W jaki sposób aktualizowany jest Windows? W taki, byś jak najszybciej kupił Maca
Czy wiesz, co się wydarzy, jak dziś uruchomisz komputer z Windowsem? Ja nie wiem. Ty też nie wiesz. Rzadko kiedy wie to nawet Microsoft. Czy ktoś może microsoftowym menedżerom wytłumaczyć, że komputer to nie zabawka?
Taka sytuacja. Siadając w weekend do pracy i uruchamiając przeglądarkę komputerową przywitał mnie jej zupełnie nowy interfejs. Ładny, nie powiem, ale bardziej mnie zaintrygowało, dlaczego mi się włączył. Przeglądarka nie została zaktualizowana do nowego wydania, to niezmiennie Edge 114. Po prostu zostałem wylosowany do testów. Mi to nie przeszkadza - ale ktoś inny zdecydowanie mógłby poczuć się zaskoczony i zagubiony.
Inna sytuacja. Dyskutujemy w gronie redakcyjnym o temacie aktualizacji Windowsa roboczo określanej Moment 3. To aktualizacja bezpieczeństwa, która dodaje nowe funkcje i zmienia istniejące (sic!). Amerykańska prasa, blogi Microsoftu, artykuły pomocy technicznej Microsoftu i wreszcie własna praktyka sprawiły, że w kwestii dostępności tejże aktualizacji przez chwilę kompletnie się redakcyjnie pogubiliśmy. Wspólnymi siłami w kilka minut ostatecznie sprawę wyjaśniliśmy sobie wewnętrznie - zapewniam jednak, że nie jesteśmy aż takimi głupkami. Oczekiwanie, że zwykły użytkownik się w tym rozezna to myślenie życzeniowe. A wpychanie zmian pod płaszczem łatki serwisowej to praktyka nieakceptowalna.
Jak kiedyś aktualizowano Windowsa? Wadliwie, ale z szacunkiem.
Aktualizacje Windowsa to temat żartów powtarzających się od dekad - i nic dziwnego. Niespodziewane aktualizacje zdarzały się niespodziewanie, nierzadko trwały długo przeszkadzając w pracy, a też potrafiło się też coś po tych uaktualnieniach wysypać. Co prawda liczba awarii jest stosunkowo mała, wręcz mikroskopijna w zestawieniu z tymi, które przebiegały bez zarzutu - stanowi to jednak marne pocieszenie dla tych użytkowników, którzy zamiast pracować musieli swój komputer serwisować.
Tym niemniej od samego początku użytkownik miał pełną kontrolę nad tym, co dzieje się w jego komputerze. Usługa Windows Update pojawiła się w systemie Windows 98 jako pierwszym, wprowadzając rewolucyjną (w świecie Windowsa...) możliwość pobierania z Internetu najnowszych, poprawionych i załatanych bibliotek systemu. Po czasie został opracowany harmonogram publikowania tych aktualizacji.
W każdy drugi wtorek miesiąca pojawia się zestaw poprawek do systemu, usuwający wykryte problemy związane z wydajnością, stabilnością i bezpieczeństwem. Użytkownik może zdecydować o automatycznej instalacji tych łatek lub każdą pobierać ręcznie. Harmonogram jest stały i niezmienny - za wyłączeniem wyjątkowych sytuacji, takich jak luki bezpieczeństwa zero-day, co na szczęście zdarza się bardzo rzadko.
Dodatkowo, od czasu Windowsa XP (w innych systemach wcześniej, skupiamy się na oprogramowaniu konsumenckim) pojawiła się koncepcja dodatku Service Pack. Z punktu widzenia użytkownika jest to kolejna z aktualizacji (choć o dużej objętości i instalująca się dłuższy czas). Technicznie jest to jednak zupełnie nowy system operacyjny, wydłużający czas wsparcia serwisowego i którego licencja jest wspólna z poprzednim systemem. Dodatki Service Pack ukazywały się dla Windowsa XP, Windowsa Visty, Windowsa 7, Windowsa 8 (pod przykrywką zmian wersji na 8.1 i 8.1.1) i Windowsa 10 (pod przykrywką zmian wersji: 1507, 1511, 1607, itd.).
Brzmi sensownie, nieprawdaż? Każdego miesiąca, w ten sam dzień co zawsze, publikowane są ważne aktualizacje serwisowe. Ich instalacja jest rekomendowana, najlepiej jako automatyczna. Nic nie zmieniają, wyłącznie usuwają błędy. Oprócz tego raz na jakiś czas pojawiają się w Windows Update aktualizacje opcjonalne, wprowadzające nowości oraz dodatki Service Pack będące w zasadzie darmową aktualizacją do nowego systemu o dłuższym czasie wsparcia serwisowego. To było dobre, więc trzeba było to zmienić.
Windows 10, czyli Windows jako Usługa. To nie mogło się udać i się nie udało.
Microsoft podjął się prawdziwego szaleństwa. Uznał, że jest w stanie publikować dwa dodatki Service Pack rocznie. Konkurencja, w tym ta dynamicznie się rozwijająca na telefonach, nie publikuje większej liczby Service Packów nowych wersji systemów niż jedna rocznie. Należy też pamiętać, że Android czy iOS nie mają takiego bagażu przeszłości jak Windows, nie są tak skomplikowane, nie występują na tak różnorodnych urządzeniach i nie służą do tak dużej liczby zadań. A jakby tego było mało, aktualizacje stały się obowiązkowe, nie tylko te serwisowe.
To wprowadziło czysty chaos. Niemal każda duża aktualizacja coś komuś psuła, bo niemożliwym było w tak krótkim czasie wszystko należycie przetestować. Trudno też pominąć problem czasu: dwa razy do roku świat IT musiał się na chwilę zatrzymać, by PC z Windowsem przemieliły ogromne aktualizacje. Windows 10 zaczął się rozwijać za szybko, z czym nie radzili sobie ani Microsoft, ani użytkownicy.
Późny Windows 10 i Windows 11. Bezproblemowe aktualizacje, ale i cyrk na kółkach.
Jedno, co z tego całego zamieszania wokół Windowsa 10 co wyszło na dobre, jest wprawa inżynierów Microsoftu w aktualizowaniu swojego systemu. Postępująca komponentyzacja i modularyzacja Windowsa, a także rozwój samej technologii programowania i zwiększenie kompetencji samych pracowników Microsoftu sprawiły, że o wadliwych aktualizacjach dziś się w zasadzie nie słyszy. Komputery z Windowsem 10 i 11 po cichutku i dyskretnie sobie pobierają i przetwarzają dane, nie przeszkadzając użytkownikowi, a za którymś ponownym uruchomieniem komputera ładowane są nowsze biblioteki. Bez wkurzania pracującej przy PC osoby i raczej bez usterek.
Niestety, pojawił się za to inny problem, dla pewnej grupy użytkowników bardzo ważny. Bezawaryjność aktualizacji Windowsa na tyle rozochociła Microsoft, że ten za ich pośrednictwem zaczął dynamicznie przemycać zupełnie nowy kod. Innymi słowy wraz z aktualizacjami bezpieczeństwa i innymi serwisowymi łatkami pojawiają się nowe funkcje. Te mieszają w interfejsie systemu, czasem bardzo subtelnie, czasem znacząco. I nie można nic z tym zrobić.
Znaczy się, można. Klienci firmowi Microsoftu, korzystający z narzędzi do masowego zarządzania oprogramowaniem, mogą stosować konkretne polityki IT wobec każdej obecnej w firmie wersji Windowsa z danym service packiem. Administrator może więc przykładowo tak skonfigurować podlegające mu komputery z, dajmy na to, Windowsem 11 Service Pack wersja 22H2 nie aktywowały żadnej nowej funkcji. Ta polityka wygasa wraz z premierą przyszłej wersji (23H2), ale przynajmniej do tego czasu administratorzy mają spokój. A w domach i w małych firmach?
Właściwie to się nie da. Niezależnie od tego, co zrobi użytkownik, pewnego dnia jego ikonki mogą być przepchnięte w inne miejsce. Albo dana funkcja zniknąć, co się już zdarzało. Znaczy się, istnieją sposoby na całkowite wyłączenie aktualizacji systemu, ale nie powinno się tego robić - niełatany komputer jest podatny na wirusy, które są nie tylko groźne dla jego użytkownika, ale też przez zainfekowany komputer dochodzi do dalszych włamań na inne urządzenia. Użytkownik jest bezradny.
Na dodatek część zmian jest kompletnie nieudokumentowana. Użytkownik ma znikomą kontrolę nad PC z Windowsem.
Aktualizacje z Windows Update są akurat całkiem nieźle opisane. Można z wyprzedzeniem się dowiedzieć, że dane uaktualnienie poza załataniem takiej-a-takiej dziury w bezpieczeństwie po raz czwarty zmieni wygląd i interfejs systemowego menadżera plików (nie wygłupiam się, Windows 11 w swojej krótkiej historii miał już trzy wersje Eksploratora plików, zapowiadane są dalsze zmiany). Ale Windows Update nie jest już jedynym źródłem aktualizacji Windowsa.
Warstwa aplikacyjna systemu aktualizowana jest przez mechanizm Microsoft Store. On odpowiada za aktualizacje zarówno systemowych aplikacji, takich jak Poczta, Notatnik czy Paint, ale też i licznych funkcji systemowych, jak mechanizm do zrzutów ekranowych czy Pasek Gry. Oprócz tego w systemie znajduje się mechanizm Experience Pack, który jest odpowiedzialny za aktualizowanie mechanizmów wyświetlających dynamiczne treści z Internetu - tym sposobem na przykład aktualizowany jest mechanizm widżetów Windows. Oprócz tego systemowa przeglądarka internetowa ma własny mechanizm aktualizacji. Aplikacje Microsoft 365 własny. Powodzenia w polowaniu na dokumentację wszystkich uaktualnień.
Jakby tego było mało, Microsoft od pewnego czasu stosuje mechanizm CFR (controlled feature rollout), co oznacza, że często dostarcza nowy kod na komputery użytkowników, ale go nie aktywuje - użytkownik pracuje na starym, aż w pewnym momencie serwer Microsoftu zasygnalizuje Windowsowi, że pora aktywować nowy kod. Można mieć tę samą wersję systemu i aplikacji, co drugi użytkownik siedzący obok - i mieć różny wygląd interfejsu i dostępność funkcji.
Dzielimy się na dwa rodzaje użytkowników: ja i twoja stara.
Ja tak właściwie to nie mam z tym wszystkim powyższym problemu. Moja praca wynika z faktu, że od dziecka komputer to dla mnie zabawka - o której z wiekiem chciałem się dowiadywać coraz więcej. Gdy pojawia mi się jakiś nowy wihajsterek w komputerze, to typową reakcją u mnie jest o, fajne, co to!. Jestem przekonany, że u znacznej grupy czytelników Spider’s Web jest podobnie.
Tyle że tacy użytkownicy są w mniejszości. Większość PC służy do pracy. Posługują się nimi ludzie, którzy za ich pomocą chcą szybciej osiągać swoje cele. Szybciej tworzyć treści, przeliczać księgowość, renderować model CAD, programować jakąś aplikację czy coś jeszcze innego. Komputer i Windows mają takim użytkownikom schodzić z drogi, oferując dyskretnie rozmaite udogodnienia.
Problemu aktualizacji serwisowych w erze always-online (i aktywnej cyberprzestępczości) obejść się nie da. Nie ma jednak żadnego powodu, by co kilka tygodni mieszać użytkownikowi w systemie, ustawieniach i interfejsie. Jest to wręcz niewskazane. Jakby tej bezczelności było mało, Microsoft o tym dobrze wie - skoro zapewnia administratorom w dużych firmach (najważniejsi klienci Microsoftu) narzędzie do blokowania tych bzdur.
Dlaczego nie może być tak, że Windows 11 22H2 wygląda i działa tak samo, przynajmniej do wersji 23H2? Tak było przez dekady w Windowsie, przecież tak też jest u Apple’a. W komputerze Mac użytkownik nie jest zaskakiwany aktualizacjami. Ponowne uruchomienie Maca to czynność nudna i przewidywalna - komputer nic nie zmieni, użytkownik będzie miał wszystko na swoim miejscu, tak jak to zostawił. Tymczasem Windows po restarcie nie tylko potrafi zapomnieć które aplikacje były otwarte - ale też przywitać użytkownika niepotrzebną niespodzianką. Obawiam się tylko, że ostatnią z niespodzianek dla takiego użytkownika może być poznawanie interfejsu macOS-a.