Również mimo tego oferuje bezsprzecznie najlepszy, piękny wyświetlacz na rynku. Wykonuje też tak dobre zdjęcia, że po raz pierwszy zacząłem rozważać zostawienie prawdziwego aparatu w domu (do tej pory nawet najlepsze telefony mnie nie satysfakcjonowały). A do tego, co już jest oceną subiektywną, jest śliczny. No i przeżył już kilka upadków na twardy grunt bez stłuczenia. Wisienką na torcie jest Android z One UI, w mojej ocenie najlepiej przygotowana wersja Androida na rynku.
No właśnie, a propos tych zdjęć. Jak znajdę miejsce w torbie, to jednak wezmę większy aparat.
Tyle że wiele wam o nim, wybaczcie, nie opowiem. Jestem przyczyną wielu frustracji moich redaktorów prowadzących, bo w kwestii robienia ładnych zdjęć jestem dość oporny na stosowną wrażliwość. Ale może i ta perspektywa wyda się komuś pomocna, bo w efekcie polecono mi kupić właśnie ten aparat. Znaczy się, kolega Barycki akurat go sprzedawał, bo wcześniej używał go do pracy. Ja na fotografii znam się kiepsko, a wiedza wchodzi mi jakoś trudno.
Nikon D3200 ze stałoogniskowym obiektywem AF-S Nikkor 35 mm 1:1.8G to zestaw kosztujący relatywnie małe pieniądze. A jest wystarczający, bym przy moich zdolnościach podczas wykonywania zdjęć martwił się przede wszystkim o ostrość (bo tu w postprodukcji niewiele da się potem poprawić) i w miarę na kompozycję kadru. W kwestii całej reszty ratują mnie matryca i szkło. Pliki RAW z tego aparatu i niedużo pracy przy wywoływaniu w Lightroomie - i nawet taki foto-jełop jak ja może liczyć na przyzwoite efekty. Wszystkie (poza aparatu, które zrobiłem opisanym wyżej telefonem) zdjęcia w tym tekście zostały wykonane tym aparatem, podobnie jak większość autorskich zdjęć w innych moich tekstach.
Zaczynam się powoli przekonywać do grania na telefonie. Ale nie do grania na dotykowym wyświetlaczu.
Raczej nie sięgam po mobilne gry, z trzech powodów. Po pierwsze, sterowanie dotykowe rzadko mi się podoba. Po drugie, większość gier na telefony to nie-wiem-jakim-cudem-legalne internetowe kasyna, które są zaprojektowane tak, by wyciągnąć od gracza jak najwięcej pieniędzy kosztem frajdy. I wreszcie po trzecie granie na telefonie szybko zużywa energię w akumulatorze - a dopiero Galaxy S23 Ultra ośmielił mnie, bym jednak może spróbował zabić czas grami.
Coraz więcej gier na szczęście nie jest już tworzona pod mikrotransakcje. Ciekawe są wysiłki Netflixa, pojawia się też coraz więcej portów z PC i konsol. By nie walczyć z ekranem dotykowym, korzystam z Razer Kishi v2. To kontroler podłączany pod złącze USB-C w telefonie, zamieniający ów telefon w coś w rodzaju Steam Decka czy innego Switcha. Jest wygodny, ergonomiczny i dość trwały, z bardzo dobrze działającymi przyciskami, spustami i joyami.
Bez muzyki to ja nie umiem. Porządne słuchawki to podstawa.
Nie przepadam za wszelkimi pchełkami czy innymi dokanałowymi ustrojstwami. Zdecydowanie preferuję słuchawki nauszne i głównie takie mnie interesują. A od pewnego czasu w zasadzie nie widzę dla siebie sensu przeglądania innych ofert niż tych od Sony. Słuchawki 1000XM5 brzmią rewelacyjnie (jak na konsumenckie słuchawki Bluetooth), obsługują kodek LDAC, mają też dedykowany chip i algorytm do rekonstrukcji dźwięku ze źródeł skompresowanych (jak Spotify), który działa zaskakująco dobrze i bez przeinaczania brzmienia. A na dodatek są niezwykle wygodne - dopiero po kilkunastu godzinach w samolocie zaczynam czuć pewien dyskomfort na uszach, i to też niewielki.
1000XM5 są jednak pod jednym względem irytujące - zajmują mnóstwo miejsca. Futerał z nimi to w zasadzie dodatkowy bagaż, który najczęściej na zewnątrz doczepiam do plecaka. Niedawno udało mi się dorwać na dużej promocji Galaxy Buds2 Pro. Rabat był na tyle duży, że to niemal pewne, że Samsung zaraz wprowadzi ich następcę. I muszę przyznać, jest lepiej niż myślałem. Nie wypadają z uszu, mają przyzwoity ANC, brzmią też bardzo dobrze. Gdybym wybierał w cenach nominalnych, prawdopodobnie i tu nabyłbym 1000X od Sony. Jeżeli jednak ktoś rozważa Galaxy Buds2 Pro, to za krótko je mam na pełną recenzję - tym niemniej, póki co, wydają się dobrym zakupem.
Zegarek uniwersalny - dobry we wszystkim, niekoniecznie wybitny.
Taki właśnie jest Galaxy Watch5 Pro. Od zegarka oczekuję podstaw, ale owe podstawy muszą działać świetnie. Nie oczekuję więc zaawansowanych pomiarów sportowych rodem z Garmina, bo sportu uprawiam mało - chciałbym jednak, by ogólne pomiary aktywności, ruchu i snu były precyzyjne. Bo taki tygodniowy przegląd zapewnia istotny wgląd we własny tryb życia i wprowadzić do niego stosowne zmiany. Oczekuję też od zegarka minimum dwóch dni pracy bez ładowania (lub dzień, jeśli ma dużo do monitorowania) i wygodnej integracji z telefonem, bym mógł jak najrzadziej wyciągać go z kieszeni.
Właśnie opisałem wam używanego przeze mnie Galaxy Watch5 Pro. Nie jest tak zaawansowany jak Garmin, ale ja tego nie potrzebuję. Za to jestem bardzo zadowolony z działania Samsung Health, oprogramowanie zegarka jest bardzo wygodne w użyciu i pozwala szybko znaleźć potrzebne funkcje. Nie ładuję go zbyt często (choć dwa dni to żaden szczególny wynik), ma świetny wyświetlacz, doceniam też funkcję eSIM, dzięki czemu telefon czasem mogę zostawić w domu, no i płatności zbliżeniowe Google Pay. Dodatkowych aplikacji na ten zegarek jest bardzo mało, dużo mniej niż na Apple Watcha. Tyle że poza tym, co jest w niego wbudowane, doinstalowałem sobie Spotify, Outlooka i... właściwie to nie widzę dalszych potrzeb. Choć u innych może być inaczej.
W kwestii powerbanków doradzę tylko jedno: nie kupujcie mało znanych marek.
Powyższy powerbank ewidentnie jest już nadgryziony zębem czasu. Przetrwał już dwie wymiany telefonów i wiecie co? Działa jak nowy, nie stracił nic lub prawie nic ze swojej pojemności. Ma szybkie ładowanie, ma bezprzewodowe ładowanie, przede wszystkim jednak ma już kilka lat za sobą i dalej nie muszę go wymieniać. To powerbank Samsunga, modelu nie podam - bo etykieta już się zatarła, a i paragonu nie znajdę. Wielokrotnie jednak prezentowano mi powerbanki od tak zwanych b-brandów, najczęściej z Chin. Po roku nadawały się do utylizcji. Ten nadal żyje - wniosek nasuwa się sam.
A ty?
Powyższy przegląd jest bardzo indywidualny. Każdy z nas inaczej wypoczywa, ma inne pomysły na wolny czas, inny stosunek do pracy czy obowiązków rodzinnych. Czytelnicy Spider’s Web z pewnością chętnie dowiedzą się jakie ty zabierasz gadżety na wakacje, być może nawet znajdą inspirację do zakupów. Podzielisz się czymś ciekawym? Zapraszam do sekcji komentarzy.