W bazie SpaceX wybuchł silnik od Starshipa. Wbrew pozorom to dobra wiadomość
Pamiętacie jeszcze ten wspaniały okres w historii SpaceX, gdy niemal co kilka dni eksplodował, a to zbiornik na paliwo do Starshipa, a to w końcu spadający z wysokości 10 km i próbujący wylądować prototyp rakiety? Wtedy aż dało się czuć następujący po każdej porażce postęp i wprowadzane niemal na żywo udoskonalenia. Ciąg eksplozji jednak ustał po tym, jak Starship w końcu bezpiecznie wylądował po podskoku na 12 km.
Od tego czasu firma tak naprawdę przez wiele długich miesięcy czekała na zakończenie przez Federalną Administrację Lotnictwa przeglądu wpływu SpaceX na środowisko w Boca Chica i na zezwolenie na pierwszy orbitalny start Starshipa i Super Heavy. Siłą rzeczy eksplozje ustały.
A co to eksplodowało?
Podczas przeprowadzanych niedawno testów doszło do eksplozji silnika Raptor. Na powyższym wideo widać to w okolicach 23 sekundy filmu. Choć z pewnością eksplozji nie można porównać do wybuchu spadającej z nieba 50-metrowej rakiety, to jednak sama eksplozja przynajmniej wskazuje, że coś tam w kompleksie Boca Chica w Teksasie się dzieje i inżynierowie nie przysypiają z nudów.
Warto tutaj podkreślić, że w przypadku SpaceX eksplozje nie stanowią porażki, bowiem są one wynikiem przyjętego przez firmę podejścia do rozwoju technologii. Pracujący silnik czy rakieta zmuszane są do przekraczania granic i celowo doprowadza się do ich zniszczenia, aby - monitorując cały proces - sprawdzić, gdzie są jego granice, a następnie wprowadzić odpowiednie modyfikacje, które mogłyby te granice przesunąć. To właśnie w ten iteracyjny sposób firmie Muska udało się w ciągu kilku tygodni zamienić pierwsze prototypy Starshipa w 50-metrowy kolos, który faktycznie jest w stanie spadając z nieba wykonać spektakularny obrót z pozycji poziomej do pionowej i bezpiecznie wylądować.
Tak czy inaczej, eksplozja w Boca Chica powinna cieszyć miłośników eksploracji przestrzeni kosmicznej. Oznacza ona bowiem, że SpaceX wciąż pracuje nad swoimi rakietami i jest nadzieja na to, że Elon już po zaoraniu Twittera wróci do planów podboju Marsa. Choć i tam jest irytujący, to znacznie mniej niż wtedy, gdy bawi się w króla demagogii i populizmu na swojej własnej platformie społecznościowej.